"Życie jest jak ten łuk. Wydaje się być mocny i niezniszczalny, a gdy przychodzi jego czas, pęka i znika. Nie pozostawia po sobie nic za wyjątkiem garstki popiołu."Zaspałam i jestem już trochę spóźniona, ale mam nadzieję, że wybaczą mi to w pracy. Właściwie i tak robię im przysługę. Telefon w nocy mi się rozładował, bo oczywiście nie wzięłam ze sobą ładowarki i została u Sarzyńskiego. Najbardziej złoszczę się na siebie za to, że nie mogę zadzwonić do członków rodziny babci, żeby powiadomić ich o pogrzebie. Czuję w żołądku ogromne wyrzuty sumienia. Babcia zawsze powtarzała, że muszę bardziej się ogarnąć, że powinnam przestać bujać w obłokach i zejść na ziemię. Staram się. Naprawdę robię wszystko, co w mojej mocy ale czasem okoliczności układają się w taki sposób, że jestem największym nieogarem na tej kuli ziemskiej. Po drodze wstępuję do kilku sąsiadów i mówię im o pogrzebie. Wszyscy składają mi kondolencje i zapewniają, że jutro pojawią się na ostatnim pożegnaniu babci.
Co rusz ziewając przemierzam pełnen przechodniów chodnik. Na szczęście to tylko dziesięć minut drogi na piechotę. Pracownia znajduje się na parterze w czteropiętrowym budynku. Nie jest to typowe miejsce pracy, bo jest to mieszkanie przerobione tak, żeby można było w nim urządzić wytwórnię pachnących świec i wosków oraz innych tego typu umilaczy życia jak mydełka, płyny do kąpieli czy sole.
Wpisuję kod przy drzwiach i wchodzę do budynku, a następnie naciskam dzwonek. Po krótkiej chwili drzwi się uchylają i staje w nich Julia, blondwłosa dziewczyna tak niska, że z daleka można pomylić ją z dzieckiem. Tuż za nią pojawia się jej brat, a jednocześnie nasz szef, czyli Remek. To on wymyślił sobie taki biznes. Twierdzi, że z nudów. Wynajmuje ludziom mieszkania i miał dużo wolnego czasu, więc postanowił zaangażować się w jakiś projekt. Trafiłam na nich przypadkiem. Akurat kupowałam dla babci świece na urodziny i od słowa do słowa okazało się, że szukają pracownika. I oto jestem. Od roku kilka dni w tygodniu topię wosk, tworzę różne zapachy i mieszanki, przelewam do form, wyjmuję, pakuję w kolorowy pachnący papier i wysyłam pocztą do klientów. Przyjemna praca, wręcz rozrywka. Oczywiście również męcząca i wymagająca skupienia, ale niesamowicie mi odpowiada.
— Cześć, kochana. Wchodź... — wita się Julia i przytula mnie lekko. Czuję od niej zapach cynamonu.
Remek podaje mi rękę na powitanie i zabiera płaszcz, który odwiesza na wieszaku. Jest szczupły i dość niski, nosi okulary i ma bardzo miłe, regularne rysy twarzy. Razem z siostrą dobrze się dogadują. Czasem zazdroszczę im, że mają siebie nawzajem. Ja nigdy nie poznałam, czym jest posiadanie rodzeństwa czy rodziców, nie licząc tych kilku miesięcy po moich narodzinach, czego nawet tego nie pamiętam. W głębi serca zawsze tego mi brakowało. Czułam dziwną pustkę, obserwując rodziny spacerujące z dziećmi po parku czy oglądając takowe w filmach czy serialach. Babcia Zosia wielokrotnie wyrażała obawy, że będę miała braki jeśli chodzi o rozwój osobowości. Twierdziła, że brak rodziców w moim życiu będzie rzutował na moje relacje, zachowanie, poczucie własnej wartości. Czuję, że niestety miała trochę racji, zwłaszcza jeśli chodzi o moją wiarę w siebie. Zawsze mam wrażenie, że nie jestem dość dobra, że jestem gorsza od innych, że czegoś mi na pewno brakuje.
Cały dzień spędzamy na tworzeniu z wosku cynamonowych reniferów i żurawinowych Mikołajów. Późnym popołudniem kręci mi się już od tego wszystkiego w głowie. Zjedliśmy pizzę i mam ochotę pójść do swojego mieszkania i zakopać się pod kołdrą. Nie mogę jednak ich zostawić w połowie roboty. Zakasujemy więc rękawy, wkładamy odzież ochronną i wracamy do pracowni, żeby w aromatycznych oparach tworzyć woskowe świeczki ku uciesze setek klientów, którzy już czekają na swoje przesyłki.
Po osiemnastej Remigiusz zarządza koniec pracy i zaprasza na wspólną kolację. Z jednej strony kusi mnie, żeby zostać i spędzić z nimi czas, a z drugiej jestem tak zmęczona, nie tylko całodziennym wysiłkiem, ale też ciągłym towarzystwem tej dwójki, że w końcu z przepraszającą miną odmawiam. Remigiusz jednak upiera się, że odwiezie mnie do domu, na co chętnie się zgadzam bo nie mam ochoty iść nawet tych dziesięciu minut w kilkustopniowym mrozie. Mam nadzieję, że choroba całkiem mnie nie rozłoży. Muszę przecież dotrwać do pogrzebu. Potem mogę chorować.

CZYTASZ
Chiaroscuro - Age gap 🚩
RomanceOboje noszą w sercu ostatnią prośbę ważnej dla nich osoby. On ma być dla niej jak ojciec, opiekun i nauczyciel. Ona ma wyciągnąć go z mroku, w którym tkwi od lat. Żadne z nich nie spodziewa się, jak łatwo granice wyznaczone przez powinność mogą zat...