Czarowna zabójczyni

3 1 0
                                    

Schodząc z ścigacza w ciemnej wilgotnej uliczce, czułam czyjąś obecność. Zdjęłam kask, kątem oka monitorując otoczenie. Poczucie obserwacji nie znikało często, co było jak najbardziej normalne przy mojej profesji. Ściągnęłam rękawiczki, wycierając spocone dłonie o skórzany kombinezon. Poprawiłam sztylet w kaburze na udzie.

Zdradził go kamyczek stukający po mokrym bruku. Tyle lat, a jego zwinne ruchy dalej nie opanowały perfekcji szczególnej dla elfów. Wolnym krokiem odwróciłam się w jego stronę. Stał w jego zwyczajowym stroju na jazdę. Skórzana kurtka, biała bluzka z krótkim rękawem i stare przetarte czarne dżinsy. Mokre włosy lepiły mu się do czoła, a turkusowe oczy pozostawały czujne.

- To chore. – Stwierdziłam.

- Co? – Zmarszczył brwi, jeżdżąc po mnie wzrokiem. Udałam, że wcale nie widzę ja zatrzymuję się w pewnych miejscach na dłużej.

- Na mężczyznę wyszedłbyś z bronią. – wskazałam brodą złożony nożyk motylkowy w jego dłoni. – Na kobietę ze zwykłą ciekawością. – Założyłam ręce na piersi.

- Miałaś nie jeździć sama. Wiesz, że odpoczynek dla twojego ciała jest teraz naprawdę ważny. Tak powiedziała...

- A ty miałeś nie zmieniać tematu. – Prychnęłam, zabezpieczając mój dwukołowiec.

- Nie pamiętam tego.

- Ale ja pamiętam – podeszłam, zakładając mu włosy za spiczaste uszy. – Dwa demony – przejechałam językiem po zębach, wiedząc, że nie przebije mojego zlecenia.

- Trytonida i jakiś elfi idiota. – Przewrócił oczami.

- Jesteś w połowie elfem.

- I co z tego. – wzruszył ramionami by po chwili dodać. – ja bym się tak nie darł, gdyby mnie zabijali.

- Co ty mu zrobiłeś? To nie to zlecenie bez tortur?

- Zaczął krzyczeć, kiedy tylko zabrałem mu łyżeczkę do herbaty. Jebaną łyżeczkę. – Uniósł wzrok do nieba.

Dotknęłam świeżej blizny na jego policzku, zmieniając plaster. Był gorszy niż dziecko.

- Eoghan dalej wygrzewa dupę w piekle? – Mruknął w potwierdzeniu. – Kto wybiera takie miejsce na wakacje.

- Żony Eogo i jego setka dzieci. Podobno mają dobre termy.

- Pieprzone żabołaki. – Prychnęliśmy, po czym nasze spojrzenia się spotkały. Jego dłonie delikatnie gładziły moje biodra, raz w górę raz w dół.

- Éteint – szepnął – rozmawiałaś z Éry? – Przekręciłam oczami.

- Po co się tak martwisz? – Wsunęłam palce w jego włosy, delikatnie przydługawe jak na niego.

- Bo moja piękna i zdrowa żona jest w pierwszym miesiącu ciąży z naszym dzieckiem, które może być hybrydą czarownicy, elfa i anioła. Dlatego się martwię.

Złączyłam nasze wargi. Ten pocałunek mówił wszystko. Radość, wdzięczność i odrobinę irytacji. Poczułam jego uśmiech. Mocniejszy chwyt dłoni na biodrach. Dwie minuty wystarczyłyby zapomnieć o powodzie kłótni.

- I tak uważam, że powinnaś leżeć w domu.

Dobra jednak nie zadziałało.

- Dlatego właśnie wracam tam z tobą. – Uśmiechnęłam się ruszając do motocyklu.

------------

Tutaj ewidentnie poczułam klimat "Crescent City" Sarah J. Maas.

Wasza  _Tulpian_

Rude uniesieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz