20 sierpnia 2003 roku

349 61 8
                                    

Był niewyobrażalny skwar, a oni musieli czyścić kostkę na zewnątrz w pełnym słońcu. Rafał marzył chociaż o łyku zimnej wody, ale przerwę mieli dopiero za jakieś pół godziny. Otarł spocone czoło i twarz, wracając spojrzeniem w dół. Dyrektorka przechadzała się wzdłuż chodnika i sprawdzała, czy chłopcy dokładnie usunęli spomiędzy płytek chwasty, mech i wszystko, cokolwiek nie powinno się tam znajdować.

— Nie ociągać się... Cały chodnik ma być dzisiaj wyczyszczony. Jutro będziecie go szorować szczotkami. Im dokładniej usuniecie ten mech ze środka, tym jutro będzie łatwiej przy myciu — gdakała siostra Euzebia.

Euzebia była maniaczką czystości wszelakiej. Uwielbiała dawać chłopcom zadania niemal niemożliwe do zrobenia. Kostka, którą czyścili była już stara i nie dało się jej domyć ręcznie tak, żeby wyglądała jak nowa. Euzebia jednak miała inne zdanie na ten temat. Rafał wiedział już, że jutro również będzie ciężko, ale przynajmniej dostaną do pracy wodę, która może choć trochę ich ochłodzi w tym upale.

Nagle wśród sióstr zapanowało jakieś poruszenie. Dyrektorka szybko poprawiła habit i czepek. Ktoś nadchodził od strony bramy wejściowej. Rafał uniósł wzrok i ukradkiem obserwował scenę. Seweryna posuwistym krokiem wyszła gościom naprzeciw. Na oko była to jakaś para trzydziesto, może czterdziestolatków. Kobieta miała czarne proste włosy spięte z tyłu glowy. Towarzyszący jej kędzierzawy mężczyzna trzymał ręce w kieszeni i szedł rozglądając się po obejściu. Rafał wytężył słuch, ale dobiegły co tylko strzępki rozmowy. 

— Dzień dobry... Państwo do któregoś z wychowanków?

Rafał nie usłyszał odpowiedzi, ale z ust dyrektorki padło słowo adopcja. Tego był pewien. W głowie szybko przeanalizował, do kogo mogli przyjechać. Miał nadzieję, że po małego Adasia. Adaś nie skończył jeszcze czterech lat i był tu dopiero od tygodnia. Rafał od czasu jego przyjazdu nie sypiał zbyt dobrze. W nocy starał się pilnować, żeby nikt nie wymknął się z sypialni starszych chłopaków w wiadomym celu. Czterolatek był dla tych zwyrodniałych idiotów kolejną ofiarą, którą sobie upatrzyli. Rafał nie mógł tak tego zostawić. Pierwszej nocy, kiedy próbowali się wymknąć, Rafał przycisnął Wojtkowi szpikulec do gardła i przysiągł mu, że jeśli tkną Adasia, zabije ich. I wcale nie żartował.

— Sarzyński!

Rafał nie miał pojęcia, czego od niego mogli chcieć. Wstał z klęczek, otarł dłonie o roboczy strój i ruszył w stronę dyrektorki oraz dwójki nieznajomych. Stali w cieniu wielkiej lipy, która co roku zrzucała miliony wkurwiajacycch śmieci. Najpierw w czerwcu i lipcu kwitła, a potem te kwiaty spadały wszędzie, a chłopcy musieli to sprzątać w nieskończoność. Później na drzewie pojawiały się takie pierdolone kulki, które najpierw zielone, a później brązowe spadały na chodnik i też trzeba było je wyjmować spomiędzy płyt chodnikowych. Na koniec jesienią zrzucała jeszcze od groma liści, które zagrabiali do worków.
Rafał szczerze nienawidził tego drzewa. Jedyny z niego pożytek był taki, że dawał cień. Zbliżył się do dyrektorki i stanął w milczeniu, czekając aż go wyśle po coś do środka. Już obliczał w głowie, czy warto będzie zaryzykować i wstąpić po drodze do łazienki, żeby napić się lodowatej wody prosto z kranu.

— Sarzyński. Ci państwo do ciebie... — wycedziła dyrektorka.

Rafał zamarł i obrzucił nieznajomych podejrzliwym, zaskoczonym spojrzeniem. Do niego? Niby z jakiej racji?

— Dzień dobry, Anna Litwin — ciemnowłosa kobieta wyciągnęła do niego dłoń, a on uścisnął ją niepewnie. — A to mój mąż, Tomasz Litwin.

W sercu Rafała coś drgnęło na dźwięk ich nazwiska. Mężczyzna zacisnął usta i ponaglony lokciem przez żonę wyciągnął rękę w stronę Rafała. Chłopak uścisnął ją, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ten facet zrobił to jakby z przymusu. Obrzucił Rafała sceptycznym spojrzeniem, a z jego twarzy nie schodził wyraz niezadowolenia.

— Cóż... Czy możemy porozmawiać z Rafałem na osobności? — zapytała Anna Litwin.

— Oczywiście. Tam są ławki w cieniu — rzuciła sucho Seweryna.

Dyrektorka zostawiła ich, a małżeństwo wraz z Rafałem udało się w stronę wskazanego przez dyrektorkę miejsca. Usiedli we trójkę przy wyszorowanym, kwadratowym stole. Rafał zachodził w głowę, czego od niego mogą chcieć ci ludzie. Czyzby to Zofia Litwin ich tu przysłała?

— Więc... Rafał... Jak pewnie się domyślasz, jesteśmy tu z powodu Zofii — zaczęła kobieta.

Rafał wzruszył ramionami i nie poczynił żadnego komentarza. Co niby miał powiedzieć? Nie wiedział, czego od niego chcą. Może Zofia poprosiła ich, żeby go odwiedzili? Ale on nie miał ochoty na rozmowy z nieznajomymi. Ci ludzie zapewne nie mają pojęcia o niczym, co tu się dzieje. O czym mógłby z nimi gadać? O pogodzie?

— Zofia bardzo żałowała, że odrzucili jej wniosek adopcyjny — ciągnęła kobieta, niezrażona milczeniem Rafała.

— Moja matka od miesięcy tylko płacze i przeżywa — wtrącił mężczyzna. — I poprosiła nas o coś.

— O co? — zapytał w końcu Rafał, a Anna uśmiechnęła się.

— Wiesz, oboje z mężem jesteśmy już w takim wieku, że moglibyśmy mieć dzieci. Niestety od wielu lat się nie udaje... No wiesz... Nie mamy dziecka. Więc mama Tomka zasugerowała adopcję. Bardzo jej zależy, żebyś to był ty. I nie ukrywamy, że była to dla nas dość trudna decyzja, jednak po wielu miesiącach dyskusji uznaliśmy, że... Chcemy cię adoptować.

Rafał nie odzywał się. Słyszał, co mówiła ta kobieta ale nie był w stanie wykrztusić nawet słowa. Nie mógł w to uwierzyć.

— Więc... Zgadzasz się? — zapytała Anna nadal z tym swoim uśmiechem.

Tomasz Litwin przewrócił oczami i westchnął, oplatając się rękami. Rafał wzruszył ramionami. Skoro jego zgoda oznaczałaby, że wyszedłby z tego miejsca dwa lata wcześniej, to oczywiście że poszedłby w to jak w dym. Kiwnął głową, a Anna ucieszyła się i przytuliła męża, który nie wyglądał na zachwyconego.

— Nie przejmuj się nim — szepnęła do Rafała porozumiewawczo Anna, wskazując kciukiem na męża. — On taki zawsze. Ale ma złote serce.

Tomasz chrząknął dając do zrozumienia, że nie do końca zgadza się ze słowami żony. Ale powiedział:

— Tak naprawdę my byśmy cię adoptowali, ale to u mojej matki spędzałbyś większość czasu. Mówiła, że chce dawać ci lekcje u siebie. Mieszkamy niedaleko, mógłbyś chodzić do nich nawet na piechotę.

Wizja którą roztoczył mężczyzna spodobała się Rafałowi. Teraz zaczynał mówić z sensem. Tak. Mógłby zamieszkać z nimi, a czas spędzać z Zofią i pod jej okiem się rozwijać. I w końcu opuściłby na zawsze to przeklęte miejsce.

— Czyli... Co teraz?

— Złożymy wniosek. Potrzebna jest twoja zgoda. Mama Tomka nalega, żeby była to adopcja pełna. Żebyś miał prawdziwą rodzinę... I my też uważamy, że to dobry pomysł. Oczywiście jeśli chcesz, będziesz mógł zostawić sobie swoje nazwisko lub przyjąć nasze, albo mieć oba. Rozmawiałam już z prawnikiem. Mówił, że jeśli chcesz, możesz zostać przy swoim, ale to sąd zdecyduje ostatecznie.

Rafał kiwnął głową. Nie chciał zmieniać nazwiska. Czułby się wtedy kimś innym. Zmieniając nazwisko czułby poniekąd, że zdradza własnych rodziców. Postanowił, o ile to będzie możliwe, zostać przy Sarzyńskim.

— Dobrze... Więc może ustalimy resztę szczegółów? — zaproponowała Anna. — Masz ochotę się przejść? Może masz jakieś pytania? Albo jakieś warunki?  

Rafał nie miał żadnych pytań ani warunków. Jedyne, czego się obawiał to tego, że znów coś się nie uda. A najbardziej bał się tego, że przyniesie tym ludziom pecha. W głębi serca czuł, że nie zasługuje na ich dobro i otwartość. Nie potrafił jednak odmówić. Bardzo pragnął się stąd wydostać, a cena, którą musiałby zapłacić nie była wcale wysoka. Adopcja. Bycie czyimś synem. To tylko formalność. Oni też raczej nie traktowali tego jak prawdziwej adopcji. Wyraźnie robili to na prośbę Zofii. A Rafał nie miał nic przeciwko. Jeśli to ma przynieść mu wolność i nowe możliwości... Nie miał zamiaru narzekać i szukać dziury w całym. Może los w końcu się do niego uśmiechnął?


 

Chiaroscuro  - Age gap 🚩Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz