28 lutego 2005 roku

393 59 14
                                    

Po śmierci adopcyjnych rodziców Rafała, Zofia Litwin i jej mąż Marian stali się jego jedynymi krewnymi, dlatego też za zgodą sądu przyjęli go pod swój dach i zostali jego prawnymi opiekunami. Rafał wciąż obwiniał się za śmierć ich bliskich, ale Zofia każdego dnia powtarzała mu, że dziękuje Bogu za to, że on i Klara przeżyli ten wypadek. Upierała się i wmawiała mu, że to nie była jego wina. Rafał był innego zdania, tak samo jak Marian.

Klara pod koniec lutego skończyła roczek. Rafał po dwóch miesiącach codziennej opieki nad niemowlęciem uznał, że to najpiękniejsze i najtrudniejsze, co w życiu go spotkało. Dziewczynka bardzo kiepsko spała w nocy. Drzemki za dnia też były katorgą. Dużo płakała i uspokajała się tylko na jego rękach. Dlatego nosił ją, przytulał, karmił butelką, był obecny praktycznie cały czas. A w wolnych chwilach, zazwyczaj wcześnie rano lub późno w nocy uczył się i ćwiczył rysunek pod okiem Zofii. Dużo z nią rozmawiał i dzięki niej zrozumiał wiele spraw, które go męczyły.

Źle sypiał. Wciąż wydawało mu się, że kiedy rano otworzy oczy, to zobaczy śpiących w pokoju sypialnym kolegów i szare ściany sierocińca. Na wolności czuł tylko nieznaczną ulgę. Napięcie i poczucie zagrożenia wciąż się w nim utrzymywało i Zofia nalegała, żeby zaczął chodzić do psychologa. Nie czuł się jeszcze gotowy, by opowiedzieć komuś obcemu o tym, co przeżył. Zofia mówiła, że czas leczy rany i że on tego spokojnego czasu potrzebuje bardzo dużo.

Niestety w mieszkaniu państwa Litwinów nie zaznał całkowitego spokoju. Mąż Zofii, Marian, miał Rafałowi za złe to, co się stało w wigilię minionych, naznaczonych tragedią świąt Bożego Narodzenia. Nie rozmawiał z nim, nie jadał przy wspólnym stole, nie okazywał mu żadnego zainteresowania. Obojętność bolała równie mocno, co jawna wrogość. Jednak jakoś udawało im się wspólnie we czwórkę funkcjonować przez pierwsze kilka miesięcy. Aż do dnia, kiedy Klara zrobiła pierwszy kroczek.

Zofia wszystkie osiągnięcia wnuczki skrupulatnie upamiętniała robieniem zdjęć i kupiła nawet kamerę, żeby rejestrować krótkie nagrania. Udało jej się uchwycić tę chwilę, i jednocześnie coś, co było kroplą, która przelała czarę goryczy w jej mężu. Usłyszał i zobaczył na własne oczy, że jego ukochana wnuczka nazywa obcego przybłędę swoimi tatą. Tego chłopaka, przez którego przecież zginęli jej rodzice. Rafał słyszał te kłótnie i czuł się jak śmieć, nie zasługujący na nic dobrego.

— Jak ona go nazywa! Tata! Toż to się w głowie nie mieści, to jest już przesada... — syczał Marian, popijając jak co wieczora piwo.

— Marian... Klara jest malutka. Potrzebuje rodzica. Rafał zajmuje się nią najwięcej, wstaję do niej w nocy, karmi ją i przewija, więc nazywa go tatą. Co w tym złego czy dziwnego?

— A to, że on tym ojcem nie jest! Mój syn nim był! — warknął Marian i postawił gwałtownie puszkę na stoliku, aż piwo się spieniło i wylało na blat. — I przez niego nie żyje! To jest kurwa nie do pomyślenia, co tu się odpierdala...

— Marian... Przestań, to naprawdę jest nie w porządku wobec Rafała. On tyle nam pomaga...

— Gówniarz wie, że musi się na coś przydać bo inaczej go wywalimy na zbity pysk.

— Jesteś niesprawiedliwy... — westchnęła Zofia.

Tego dnia Rafał chciał opuścić ich na zawsze. Nie miał zamiaru być dla kogoś ciężarem, niechcianym, wzgardzanym gościem w czyimś domu. Ale Zofia ubłagała go, żeby został.

— Pomówię z Marianem. Jego ból jest jeszcze świeży po śmierci Tomka i Ani. On wcale cię nie nienawidzi. Po prostu tak przeżywa stratę i żałobę. Daj mu czas.

I Rafał się zgodził, tym bardziej że przywiązał się do Klary i nie chciał się z nią rozstawać. Pokochał to maleństwo i z radością pokazywał jej świat, uczył słówek i nowych rzeczy. To obok sztuki było jedyne światło w jego życiu. Zresztą sztuka sama w sobie nie leczyła jego duszy. Ale uśmiech tej małej istoty owszem. Tylko przy niej i Zofii Rafał potrafił się uśmiechnąć.

Pewnej listopadowej nocy wszystko się jednak skończyło. Rafał skończył już osiemnaście lat i teoretycznie mógł rozpocząć życie na własną rękę. Nie chciał jednak opuszczać Klary i Zofii. Został do tego zmuszony. Pewnej nocy, kiedy Klara gorączkowała i Rafał robił co mógł, żeby jej pomóc, Marian obudził się i przyszedł do kuchni, gdzie ten przybłęda przygotowywał małej ciepły napój.

— Tata, tata... — powtarzała Klara siedząc na ramieniu Rafała i oplatając go wokół szyi rączkami niczym mała koala.

— Zaraz będzie ciepłe piciu i przestanie tak boleć... — mówił Rafał, nalewając do butelki ciepłą wodę.

Klara coś odpowiedziała po swojemu i przytuliła głowę do jego szyi. Wzięła butelkę i pociągnęła łyczek. Nagle Rafał wzdrygnął się ze strachu i przytulił mocniej Klarę. Do kuchni wparował Marian.

— Co ty tu z nią robisz? — odezwał się mężczyzna i wyrwał dziecko z rąk Rafała.

Klara natychmiast zaczęła płakać, co obudziło także Zofię. Przyszła do kuchni i wzięła wnuczkę na ręce.

— Pozwalasz jej mówić do sobie tata. Nie zabraniasz jej! — wycedził z obłędem w oczach Marian. Śmierdziało od niego wódką.

— Jak mam jej zabronić? — westchnął Rafał. — Ona i tak będzie mówić do mnie tata. Próbowałem ją przekonać, że jestem wujek. Ale ona nadal mówi tata... — tłumaczył rozjuszonemu Marianowi.

Marian zaklął i wyszedł wzburzony z kuchni, ale niedługo potem wrócił. Z czymś w ręku. Rafał chyba już widział, jak Marian tego używa do naprawy pilota. Zdaje się, że nazywał to lutownicą. Wyglądało to trochę jak pistolet, a na końcu tego urządzenia czerwonym blaskiem żarzył się na czerwono zagięty w trójkąt metal.

— Wypierdalaj z mojego domu! — wrzasnął mężczyzna.

— Marian!

Marian machnął rozgrzaną lutownicą w stronę Rafała, który uniósł ręce i cofnął się o krok.

— Masz już osiemnaście lat. Więc wypad. Krzyżyk na drogę! Radź sobie sam, a moją wnuczkę zostaw w spokoju. Trzymaj się od niej z daleka!

— Marian! Co ty wyprawiasz! — zawołała Zofia, trzymając wyrywającą się i płaczącą Klarę.

— Tata! Tata! — krzyczała i wyciągała ku Rafałowi rączki.

— No już! — Marian pogroził lutownicą tuż przed nosem Rafała. — Wypierdalaj stąd! Zabieraj graty i fora ze dwora — syknął Marian i dotknął przodu swetra Rafała, aż materiał zaczął się topić. W powietrzu zaśmierdziało spalenizną.

Rafał nie miał innego wyjścia. Opuścił kuchnię, wpadł do swojego pokoju i zaczął wrzucać rzeczy jak popadnie do torby. Zofia jeszcze próbowała przekonywać Mariana, ale był nieugięty. Wygnał Rafała w środku nocy na mróz, a on nie mógł nawet pożegnać się z Klarą. Zofia w ostatniej chwili ukradkiem wsunęła w dłoń chłopaka świstek papieru z adresem i kluczyki. Rafał wyszedł z bloku i spojrzał na zapisaną jej pismem kartkę.

"Kazimierz Dolny

Ul. Olchowa 16.

Kochamy Cię z Klarą, pamiętaj o tym zawsze. Dziękuję Ci za wszystko. Będę do Ciebie pisać."

Chiaroscuro  - Age gap 🚩Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz