ROZDZIAŁ 11

5K 333 76
                                    

ROZDZIAŁ 11

OBECNIE

Brealyn

Cudownie.

Niemal już od dwóch tygodni byłam zmuszona znosić towarzystwo Killiana i jego wspaniałej dziewczyny, Victorii. To po prostu jakaś kpina! Najchętniej bym ją zwolniła, ale wtedy zapewne wszyscy powiedzieliby, że jestem małostkowa i mszczę się za coś, co wydarzyło się ponad cztery lata temu.

Co więcej, żeby było zabawniej, spędzałam osiemdziesiąt procent dnia roboczego w jednej sali z cholernym Hayesem, bo spartolili przebudowę naszych gabinetów. Zamiast jednego dużego i przestronnego, w którym dotychczas siedzieli nasi ojcowie, mieli wybudować dwa mniejsze. Miały być przeszklone, ale z roletami, żebym nie musiała nieustannie oglądać jego zadufanej gęby. Wymóg był jeszcze jeden, nasze biura miały być dość blisko siebie, żebyśmy mimo wszystko mieli oko na to, co robi ta druga osoba. Nie chcieliśmy być blisko siebie, a jednocześnie nie mogliśmy sobie pozwolić na całkowite odseparowanie. Dlaczego? Głównym powodem, był brak zaufania. Choć akurat nie rozumiałam, dlaczego to on mi nie ufał. W końcu to nie ja go zdradzałam i okłamywałam...

W każdym razie, wszystko miało pięknie wyglądać, ale nie wyszło. Nasze gabinety postawili na dwóch przeciwnych stronach dość obszernej powierzchni na pierze. Właśnie dlatego wciąż musiałam się męczyć z jego obrzydliwą facjatą.

W sumie to kłamstwo. Wcale nie miał obrzydliwej facjaty. Wyglądał lepiej niż na studiach i za to, również go nienawidziłam. Może ja nie wyglądałam, jak stereotypowa samotna matka, ale nie byłam też do końca z siebie zadowolona. Stan ten tylko się pogłębiał, gdy patrzyłam na niego i Victorię.

Nie wiedziałam, ile jeszcze zdołam wytrzymać w takich warunkach. A żeby było jeszcze lepiej, jakby ich towarzystwo nie było dość traumatyzujące, kiedy wczoraj wróciłam się po dokumenty, przyłapałam ich na tym blacie.

Spojrzałam na długi stół ustawiony pośrodku sali konferencyjnej, w której tymczasowo zarówno ja, jak i on stacjonowaliśmy. Wzdrygnęłam się na wspomnienie widoku, jaki zastałam po przekroczeniu progu.

Sięgnęłam po zapalniczkę, zapaliłam szałwię i, machając nią w powietrzu, obeszłam prostokątny mebel. Dym leniwie unosił się w powietrzu, gdy usłyszałam ciężkie kroki.

Killian zatrzymał się, marszcząc brwi.

– Co to takiego?

– Szałwia.

– Po co ci szałwia i dlaczego ją palisz?

– Musze okadzić biuro.

– Co?

– Mówię, że muszę okadzić... – zaczęłam powtarzać słowo w słowo wcześniejszą wypowiedź.

– Zrozumiałem, chodzi mi raczej o to, po co je okadzasz?

– Muszę oczyścić to miejsce z negatywnej energii i odstraszyć złe moce po tym, co tu wczoraj widziałam.

Skrzywiłam się, jakbym zjadła coś nieświeżego.

– Ile ty masz lat? Pięć?

– Gdybym miała pięć lat, to przynajmniej mogłabym próbować cię oskarżyć – oznajmiłam z kpiącym uśmiechem. – Narażanie dziecka na trwały uszczerbek na zdrowiu psychicznym i udostępnianie pornografii nieletnim podlega karze grzywnej, pozbawienia wolności, a nawet skarbie, wpisu do rejestru przestępców seksualnych.

Przyglądał mi się w milczeniu i chyba go zatkało. Wyglądał tak, jakby nie wiedział, co powiedzieć albo jakby zastanawiał się, czy nie nałykałam się prozaku. Szczerze powiedziawszy, gdy powiedziałam na głos to, co powiedziałam, sama miałam wątpliwości, czy aby na pewno byłam zdrowa na umyśle. Przecież to było oczywiste, że żaden sąd by go nie skazał, ani pewnie nawet nikt nie przyjąłby tej sprawy, ale byłam zła. A kiedy byłam w takim lub podobnym stanie, nie myślałam do końca logicznie.

AddictedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz