ROZDZIAŁ 31
Killian
Spojrzałem na wtuloną w moje ramię drobną sylwetkę dziewczyny, która już kiedyś zasypiała obok mnie. Leżałem w pokoju gościnnym państwa Gray, obejmując ją tak, jak od lat pragnąłem to robić. Tęskniłem za jej śmiechem, zapachem, dotykiem, głosem, pocałunkami czy nawet jej wymądrzaniem się. Tęskniłem za nią – za jej każdą wadą i zaletą. Brakowało mi nawet nocnych wypraw po jej ulubione lody – Cherry Garcia.
Kiedyś nie wiedziałem, jak powinna wyglądać miłość. Mogłem się jedynie domyślać, że to, co czułem do niej na studiach, było właśnie tym. Teraz jednak miałem pewność i byłem cholernie zdeterminowany, by ona również w to uwierzyła. Chciałem, żeby przypomniała sobie te chwile, gdy było nam dobrze, i żeby zapragnęła przeżyć je na nowo ze mną.
Rozumiałem jej obawy – teraz nie była już sama. Miała Flo, ale dla mnie nigdy to nie stanowiło problemu. Byłem gotów wychowywać Flo, już wtedy, gdy była małą fasolką w brzuchu Bree. Nie widziałem jej wtedy i nie mogłem z nią porozmawiać, ale chciałem jej, bo kochałem jej mamę. Już wtedy powinienem zrozumieć, że to uczucie nie minie. Łudziłem się jednak, że związek z Victorią wypełni tę pustkę. Nie wypełnił. Dopiero teraz, gdy trzymałem Bree w swoich ramionach i czułem jej spokojny oddech, ta dziura w moim sercu zaczynała się zasklepiać.
Spojrzałem na nią raz jeszcze. W tym spokojnym półmroku jej twarz wydawała się jeszcze delikatniejsza, niemal dziewczęca, choć wiedziałem, ile siły kryje się za tym spokojem.
Moje palce lekko przesunęły się po jej ramieniu, a ona drgnęła niespokojnie. Wiedziałem, że powinienem się już iść, ale nie potrafiłem jej jeszcze zostawić. Zachłannie chciałem zatrzymać dla siebie każdą dodatkową chwilę z nią.
Nagle jednak telefon w moich spodniach zaczął wibrować. Ostrożnie wysunąłem się spod Bree, przykryłem ją kołdrą i pochyliłem się, muskając wargami jej skroń. Wyjąłem komórkę, która nie przestawała cicho brzęczeć, i spojrzałem na ekran.
Milo.
Ja pieprzę, co za wyczucie.
Cicho westchnąłem i, choć wolałbym do niej wrócić, wiedziałem, że nie powinienem. W końcu obiecaliśmy sobie dać czas, żeby wszystko na spokojnie przemyśleć.
Ostrożnie, nie chcąc narobić hałasu, wyszedłem z pokoju, a chwilę później zszedłem po schodach do holu. Byłem pewien, że państwo Gray już śpią, dlatego raz jeszcze odblokowałem telefon, chcąc oddzwonić do Milo. Powstrzymał mnie przed tym jednak cichy, kobiecy głos.
– Jakbym cofnęła się w czasie o jakieś dziesięć lat.
Zatrzymałem się w miejscu i obejrzałem przez ramię. W przejściu między salonem a holem, w którym stałem, zobaczyłem panią Gray. Stała w bladoróżowym szlafroku, szczelnie nim owinięta, a w dłoniach trzymała kubek z parującym napojem – zapewne herbatą.
– Zawsze się cieszyłem, że to pani mnie przyłapywała, a nie pan Thomas – odpowiedziałem półgłosem, z lekkim uśmiechem.
– Tak – odparła, przeciągając sylaby. – Miałeś szczęście – dodała z wyraźną nostalgią w głosie. – Wyjaśniliście sobie wszystko? – zapytała, zerkając z troską w stronę schodów.
– Jesteśmy na dobrej drodze – odpowiedziałem zdawkowo, starając się zachować optymizm.
– Ale wychodzisz...
– Małymi krokami też można zajść daleko.
Pani Gray zmierzyła mnie spojrzeniem pełnym ciepła, ale i tej specyficznej przenikliwości, którą rozwija się chyba dopiero po latach życia.

CZYTASZ
Addicted
RomanceWalter Hayes i Thomas Gray są przyjaciółmi od zawsze. Razem studiowali, byli swoimi drużbami na ślubie i wspólnie zarządzali firmą, która była ich marzeniem. Obiecali sobie jednak, że w dniu dwudziestych piątych urodzin swoich dzieci, przekażą pałec...