Rozdział 37

16 3 0
                                    

Jessie spędziła pod prysznicem pół godziny. Dokładnie wyszorowała całe ciało rozmyślając nad tym, dlaczego musiało trafić akurat na nią? Nie rozumiała pobudek Billa, zwyczajnie ich nie pojmowała. Jak można być tak bezdusznym człowiekiem? Jak można tak namieszać w życiu drugiemu człowiekowi? Naprawdę nie ma nic w życiu do roboty? Jaki w tym miał cel? Nie wiedziała. Za to cieszyła się całym sercem, że była w domu. Że ten koszmar trwał naprawdę krótko w porównaniu z tym, czego się spodziewała.

Kiedy wieczorem znaleźli się na głównej sali, Jessie faktycznie zauważyła, że zwykle dystyngowani mężczyźni zmienili się w prostych i bezkompromisowych wieśniaków. Jak bardzo „ekskluzywny" dom publiczny zszedł na psy... Na samą myśl o tym dostawała gęsiej skórki.

Modliła się w duchu by Scott ją znalazł. Choć to były płonne nadzieje, zważywszy na to, że ktoś skutecznie pozbył się dowodów na to, że jest mężatką. Jak więc jej mąż wpadł na to, gdzie się znajdowała? Miała tak wiele pytań i ani jednej odpowiedzi.

Vincent siedział na kanapie, przez ten cały czas towarzysząc dziewczynie. Nie odzywał się nawet słowem. Obserwował, jak zestresowana krążyła po salonie oczekując powrotu swojego męża. Zerkała nerwowo na zegarek, który wskazywał już głęboką noc, a jego wciąż nie było. Nie martwiła się, nie miała o co, ale chciała po prostu, żeby był już obok.

W końcu usłyszała jak w drzwiach przeskakuje zamek. Otworzyła szerzej oczy, obserwując wejście do salonu z zapartym tchem. Usłyszała kroki, po których zobaczyła swojego mężczyznę. Ogromny kamień spadł z serca, miała ochotę rzucić mu się na szyję ale pierwsze co spostrzegła, to zaplamiona koszula i zakrwawione dłonie. Przerażona przyłożyła dłoń do ust, gdy Scott wymieniał uścisk dłoni z Vincentem i dziękował za dotrzymanie towarzystwa. Kierowca w ciszy opuścił mieszkanie. Odezwała się, gdy drzwi za ich pracownikiem zamknęły się.

- Co się stało, do cholery? – Pytając, jej głos się łamał. Scott bez słowa pokonał dzielącą ich odległość, złapał ją w pasie i z lekką dozą brutalności przyciągnął do siebie, zamykając w żelaznym uścisku. Jessie poczuła jak drżał, jak mocno biło jego serce. Nie była w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo się bał. W odstawkę poszły myśli o tym, że miał na sobie czyjąś krew. Teraz ważnie było to, że w końcu miała go przy sobie.

- Myślałem, że oszaleję z niepokoju – szepnął nad jej uchem, wywołując przyjemny dreszcz u małżonki. Dziewczyna wtuliła się w niego mocniej.

- Dziękuję Bogu, że mnie odnalazłeś – przyznała równie cicho. Mężczyzna w końcu odsunął się od niej, delikatnie ujął jej twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy.

- Przepraszam, że to tyle trwało.

- Jak możesz za to przepraszać? – spytała wstrząśnięta. – Myślałam, że to już mój koniec.

- Nawet tak nie mów – odpowiedział natychmiast. – Nie przeżyłbym, gdybym cię stracił.

- Ale nie straciłeś. – Uspokoiła go, starając się pewnie uśmiechnąć. Wyszło słabo, ale Scott odwzajemnił jej gest, całując delikatnie usta.

- Przepraszam, że do tego dopuściłem – odezwał się. Jessie miała ochotę przewrócić oczami, słysząc kolejne przeprosiny.

- Scott...

- Miała nigdy więcej nie stać ci się krzywda – oznajmił chłodno. – Miałaś nigdy więcej nie cierpieć samotnie. A przez kilka dni byłaś w tym... - urwał, krzywiąc się. – W tym brudnym, chorym miejscu i...

- Wystarczy, proszę – szepnęła, przykładając mu palce do ust. Zobaczył w jej oczach czające się łzy, dlatego postanowił zostawić ten temat. Ucałował jej dłonie i zbliżył się do niej jeszcze bardziej, patrząc głęboko w oczy.

Układ 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz