ROZDZIAŁ 23
Killian
Uaktualniłem swój kalendarz, coraz częściej przeklinając się w myślach za to, że nie zdecydowałem się kogoś zatrudnić. Oczywiście, wciąż wolałem osobiście załatwiać sprawy biznesowe, ale życie byłoby znacznie łatwiejsze z kimś, kto zająłby się mniej istotnymi obowiązkami. Odbieranie telefonów, robienie kawy, kserowanie dokumentów czy uaktualnianie mojego kalendarza... Nic skomplikowanego.
Nerwowo spojrzałem na czarną tarczę zegarka, którego srebrne wskazówki powoli się przesuwały. Nie chciałem nachodzić Bree, bo nigdy nie wiadomo, kiedy jej nikłe pokłady cierpliwości nagle się skończą, a ona znowu zacznie się zachowywać jak furiatka. Tym razem jednak musieliśmy omówić i zaplanować kilka spraw.
Nasza relacja się poprawiła – nie wiem dokładnie kiedy ani dlaczego – ale tak właśnie się stało. Zaczęliśmy prowadzić poprawne rozmowy, bez wyzwisk i krzyków, co zdecydowanie mi odpowiadało. Mimo to wiedziałem, że to coś między nami było cholernie kruche. Wystarczyłoby jedno moje krzywe spojrzenie lub sarkastyczny komentarz, by tłumiona w niej złość wybuchła na nowo. Bree nadal była wściekła i miała do mnie żal.
Nigdy nie odważyliśmy się na szczerą rozmowę o tym, co wydarzyło się kiedyś, i pozwalałem jej na tę nienawiść. Nie miałem pewności, ale miałem teorię, co mogło dziać się w jej głowie. Trochę ją znałem, i w końcu, pomiędzy jedną falą obelg a drugą, które kierowała pod moim adresem, zacząłem się domyślać, dlaczego tak mnie nienawidziła. Pozwalałem jej na to, bo ponosiłem częściową odpowiedzialność za to, co się wtedy wydarzyło. Poza tym nie chciałem obarczać jej prawdą/ To była przeszłość, i czasem wciąż się łudziłem, że uda nam się zostawić ją tam, gdzie jej miejsce – daleko za nami.
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Zmarszczyłem brwi, odrywając się od myśli, i cicho odchrząknąłem, próbując pozbyć się chrypy.
– Proszę.
Spodziewałem się jakiegoś pracownika, ale w drzwiach stała Bree. Nigdy nie pukała. Zazwyczaj wchodziła bez zapowiedzi, właśnie dlatego kiedyś przyłapała mnie na tej jedynej chwili słabości w pracy z Vic. Co prawda, wydarzyło się to w sali konferencyjnej, a nie w moim gabinecie, ale gdziekolwiek by się to nie działo, Bree i tak pewnie by nas nakryła, bo jak mówiłem – nie zwykła pukać.
– Chciałeś o czymś porozmawiać – napomknęła, stojąc w progu.
– Tak. – Skinąłem głową, wstałem i wskazałem ręką sofę po drugiej stronie gabinetu.
Obszedłem mebel, a Bree w tym czasie zamknęła drzwi i usiadła na krześle przy moim biurku, zakładając noga na nogę.
– Nie wolisz usiąść tam? – zapytałem, zdezorientowany jej zachowaniem.
– Tu jest okej – odpowiedziała zdawkowo, splatając palce obu dłoni, po czym oparła je na odkrytym kolanie. Jej dopasowana spódnica podciągnęła się nieznacznie, odkrywając fragment jej uda.
Moje myśli powędrowały do chwil, gdy moje dłonie bezkarnie wędrowały po jej ciele. Wciąż pamiętałem, jakie uczucie mi towarzyszyło, gdy muskałem opuszkami jej skórę, gdy zaciskałem palce na jej biodrach.
Oblizałem usta, próbując pozbyć się uczucia suchości, i z trudem przełknąłem ślinę. Jak to, kurwa, możliwe, że wciąż to tak dobrze pamiętam, skoro minęły lata? Jak to możliwe, że pamiętam uczucie, jakie mi towarzyszyło, gdy leżałem z nią na kanapie w domu bractwa, tylko oglądając film, a nie pamiętam, co czułem, gdy po raz ostatni spałem z... moją dziewczyną.
CZYTASZ
Addicted
RomanceWalter Hayes i Thomas Gray są przyjaciółmi od zawsze. Razem studiowali, byli swoimi drużbami na ślubie i wspólnie zarządzali firmą, która była ich marzeniem. Obiecali sobie jednak, że w dniu dwudziestych piątych urodzin swoich dzieci, przekażą pałec...