ROZDZIAŁ 34
Killian
Spojrzałem na Milo, a następnie na potwierdzenie rezerwacji, które kilka sekund wcześniej wyświetliłem na ekranie swojego laptopa. Wystukałem rytm palcami o blat biurka i ponownie podniosłem wzrok na przyjaciela.
Milo przyjeżdżał do mnie od czasu do czasu, gdy miał coś do załatwienia w okolicy. A ponieważ firma, w której pracował, znajdowała się tylko kilka ulic dalej, zdarzało mu się to dość często.
– I co, tak po prostu ci to dała? – zapytał wyraźnie zaskoczony, spoglądając na wypowiedzenie, które Victoria położyła na biurku.
Co prawda, nie miała innego wyjścia i dobrze o tym wiedziała. Gdyby nie zwolniła się sama, ja bym to zrobił, a po tym wszystkim, co odwaliła, nie miałbym z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia. Mimo wszystko, gdy weszła do mojego gabinetu i wręczyła ten kawałek papieru, byłem odrobinę zaskoczony. Spodziewałem się kolejnych obelg lub marnych prób wpłynięcia na zmianę mojego zdania, ale nic takiego nie miało miejsca.
– Tak – wzruszyłem ramionami. – Weszła i wyszła.
– Może w końcu dotarło do niej, że nikt jej tu nie chce – prychnął. – I serio, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie przejrzałeś na oczy.
– Nigdy za nią nie przepadałeś.
Wspomniałem o tym, bo Milo jako jedyna osoba na każdym kroku twierdził, że mój związek czy jakakolwiek znajomość z Victorią to pomyłka. Co więcej, gdy następnego dnia, po pamiętnej studenckiej imprezie, powiedziałem mu, co się wtedy stało, dał mi po mordzie. Poważnie. Stał na przeciw, słuchał i patrzył na mnie, aż nagle pach. Dostałem od niego w ryj, a chwilę później usłyszałem coś w stylu: „Czy ciebie do reszty pojebało?!"
– Miała w sobie coś z pijawki – odpowiedział, sięgając po kubek. – Zresztą, stary – odchrząknął, niemal krztusząc się przełykaną kawą. – Od kiedy się znamy, leciałeś na Lyn.
– Bez przesady.
Wywróciłem oczami, cicho spuszczając klapę laptopa.
– Bez przesady – przedrzeźnił mnie. – Na każdej imprezie śliniłeś się na jej widok, jak buldog na widok kości – porównał, a gdy zauważył grymas na mojej twarzy, machnął ręką. – Zresztą, wiesz, o co mi chodzi. Na każdej imprezie padało pytanie: „Widziałeś Gray?" W pewnym momencie robiliśmy już nawet z chłopakami zakłady, kiedy o to zapytasz.
– Pytałem o nią z troski – burknąłem, dobrze wiedząc, że nie tylko troska mną wtedy kierowała.
Możliwe, że już wcześniej miałem do niej dziwną słabość i coś mnie ciągnęło, ale tłumaczyłem to sobie, że to przecież Brealyn Gray. Dziewczyna, która wysypała mi słoik szczypawic łóżka, kiedy mieliśmy po dwanaście lat, bo podczas imprezy urodzinowej, gdy graliśmy w butelkę (wersja ocenzurowana tego, w co graliśmy później w szkole średniej), miałem pocałować najładniejszą dziewczynę i pocałowałem Charlotte Davis. Czy uważałem, że Charlotte była najładniejsza z tamtych dziewczyn? Nie. Nawet jako dwunastoletni imbecyl widziałem, że Brealyn jest śliczna. Kurwa, wyglądała jak lalka: duże błękitne oczy, długie rzęsy, blond włosy, zgrabny nos i rumiane policzki. Była idealna, ale ja miałem dwanaście lat i prędzej spłonąłbym na stosie, niż przyznał, że mi się podoba. W każdym razie, zrobiła, co zrobiła. Może była zła, bo uznała to za formę zdrady, skoro się kumplujemy?
To była tylko jedna historia, a było ich więcej.
Dobrze pamiętałem, jak Bree w szkole średniej zapisała się do cheerleaderek – na szczęście tylko na jeden semestr. Dlaczego na szczęście? Bo chłopacy w szkole średniej to skończone kutasy (nie żeby na studiach było inaczej). W każdym razie, Bree od swoich dwunastych urodzin nie zbrzydła – wręcz przeciwnie. I niestety nie uważałem tak tylko ja. Komentarze w męskiej szatni były dość jednoznaczne. Na tyle jednoznaczne, że raz czy dwa dałem komuś w ryj za to, co o niej mówił, lub raczej za to, co mówił, że by z nią zrobił.

CZYTASZ
Addicted
RomanceWalter Hayes i Thomas Gray są przyjaciółmi od zawsze. Razem studiowali, byli swoimi drużbami na ślubie i wspólnie zarządzali firmą, która była ich marzeniem. Obiecali sobie jednak, że w dniu dwudziestych piątych urodzin swoich dzieci, przekażą pałec...