Rozdział 8

565 74 40
                                    

"Otaczał ją troską, która miała chronić, lecz z czasem zaczęła stawać się obsesją
– więzieniem utkanym z podejrzeń, gdzie każdy jej ruch budził w nim strach przed utratą."

Wstrząsają mną dreszcze. Nie mogę przełknąć śliny bez dławiącego uczucia bolesnej guli w gardle. Kiedy zamykam oczy, wydaje mi się, że jakaś dziwna masa napiera na mnie zewsząd, ale gdy uchylam powieki, widzę tylko przesuwające się za przednią szybą samochodu drzewa i przydrożne latarnie.

— Ja chyba umieram — chrypię z wysiłkiem spod płaszcza.

— Już niedaleko — odpowiada Rafał. — Zaraz będziemy na miejscu.

— Umrę... Tej nocy umrę — upieram się i zaczynam płakać. Czuję się tak bardzo źle. Całe moje ciało płonie i jednocześnie zamarza.

— Nie umrzesz... Nie pozwolę ci na to. Wytrzymaj jeszcze minutę.

Minuta trwa całą wieczność. W końcu samochód zatrzymuje się na podjeździe, drzwi obok mnie otwierają i czuję dotyk ramion pod kolanami i na plecach. Nie mam siły iść sama. Jestem niemal bezwładna, przelewam się jak miękka guma. Albo taki slime, który małe dzieci rozciągają i miętoszą w swoich małych rączkach.

— Muszę do łazienki...

— Ledwo stoisz na nogach...

Chwiejąc się i zataczając jakbym była pijana, zdjąwszy tylko płaszcz zamykam się w łazience. Jak dobrze, że światła w tym domu są takie przygaszone. Z powodu gorączki mam światłowstręt, ale te wbudowane w ściany i szafki delikatne światła są na tyle łagodne, że nie rażą moich oczu. Szybko doprowadzam się do porządku. Na szczęście okres już mi się kończy. Zerkam tylko na wannę i wyobraźnia podsuwa mi obraz mnie utopionej w wodzie po same brzegi. Nie... Kąpiel w tym stanie to chyba nie jest dobry pomysł. Powolnym krokiem wychodzę z łazienki i od razu otaczają mnie ramiona Sarzyńskiego.

— Dam radę — szepczę słabo, a on podtrzymując mnie w talii zaprowadza do salonu.

Po niedługiej chwili leżę już na jakimś materacu niedaleko sofy w salonie. Nachodzi mnie myśl, że Sarzyński musiał to wcześniej przygotować. Pewnie uznał, że nie będę spała w tamtym pokoju, a sofa z kolei na dłuższą metę nie jest zbyt wygodna. Światło lampki trochę mnie razi, więc ukrywam twarz w dłoniach, wciskając palce w bolące oczodoły. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek była tak bardzo chora.

Zamieram, kiedy Rafał bez ostrzeżenia chwyta mnie za łydkę i rozpina suwak w kozaku, żeby go zsunąć z mojej stopy. Jego palce zaciskają się na mojej skórze pokrytej cienkimi, czarnymi rajstopami i czuję, że na policzki wypełza mi rumieniec. Z moich ust samoistnie wydostaje się jakieś westchnienie, ni to protest, ni kapitulacja.

— Spokojnie, tylko zdejmuję ci buty... — mówi Sarzyński, obrzucając mnie krótkim, badawczym spojrzeniem.

W drugim bucie zacina się zamek, więc Rafał mocuje się z nim dłuższą chwilę i udaje mu się rozpiąć go tylko do połowy łydki. Przytrzymując moją nogę tuż nad kolanem w końcu zsuwa ten but. Pozwalam mu na wszystko, chociaż w normalnych okolicznościach chyba prędzej dostałby kopniaka. Teraz nawet nie mam siły protestować. Materac pode mną jest chłodny i nieustannie wstrząsają mną silne dreszcze. W pewnym momencie oślepia mnie niebieskie światełko, które szybko zamienia się w czerwony, pikający punkt. Słyszę jakieś niewyraźne przekleństwo, a potem miarowe dźwięki nawiązywanego przez telefon połączenia.

— Chyba jednak muszę iść się umyć — szepczę, próbując się podnieść, ale padam z powrotem bez sił. — Albo nie, nie dam rady. Ale przecież muszę...

Chiaroscuro  - Age gap 🚩Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz