Wybiła godzina osiemnasta trzydzieści sześć. Brunet cicho westchnął, biorąc kolejnego łyka trunku. Jego mina wyrażała jedno wielkie niezadowolenie. Świetlik spojrzał się na niego pytająco, a później na Kobrę, który przewrócił oczami.
— Dobra, o chuj chodzi? — spytał po jakiejś minucie nieprzyjemnej ciszy. Dopiero co się przysiadł do tej dwójki, a już miał po dziurki w nosie ich smętnego towarzystwa. — Ty jesteś jakiś załamany, jakby ci Kobra nie dał drinka — wskazał na Parkera, który jedynie wzruszył ramionami na te słowa. — A ty, jesteś jakiś dziwny — mruknął do szatyna, który właśnie w tym momencie podał mu napój — Dzięki.
— On od zawsze był dziwny — mruknął Peter z lekkim uśmiechem, na co barman cicho prychnął.
Sędzia przewrócił oczami, mając w głowie, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Mógł się spodziewać, że nie odpowiedzą mu poważnie na pytanie. Przecież mentalnie oni mają po cztery lata.
— Czuje się wykluczony — powiedział z wyczuwalną ironią, skrzyżowując ręce na torsie. Przyjaciele spojrzeli się na siebie rozbawionym wzrokiem, lecz nic nie powiedzieli. — No halo! Też chce wiedzieć o co chodzi!
— Ja mam mu powiedzieć czy ty mu powiesz? — spytał szatyn, patrząc się na Parkera. Ten tylko posłał mu wkurzony wzrok, po czym ponownie wrócił oczami do przyglądaniu się dnie szklanki. To wydawało mu się o wiele bardziej interesujące niż patrzeniem na barmana. — Okej, ja powiem — westchnął, wyprostowując łokcie i opierając się dłoniami o blat. — Atraks pokłócił się tydzień temu z Lucasem i omija go już tydzień. I teraz jest oburzony, że jak co tydzień przyjdzie do baru o dziewiętnastej i będzie musiał z nim porozmawiać.
Świetlik prychnął śmiechem, patrząc na nastolatka. Ten jedynie zgromił go wzrokiem, po chwili znowu wracając spojrzeniem do swojego napoju. Sędzie spodziewał się, że dokładnie o to chodziło. Ci ciągle się kłócą o totalne głupoty. Zachowują się, jakby byli dalej w przedszkolu.
— Sory, stary ale.. — odetchnął. — Nie możesz z nim po prostu pogadać? W końcu to twój.. rodzic.
— Opiekun — poprawił go natychmiastowo, wzdychając. Nigdy nie będzie jego rodzicem. Nie zasłuży na takie miano. Jakby się nie starał nigdy, przenigdy nie będzie jego ojcem. Nie za to co zrobił w przeszłości. Nigdy mu tego nie wybaczy, choćby miał stanąć na głowie — Nie chce mi się z nim gadać. Wkurwia mnie. Nie może sobie pójść mieszkać gdzie indziej?
Barman odwrócił się bokiem do Parkera, wiedząc, że nie ma sensu prawić mu morałów na ten temat. Niestety, Atraks zawsze "wie lepiej" i "nie potrzebny mu są rady, bo doskonale wie co ma zrobić". Oczywiście, chuja wie, a po prostu ma ego większe niż nie jeden wieżowiec w Nowym Jorku. Zmęczony ciągłym narzekaniem przyjaciela wyciągnął spod lady paczkę papierosów, którą poczęstował dwójkę towarzyszów.
— Dzięki — mruknął sędzia, wkładając używkę pomiędzy usta. — Stary, wyprowadzaliście się już trzy razy, może za wcześnie na kolejną, co? Chyba policja nie ma na was już żadnego tropu.
Parker wzruszył ramionami, wyciągając zapalniczkę z kieszeni spodni. Nie chcąc dalej kontynuować tematu Lucasa, pozostawił Świetlika bez odpowiedzi. Odpalił używkę od razu się zaciągając. Wydmuchał dym papierosowy w twarz Sędzi, po czym się wrednie uśmiechnął. Młody mężczyzna zmrużył delikatnie oczy, patrząc się na Parkera wkurwionym wzrokiem.
— Zapierdolę ci kiedyś — powiedział cicho Świetlik. — Przysięgam — Parker na te słowa się cicho zaśmiał, na co ten uniósł brwi do góry. — Pisknę ci w ucho gwizdkiem przed walką, to zobaczymy czy ci będzie tak do śmiechu. — I później tytuł w gazetach; ogłuszony zawodnik przez sędziego.

CZYTASZ
Please, have mercy on me | Irondad | Spiderson
Fanfiction"- P-przepraszam m-mamo.. t-tak strasznie cię p-przepraszam.. - wyszlochał, pomiędzy uderzeniami. Jednak po paru sekundach poczuł kolejne, na które pisnął i mimowolnie podskoczył. Jego chude ciało się niewyobrażalnie trzęsło, a on nie mógł go za nic...