-Kai-
W końcu nadszedł dzień wyjazdu.
Z jednej strony się z tego cieszyłem,a z drugiej nie miałem o tym zdania.
Lloyd wrócił wczoraj późno. Nie dość tego nawet się nie odezwał.Nie zszedł na kolację ,a dzisiaj na śniadaniu się nie pojawił.
Zobaczyłem go dopiero wtedy gdy z wysoko podniesioną głową wmaszerował na pokład perły.
Nie miałem już siły komentować jego wcześniejszego zachowania.Gdy już wszyscy wsiedliśmy na statek Nya odpaliła silnik i wyruszyliśmy.
Mijały godziny ,a my dalej lecieliśmy.
W końcu Nya zatrzymała statek,a my wysiedliśmy.
Mogłem dostrzec ,że znajdujemy się na Polanie.
Będzie zabawnie,a szczególnie ,że była ona ogromna.
-To tutaj ostatni raz widziano Avery.-powiedział Zane.
-Dobra fajnie fajnie ,ale możemy już zacząć jej szukać?Nie mam całego dnia.-Powiedział czarnowłosy.
-Dobrze no to podzielmy się w pary.-Powiedział Cole.-Jedni pójdą na zachód inni na wschód ,a inni na północ. Reszta pójdzie południe.
-Wybieram północ. -zaklepał już Lloyd.
-Dobrze. No to w takim razie pójdzie z tobą Kai. Ja pójdę z Victorią ,a Jay,Cole i Zane pójdą razem.-powiedziała Nya.
-Czemu ja mam być z nim?!-wykrzyknął oburzony chłopak.
-Przestań zachowywać się jak pięciolatek.-powiedziałem na to ten zmarkotniał.
Chyba nie ma dziś dobrego humoru (jeśli taki w ogóle ma).W końcu każdy poszedł w swoją stronę,a ja z Lloydem tak jak mówił poszliśmy na północ.
Mijały minuty ,a my nadal się do siebie nie odezwaliśmy.
Dlaczego tak trudno mi zamienić z nim jakiekolwiek zdanie?
-No więc..Jak tam życie?-przerwałem tą trwającą już wieczność ciszę.
-To ,że jestem tu z przymusu to nie znaczy ,że mam z tobą rozmawiać.-powiedział na co ja cicho westchnąłem.
-Nie jesteś tu z przymusu.-odparłem.
-Innego wyjścia nie miałem. -prychnął.
-Mogłeś zostać też w więzieniu.-nie odpowiedział tylko dalej szedł prosto.W końcu weszliśmy w jakiś las.
Dookoła nas znajdowały się same drzewa ,a światło prawie tu nie docierało.
-Czemu wczoraj "uciekłeś"?-spytałem po jakimś czasie gdy znajdowaliśmy się już głęboko w lesie.
-Bo tak.-odparł bez namysłu.
-Znam cię. Nigdy nie uciekałeś.-odpowiedziałem.
-Nie znasz mnie. Nie znasz mnie Kai i przyjmij to do świadomości.-odparł na co się zszokowałem.
Nie znasz mnie.
Jak nie znam?
A te wszystkie spędzone lata?
A te wszystkie wyjścia do barów chociaż mistrz Wu tego zakazywał?
Nagle sobie uświadomiłem jedną rzecz.
Pierwszy raz od dłuższego czasu nazwał mnie moim imieniem.
Chociaż wcześniej byłem smuty to teraz mały dyskretny uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
Chłopak na szczęście tego nie zauważył wnioskując po tym,że dalej szedł prosto.
A może zauważył? Może tylko udaje?
Już sam nie wiem.Już się ściemniało co oznaczało ,że trzeba rozbić mały obóz.
Jeszcze nie dostałem wieści od innych więc oni może też poszli w nasze ślady.
Rozpaliłem mocą ognisko i przy nim usiadłem.
Lloyd już chwilę temu wszedł do swojego śpiwora i udawał ,że śpi.
Starałem się.
Tak bardzo się starałem by nasza relacja wróciła.
Ale to na nic. Muszę się w końcu poddać.-Co robisz?-spytałem malucha który pochylał się nad kartką.
-Rysuje.-odparł mały chłopczyk.
-A co ciekawego tam bazgrzesz?-spytałem na co ten pokazał mi dzieło nad którym pracował.
Na nim widniała postać w czerwonym stroju.
-Czy to...-zacząłem ,a maluch pokiwał głową.
Nie mogłem uwierzyć. Lloyd Montgomery Garmadon narysował mnie.
Mnie.
Mógł narysować każdego z nas ,ale narysował mnie.
-Jesteś moim bohaterem.-uśmiechnął się na co ja poczułem ,że w oczach zbierają mi się łzy wzruszenia.
-A ty moim malcu.-odpowiedziałem.Uśmiechnąłem się na to wspomnienie ,ale po chwili znów posmutniałem.
Westchnąłem.
Chyba jednak dziś nie porozmawiam sobie z Lloydem więc położę się spać.
Wstałem gotów się położyć ,ale zatrzymał mnie szmer za moimi plecami.
Obróciłem się.
Z Śpiwora wstał właśnie chłopak.
Zmarszczyłem brwi.
-Co ty robisz?-spytałem.
-Nie mogę patrzeć na tą twoją depresyjną mordkę.-powiedział na co na cicho się zaśmiałem.
Usiedliśmy razem przy ognisku ,a ja wyjąłem prowiant.
Poczęstowałem nim też czarnowłosego.
Chłopakowi ciężko było jeść w kajdanach ,ale nie mogłem ryzykować.
Jego moc jest potężna i nieprzewidywalna.
On jest nieprzewidywalny.
Nie wyobrażam sobie co by zrobił gdybym uwolnił go z kajdanów.
Nie chce ryzykować.
Ale pewnie kilka lat temu zaryzykowałbym.
Każdy się zmienił.
Nikt nie jest już tym samym człowiekiem co kiedyś.
Nasza drużyna się rozpada i w końcu ktoś musi to przyznać.
Prawda jest taka ,że nawet gdyby mistrz Wu wrócił naszą drużyną nie naprawiłaby się.
Bo tacy jesteśmy.
Nieustannie słyszałem jak matki małych dzieci na mnie krzyczą ,że przeze mnie zginęło ich dziecko.
Nieustannie słyszałem ich płacz.
Płacz rodziców i krzyki tak przerażające ,że każdy zamierał.
Kiedyś gdy „umierałem" taki krzyk wyrwał się Lloydowi.
Nigdy nie zapomnę.
Nigdy nie zapomnę tego rozpaczliwego wołania o pomoc.
Nieustannie obrywałem za to ,że nie uchroniłem kogoś.
Nieustannie słyszałem jak okropni jesteśmy bo nie uratowaliśmy kogoś.
Ale to nie tak.
My przecież chcemy dobrze.
Chcemy tylko pomagać ludziom bo to nam trafił się ten wyjątkowy dar.
Ale czy na pewno to jest dar?
Może to jednak przekleństwo?Ale to i tak nie zmienia niczego.
Chcemy pomagać,a przez to cierpimy.
Obrywamy za to ,że czyjeś dziecko zginęło pod gruzami.
Ale ludzie zapominają ,że my też jakby jesteśmy jeszcze dziećmi.
Tak samo byliśmy nimi gdy łamaliśmy wszystkie kości lub ktoś nas zdradzał.
Ja wiem jak czuł się Lloyd gdy Harumi chciała go zabić.
Wiem jak czuł się gdy Avery go zdradziła tak jak ona.
Wiem też jaki ból czuł gdy był katowany prawie na śmierć i zostawiany co noc w tej cholernej Celi.
Może gdybym wtedy nie dał mu się jej porwać on nie przeżywał tych wszystkich katuszy?
Może wtedy to wszystko potoczyłoby się inaczej?-Nad czym się tak zastanawiasz?-spytał się mnie czarnowłosy.
-Nad niczym.-uśmiechnąłem się.
Wiedziałem ,że on wie ,ale na szczęście nie ciągnął tematu.
-Jeśli mogę spytać dlaczego wczoraj się tak zachowałeś?-spytałem .
Chłopak się zamachał.
I pierwszy raz od dwóch lat zobaczyłem jak król śmierci się waha.
-Podczas gdy byłem uwięziony przez Logana i katowany...-zaczął,a ja wiedziałem ,że to nie będzie opowiadanie o jednorożcach i tęczy tylko o prawdziwym cierpieniu. -Logan kazał mi pokazać swoje zaufanie. Miałem mu wtedy pomóc w przywołaniu Demena.Zaprowadził mnie do pomieszczenia ,a w nim znajdowała się moja matka.-przełknął gulę w gardle.-Miałem ją zabić na jego oczach,ale ja nie byłem w stanie.Wiec on za karę zrobił to za mnie.Patrzyłem jak moja własna matka wykrwawia się na moich oczach.-dokończył.
Nie..
To nie możliwe.
Misako nie mogła...
Nie!
Przecież to było...dwa lata temu.
A my nie wiedzieliśmy...
Nie miał nawet czasu nam powiedzieć. Sam cierpiał w milczeniu.
-Wczoraj była rocznica jej śmierci.-spuścił głowę.
Może się powtarzam ,ale pierwszy od tych dwóch lat na serio zobaczyłem ,że był załamany.
Nie radził sobie.
Ukrywał wszelkie emocje pod bezwyrazową twarzą.
Codziennie zakładał maskę,a tej nocy otworzył się przede mną.
Mną.
-Przykro mi.-powiedziałem i złapałem go za ramię.
On go nie stracił jak to robił codziennie tylko patrzył się w dal.
-Nie potrzebuje współczucia. Nie potrzebuje litości mistrzu ognia.-odparł tym swoim suchym tonem,a potem strącił moją dłoń.Potem wstał i położył się spać.
Znów założył maskę która zakryła emocje.
Znów wrócił ten sam gburowaty Lloyd.Nie wierzę w to co właśnie zrobiłam.
To jest najdłuższy rozdział w tej części.
Normalnie ponad tysiąc słów.
Jestem z siebie bardzo zadowolona.Biedny Kai i Lloyd:(
No ,ale cóż takie życie. Muszą się przygotować na gorsze katorgi niż wyznania emocjonalne ;).
YOU ARE READING
Wróciła
Fanfiction-Kto w końcu raczył odwiedzić mnie w moich skromnych progach. -To nie czas na żarty.Potrzebujemy pomocy. -Ostatnio ciągle słyszę jak wam nie wychodzi.Co beze mnie i mistrza Wu trudno wam się ogarnąć prawda? Kontynuacja losów Avery i Lloyda oraz inny...