Oboje noszą w sercu ostatnią prośbę ważnej dla nich osoby. On ma być dla niej jak ojciec, opiekun i nauczyciel. Ona ma wyciągnąć go z mroku, w którym tkwi od lat.
Żadne z nich nie spodziewa się, jak łatwo granice wyznaczone przez powinność mogą zat...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
"Sztuka to język emocji."
Kieruję się do pokoju po swój szkicownik. Za sobą słyszę kroki Sarzyńskiego, podąża tuż za mną niczym cień.
— Nie musisz ze mną iść, sama trafię — rzucam przez ramię, mając nadzieję, że odpuści i pójdzie id razu do salonu.
— Wolę mieć cię na oku. W razie gdybyś znowu miała mdleć — słyszę tuż za głową. Po karku przebiega mi dreszcz.
— Nie mdlałam. Czuję się doskonale.
— Mhm... Tak. Jasne.
Nic nie odpowiadam, bo zwyczajnie ma rację. Mam dziś słabszy dzień, każdemu czasami taki ma prawo się zdarzyć. Wchodzę do pokoju i sięgam po plecak. Starając się zakryć ciałem wnętrze plecaka wyciągam jedną teczkę, ignorując istnienie tej drugiej, z ilustracjami. Nagle obok mojej ręki pojawia się ręka Sarzyńskiego. Mam ochotę odepchnąć go łokciem, ale powstrzymuję ten odruch.
— Daj, pomogę ci — mówi, sięgając po teczkę z sekretnym szkicownikiem.
Zabieram plecak w ostatniej chwili i przyciskam do piersi, w której serce tłucze się jak oszalałe.
— Nie! Nie to... Tylko to — podaję mu właściwą teczkę, a na drugiej nerwowo zaciskam palce i chowam ją głębiej do plecaka.
— Tej drugiej nie bierzesz? — pyta, nie dając za wygraną. Wpatruje się w nią jak sroka w gnat, tak jakby miał rentgen w oczach. Może ma szósty zmysł? A najprawdopodobniej to zobaczył moją nerwową reakcję. Powinnam bardziej się kontrolować.
Oblewa mnie gorąco na myśl, że Sarzyński mógłby zobaczyć moje dziecinne rysunki. Przecież gotów pomyśleć, że mentalnie nie wyrosłam z podstawówki! Uzna mnie za dziecko. Już tak o mnie myśli, ale jak to zobaczy, to będzie tylko ostateczne potwierdzenie.
— To... Tego nie. To tylko takie tam bazgroły. Nic ciekawego — macham ręką, starając się brzmieć spokojnie, tak jakby nie obchodziły mnie te nic nieznaczące bohomazy, którymi nie należy się w najmniejszym stopniu interesować. Głos mnie jednak zdradza. I oczy. Nie potrafię patrzeć mu w oczy kiedy kłamię, a on doskonale to zauważa.
— Chcę je zobaczyć. Czasem właśnie takie prace robione od niechcenia wiele mogą powiedzieć o samym warsztacie — nalega Sarzyński i próbuje dosięgnąć mojego skarbu.
— Nie... — umykam spod jego ręki wraz z plecakiem i zasuwam nerwowymi ruchami zamek. — Nie chcę, żebyś to oglądał. Po prostu. Koniec tematu.
Rafał skupia na mnie wzrok i marszczy brwi. Usta ma zaciśnięte z irytacji, a w oczach kryją się złośliwe błyski.
— Co tam jest? Hm? Może portrety twojego chłopaka?
— Nie mam chłopaka! — oburzam się i przewracam oczami.
— To co tam takiego jest, że bronisz dostępu jak lwica do młodych? Gołe męskie klaty? — uśmiecha się, przekrzywiając głowę na bok.