Francuska Riviera

7 2 0
                                    

Letni upał grzał moje ciało, wylegujące się na leżaku. Słońce muskało policzki, dodając piegów, a zimny szampan z naszej winiarni, wlewał się prosto z butelki do gardła, przynosząc zaspokojenie pragnienia. W tamte wakacje nie obchodziło mnie nic. Czy winogrona nie będą przesuszone, czy będą zyski z turystów, czy Jaques wróci ze swojej podróży dookoła świata. Najważniejsze, żeby szampan nie smakował korkiem, a słońce paliło moje opalone ciało.

- Chociaż udawałabyś, że obchodzi cię coś więcej niż opalanie. - właściciel głębokiego głosu, zasłonił mi słońce, sprowadzając na mnie cień. Rozchyliłam powieki, ściągając okulary z oczu.

Przepocony podkoszulek, lepił się do jego atletycznego ciała. Słonce rozświetlające jego głowę, dawało efekt aureoli. Był boski i bez tego.

- Nie powinieneś obracać butelek w piwnicach czy coś w tym stylu? – Zapytałam, kładąc głowę z powrotem.

- Jestem enologiem, to wykracza poza moje kompetencje. – Gdyby nie jego arogancja już dawno, wzięłabym z nim ślub, by mieć jego piękną twarz na wyłączność. I ciało. Zdecydowanie ciało.

- I to upoważnia cię do zasłaniania mi słońca? – Zamknęłam oczy.

- Musisz mi pomóc.

Spojrzałam na niego dość gwałtowanie, mało nie spadając z leżaka. Nigdy nie prosił o pomoc. On wiedział wszystko. Co musiałam z niechęcią przyznać.

- Co będę z tego miała? – Byłam córką tatusia, a tatuś biznesmenem. Handel miałam we krwi.

- Moją udręczoną twarz. – Przekręcił oczami.

- Nie schlebiaj sobie.

- Wszyscy wiemy, że masz cały pokój w moich zdjęciach. – Prychnęłam. Złapał mnie parę razy na patrzeniu się, ale nie przesadzajmy. To było tylko kilka razy. Tego dnia.

- Gdzie chcesz jechać? – Podniosłam się, zmierzając w stronę otwartych drzwi od patio.

- Gdzie ty idziesz? – Śmieszyło mnie jego zdezorientowanie.

- Ubrać się. Chyba że mam jechać tak. – Odwróciłam się w jego stronę. Uniosłam brwi, eksponując się w bikini. Błyszczałam się od kremu z filtrem jak laska w tanim porno. Przełknął ślinę, czego nie zdołał ukryć. – Więc?

- Co?

- Gdzie jedziemy? – Weszłam do domu, gdzie na pełnych obrotach działała klimatyzacja. Podążał za mną jak piesek.

- Do miasta.

- Nie możesz jechać sam?

Potarł niezręcznie kark, a ja wiedziałam, że zrobił coś do czego nie chciał się przyznać.

- Tak jakby...

- Mów.

- Rozwaliłem auto. – Spojrzał w bok, a ja wybuchłam śmiechem. Byłam bliska położenia się na podłodze i tarzania po niej. – Skończyłaś?

Uniosłam palec w geście czekania. Wciągnęłam powietrze i powoli je wypuściłam.

- Teraz już tak. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Jak to zrobiłeś?

Wciągnęłam na siebie szorty, które zostawiłam w salonie.

Burknął coś pod nosem, niezrozumiale.

- Mów wyraźniej mruku.

- Wecham w srzyi. – Wymruczał znowu.

- Boże. – Jęknęłam zirytowana. – Mam się nauczyć jakiegoś nowego języka?

Odetchnął ciężko.

- Wjechałem w skrzynki.

Wybuchłabym ponownie śmiechem, gdybym nie zatkała ust dłonią zwiniętą w pięść. Chyba zaczynało mi odbijać.

Wsiedliśmy do samochodu. Abstrakcyjnym widokiem był ściśnięty chłopak na siedzeniu mojego Citroëna. Ignorowałam spojrzenia, które mi rzucał. Wiedziałam, że byłam wariatką, ale to on kreował się na pana idealnego.

- Co chcesz z miasta? – Uspokoiłam się.

- Zamówić skrzynki.

- I jak ja mam zachować spokój? – Prychnęłam, zerkając na niego.

- Patrz na drogę. – Burknął w tym samym momencie, kiedy musiałam zahamować, gdy przed maska pojawił mi się znikąd inny samochód.

Zaczęłam klnąc i nadużywać klaksonu.

- Wyciągniesz z dziewczynę z Paryża, ale Paryża z dziewczyny nie.

- O czym ty gadasz? – Oburzyłam się na bezsens tych słów.

- Jeździsz po ulicy jakbyś była w stolicy. – Prychnęłam. – Beznadziejny z ciebie kierowca.

- I mówi to osoba, która wjechała w skrzynki. – Zabębniłam placami w kierownicę. Mentalnie przybiłam sobie piątkę, kiedy chłopak zamilkł na resztę drogi do centrum. – Przyjadę po ciebie za dwadzieścia minut. – Poinformowałam go, czekając aż wysiądzie.

- Nigdzie nie jedziesz.

- Co? – Prychnęłam

- To co słyszałaś, nie jedziesz nigdzie. – Nie czekając na moją reakcje, wysiadł, żeby obejść samochód i otworzyć mi drzwi. – Wysiadaj.

- Nie jesteś kimś kto może mi rozkazywać. – Prychnęłam jak mała głupia gówniara z pieniędzmi tatusia.

- Ostatnio wydawało mi się inaczej. – Schylił się tak że nasze oczy znalazły się w jednej linii. – Nieprawda? – Szepnął mi do ucha, wyciągając mnie z auta.

- O co ci chodzi? – Spytałam, jednak ten ruszył w stronę magazynów, gdzie zaopatrywaliśmy się w skrzynki. Ruszyłam za nim, starając się nie wywrócić w sandałkach na koturnie. – Blaise!

- Nie udawaj głupiej, wiesz o czym mówię. – Odwrócił głowę przez ramię, spoglądając na mnie przez sekundę.

Warknęłam, zatrzymując się między budynkami. Byłam bliska tupnięcia nogą.

- Nie wiem o czym pierdolisz! – Odwrócił się gwałtownie. Zabrakło mi powietrza, kiedy się zbliżył.

- Pierdoliłem to ja ciebie – przyparł mnie do ściany. Czułam jego oddech na prawym uchu. – w winiarni, w piwniczce, na zapleczu, w twoim łóżku...

- Przestań. – Przerwałam mu zasłaniając mu usta ręką. Ciężko dyszałam, Zjechał spojrzeniem na moje usta.

- Nie doszedłem jeszcze do blatu w kuchni i biurka twojego ojca. – Wymamrotał patrząc na mnie intensywnie.

- Ja za to doszłam we wszystkich tych miejscach – chciałam spróbować jego gry – czy już skończyliśmy temat naszego ruchania i możemy zamówić skrzynki?

- Nie, nie skończyliśmy – wpił się w moje usta. Gdyby nie jego dłonie na mojej tali, zjechałabym po ścianie, tracąc nagle sens istnienia bez jego ust na moich. – Teraz jesteś już moja.

W tamte wakacje, obchodził mnie jeszcze on.

Rude uniesieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz