23 grudnia 2002 roku

334 59 10
                                    

Zbliżały się święta, a Rafał jak co roku nie spodziewał się po tym czasie niczego dobrego. Odkąd Zofia pół roku temu została zwolniona, nie miał z nią żadnego kontaktu. Był na siebie zły, że narysował te wspomnienia, że o wszystkim jej opowiedział. To przez niego nie mogła tu dłużej pracować. Gdyby tylko potrafił trzymać język za zębami, gdyby je zacisnął, nie ujawniał tego, co kryje się w jego duszy. Ale Zofia go przejrzała, zaczął ufać jej, bo stała się jedyną bliską mu osobą. Chciała mu pomóc, a znikła z jego życia. Nie potrafił się z tym pogodzić. Uczyła go tylko pół roku, ale wyryła się w jego sercu na zawsze. Wiedział że zapamięta ją, jej porady, jej dobroć, jej entuzjazm i przenikliwość. A kiedy oglądał jej obrazy, był zachwycony szczegółowością i delikatnością kreski. Patrząc na jej dzieła czuł w głębi siebie jakąś tęsknotę, która budziła w nim nadzieję na to, że nie wszystko jeszcze stracone, że poza murami tego przeklętego miejsca są też inne, piękne, nieskażone złem.

Nie wiedział, jak jej się udało tego dokonać, ale zobaczył ją dzień przed wigilią na korytarzu ośrodka.

— Sarzyński... Zofia Litwin do ciebie — rzuciła cierpko siostra Euzebia i odeszła szybkim krokiem w kierunku gabinetu dyrektorki.

Rafał nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przyszła do niego! Wróciła! Niemal rzucił się w jej ramiona ale w ostatniej chwili się pohamował. Przecież nie był dla niej krewnym ani kimś bliskim. A jednak Zofia przygarnęła go do siebie i utuliła jak matka własnego syna, albo jak babcia swojego ukochanego wnuka.

— Jak się trzymasz, Rafał? — zapytała, patrząc mu badawczo w oczy.

Wzruszył ramionami. Było ciężko. Ostatnie miesiące odcisnęły piętno, nawet nie tyle na jego ciele, co na duszy.

— Przepraszam, że tak długo to trwało... Musiałam pisać podania o możliwość odwiedzin, kurator i dyrektorka robili mi pod górkę... — powiedziała konspiracyjnym  tonem. — Mam dla ciebie niespodziankę... Niech to będzie też prezent na twoje piętnaste urodziny.

Podała mu zapakowany w przepiękny papier pakunek. Rafał otworzył go i wprost zaniemówił. W środku był cały nowiutki zestaw kredek i ołówków oraz przydatnych przyborów.

— Pomyślałam, że brakuje ci w tych murach trochę kolorów.

— Dziękuję... — wykrztusił i zasępił się.

Zofia wkrótce wyjedzie, a on zostanie z tymi kredkami i co? Nie był już dzieckiem, żeby cieszyć się z jakichś rzeczy. Zamknął pudełko ze smutkiem.

— Posłuchaj... — Zofia wzięła go pod rękę i poprowadziła do pustej o tej porze świetlicy.
— Długo nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że chcielibyśmy cię adoptować.

Rafał przystanął w miejscu, zszokowany tym, co usłyszał. Nie był w stanie zebrać myśli. Wytrzeszczył w zdumieniu oczy.

— Ale... Jak to? — wykrztusił.

— Nie chcesz?

— Ja... Nie wiem co powiedzieć. A pani mąż?

— Och, mów mi po imieniu. Mój mąż się zgodził, trochę go musiałam namawiać, stąd tyle czasu to trwało, ale w końcu wyraził zgodę. Myślisz, że moglibyśmy zacząć procedurę adopcji? Potrzebna jest twoja zgoda — uśmiechnęła się.

— Ale... Naprawdę? Chcecie mnie adoptować?

— Tak, chcemy z całego serca. Zamieszkałbyś z nami, żylibyśmy jak rodzina. Bylibyśmy rodziną. Zawsze chciałam mieć więcej dzieci, ale mam tylko jedynaka, który jest już dawno dorosły i opuścił dom, kiedy się ożenił. Co ty na to? Zgadzasz się?

Rafał nie mógł powstrzymać wzruszenia. Zdołał tylko pokiwać głową. Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. W głębi serca czuł paniczny strach, że ten plan z jakiegoś powodu się nie powiedzie. Ale chciał wierzyć, że się uda. Pragnął tego. Jak niesprawiedliwe osadzony w więzieniu skazaniec pragnął wolności. Pragnął jal zmarznięty wędrowiec ciepłej kryjówki, jak ktoś po całym dniu w upale choć łyka wody. Nareszcie ten koszmar by się skończył. Byłby wolny...

Ale czy zasługiwał na tak wielkie szczęście? Miał co do tego poważne wątpliwości. W końcu jego rodzice zginęli przez niego. To on bawił się drzwiczkami pieca. To przez niego zaczął tworzyć się czad, który zabił jego rodziców. Na ostatniej lekcji chemii uczyli się o tlenku węgla. I wszystko do niego dotarło. Pamiętał ten piec, pamiętał że bawił się otworami doprowadzającymi powietrze... On spał w pokoju na górze, a rodzice na dole tam, gdzie znajdował się piec. Umarli przez niego, można powiedzieć że ich nieświadomie udusił swoją głupotą, swoją bezmyślnością. A później... Dom spłonął, podpalony przez oszalałego z rozpaczy dziadka. Wszystko poszło z dymem. Wszystkie wspomnienia, wszystko co zostało po rodzicach spłonęło doszczętnie.

Rafał nie zasługiwał na nową rodzinę. Nie mógł pozbyć się przeczucia, że im też przyniósłby pecha.

Chiaroscuro  - Age gap 🚩Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz