Rafał nadal nie mógł w to uwierzyć. Oto nadszedł ten upragniony dzień. Była godzina czternasta, dwudziestego czwartego grudnia, a on opuszczał ośrodek. Poprawił wyświechtaną torbę na ramieniu i ostatni raz spojrzał na szary budynek. Żałował tylko jednego. Że zostawia tu małego Adasia na pastwę Seweryny i tych zboczonych chłopaków, którzy tylko czekają, żeby się dobrać do czterolatka. Wczoraj upewnił się, że przez długi czas nie będzie im się chciało nawet wstać z łóżka. Postanowił dopaść ich w nocy podczas snu. Skopał ich znienacka tak, że rano Seweryna z Euzebią we dwie nie mogły ich wyciągnąć na śniadanie, a jak już wstali, to trzymali się za krocza i płakali z bólu. Rafał pocieszał się też tym, że podobno Adasia miało wkrótce adoptować jakieś młode małżeństwo, więc może nie będzie tak źle...
Dyrektorka Seweryna wyszła przed bramę i zmierzyła wzrokiem Rafała, który właśnie wsiadał do samochodu Anny i Tomasza Litwinów. Widział w jej twarzy ten pogardliwy grymas, którym zwykła go obdarzać dzień w dzień przez ponad sześć lat. Posłała mu nienawistne, ostrzegawcze spojrzenie i powiedziała coś pod nosem. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz, więc szybko zamknął drzwi i zapiął pas. Chciał jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce i nigdy więcej tu nie wracać.
— Jedźmy, moja mama już nie może się nas doczekać... — rzucił Tomasz niecierpliwie.
— Widzisz, Rafał? Obiecałam ci, że na wigilię będziemy już razem — Anna uśmiechnęła się do Rafała przez ramię.
Dziesięciomiesięczna Klara spała smacznie w foteliku, ściskajac jakiś różowy kawałek czegoś plastikowego. Chyba króliczka. Rafał nie mógł się na nią napatrzeć. Nie obchodziły go zimowe widoki za oknem ani rozmowy nowych rodziców. Nie mógł się przyzwyczaić do tej myśli i chyba nigdy nie będzie ich traktował w ten sposób. Wpatrywał się w malutką Klarę jak w zjawisko. Jeszcze nigdy nie widział tak małej istoty. Nie mógł nadziwić się, jak niewielkich rozmiarów są jej rączki i nosek. Główkę porastały jej ciemnobrązowe loczki. Była prześliczna.
Jechali przez zaśnieżoną drogę wiodącą przez las. Światła reflektorów odbijały się od wysokich sosen, które rzucały za siebie złowrogie cienie. Tomasz w pewnym momencie kichnął donośnie, budząc córeczkę, która zaczęła płakać. Rafał nie wiedział, co robić. Starał się pocieszyć dziecko, gładząc go po mięciutkiej rączce, ale dziewczynka wciąż darła się w niebogłosy.
— Pewnie jest już głodna — westchnęła zmartwiona Anna. — Może się zatrzymamy i ją nakarmię?
— Nie ma sensu. Do Lublina zostało raptem kilkanaście kilometrów — odparł Tomasz i przyspieszył, wpadając w lekki poślizg, który na szczęście szybko opanował.
Anna ciągle oglądała się za siebie w stronę Klary, próbując ją pocieszyć, ale dziewczynka płakała i wrzeszczała. Rafał czuł się bezradny. Wetknął podsunięty mu pod rękę smoczek do buzi dziecka, a ono zassało łapczywie i uspokoiło się w kilka sekund. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Rafał widział, że Tomasz jest roztrzęsiony tym wybuchem Klary. Ręce trzymające kierownicę trzęsły się, a prędkość na pewno nie była dostosowana do panujących na drodze warunków. Było biało od śniegu i ślisko. Nagle na ostrym zakręcie samochodem zarzuciło w bok. Przez chwilę jechali pod dziwnym kątem.
— Tomek! Uważaj! — krzyknęła Anna.
Nagle Rafał poczuł silne uderzenie w głowę, a potem świat z hukiem obrócił się wraz z samochodem. Zaraz jednak koła znów uderzyły o ziemię i nastała piszcząca cisza. Rafał był oszołomiony. Słyszał trzaski, szum, pisk, a także przeszywający płacz małego dziecka. Nie mógł się jednak zmusić do reakcji. Płacz nasilał się i Rafał w końcu zdał sobie sprawę, że muszą jak najszybciej opuścić samochód. W nozdrza wdzierał mu się dym, a płomienie zaczynały lizać sufit. Spojrzał zamroczonym wzrokiem na Klarę, ocierając krew ściekającą mu po twarzy. Jej fotelik zaczął się już palić. Zebrał w sobie wszystkie siły i sięgnął po dziewczynkę, ale nie mógł jej wyjąć z tego cholernego fotelika. Pasy wokół dziecka zajął ogień. Rafał nie bacząc na to, że parzy sobie ręce, rozerwał topiący się materiał. W końcu udało mu się wyjąć Klarę i jedną ręką pchnąć drzwi. Wypadł z dzieckiem w ramionach na zewnątrz. Odczołgał się na kilka metrów, wciągając mroźne powietrze w płuca. Samochód płonął niczym pochodnia. Rafał objął mocniej Klarę i podniósł się, po czym odbiegł jeszcze kilkanaście kroków dalej, czując za plecami gorąco bijące od płomieni. Tomasza i Anny nie było już nawet widać w szalejącym ogniu.
Stał i patrzył, jak jego przyszłość ginie w ogniu. Drugi raz w swoim życiu stracił rodziców. Byli nimi dla niego raptem kilka dni. Kilka dni nie był sierotą, a teraz znów go opuszczali. Klara kwiliła w jego ramionach i tak się wierciła, że nie mógł jej utrzymać. Spojrzał na małą osmoloną dymem buzię i stopione fragmenty pasów przyklejone do jej małej szyjki. Wiedział, że musi ją ratować. Na tym mrozie długo nie wytrzymają. Opatulił jej główkę swoim szalikiem i ruszył wzdłuż leśnej drogi z płaczącym dzieckiem w rękach. Parł przed siebie, nie bacząc na siarczysty mróz. Nie wiedział, jak długo szedł. W końcu zobaczył w oddali światła latarni i zbliżający się samochód. Rafał nawet nie miał siłt machnąć, ale na szczęście kierowca zatrzymał się.
— Chłopcze, jesteś cały zakrwawiony... Potrzebujesz pomocy? — zapytał go mężczyzna w średnim wieku, wysiadając z samochodu.
— Tak... Trzeba ją zabrać do szpitala. Mieliśmy wypadek... — wychrypiał niemal bezgłośnie. Poczuł, że nie może normalnie mówić. Gorzki smak spływał mu po spieczonym gardle. Cały się trząsł z wyziębienia. Palców u rąk nawet już nie czuł.
W ramionach kurczowo trzymał swoją małą kruszynkę, zasnęła z wyczerpania. Przez niego była teraz sierotą tak jak on. Sprowadził na nią to przekleństwo. Zniszczył jej życie. To wszystko jego wina. Zamknął powieki, spod których wypłynęły pierwsze łzy. W ustach poczuł metaliczny smak krwi.

CZYTASZ
Chiaroscuro - Age gap 🚩
RomanceOboje noszą w sercu ostatnią prośbę ważnej dla nich osoby. On ma być dla niej jak ojciec, opiekun i nauczyciel. Ona ma wyciągnąć go z mroku, w którym tkwi od lat. Żadne z nich nie spodziewa się, jak łatwo granice wyznaczone przez powinność mogą zat...