Rozdział 39 - To nie to samo!

952 112 4
                                    

- ...i jestem tu. - skończyłam opowieść. Usłyszałam piknięcie i wysunęłam zaskoczona telefon z ukrytej kieszeni. To w Arendell jest zasięg? Spojrzałam na wyświetlacz; Kinia pisała, że ma nowego chłopaka. Ciekawe jak tym razem będzie wyglądało ich zerwanie, bo ona nie ma szczęścia do facetów.

"Gratulacje" odpisałam szybko "Ale nie mogę na razie pisać, u Anki jestem"

- To jest to magiczne pudełeczko? - spytała Anna

- Tak - pokiwałam głową. Musiałam jej dużo tłumaczyć, bo w Arendell nie ma techniki i moja siostra nie rozumiała niektórych rzeczy. Telefon przedstawiłam jej jako magiczne pudełko, przez które można rozmawiać, a komputer jako coś w rodzaju książki. No cóż, innych pomysłów na wytłumaczenie jej tego nie miałam.

- Jack ma siostrę Emmę, tak? - spytała rudowłosa

- Uhm - przytaknęłam

- I ona jest zła? - skinęłam głową - Ale na pewno? Ty...

- Anka, to nie to samo! - przerwałam jej, potrząsając głową - Ona jest taka z wyboru! Służy najgorszemu ze wszystkich, Asmodeuszowi!

- Jak niegdyś Pitch. Czym on się od niej różni? Ty po prostu nie chcesz, by ona była dobra, bo wtedy nie mogłabyś jej nienawidzić. - z sufitu zaczęły padać śnieżynki. Anna złapała jedną na dłoń, przyjrzała się jej i uśmiechnęła lekko - Ze śniegu wnioskuję, że trafiłam w sedno. - otworzyłam usta chcąc zaprotestować, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. Zmusiłam zaciśnięte w pięści dłonie do rozprostowania palców i położyłam je powoli na kolanach.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo dorosła stała się Anna. Głupio mi było przyznać, ale może nawet bardziej niż ja. No cóż, ona miała dwadzieścia dwa, prawie dwadzieścia trzy lata, a ja po wieki miałam mieć lat siedemnaście.

- Koniec tematu, Anno - powiedziałam chłodno

- Elsa, nie możesz wiecznie...

- Wo shuo gou le* - przerwałam jej, bliska wybuchu

- Eee... co? - spytała zaskoczona

- Wystarczy. Czy to tak trudno zrozumieć? - uniosłam brew

- Powiedziałaś, wo szo goł le czy coś...

- Sorry, po prostu jako Strażniczka znam wszystkie języki i czasem mi się mylą - przyznałam. Wzrok Anny powędrował do zegarka.

- Och! Już dziewiąta. Muszę położyć dzieci spać - powiedziała.

- Też się muszę zbierać - uśmiechnęłam się lekko, pojmując aluzję - Dawno nie byłam w Lodowym Pałacu. Pa! - pożegnałam się z siostrą. Otworzyłam okiennice i skoczyłam.

- Elsa! - krzyknęła przestraszona Anna, wychylając się przez okno. Wyrównałam lot i pomachałam jej. Rudowłosa trzymała rękę na sercu, jakbym przyprawiła ją o zawał, ale uśmiechała się.

Szybko doleciałam do pałacu, po drodze chłonąc mroźne górskie powietrze. Tak naprawdę to góry Arendell były moim domem. Nie zamek mojej siostry, nie baza Northa tylko właśnie góry. Zimne, niedostępne... miejsce gdzie mogę być sobą. Nikogo przy tym nie krzywdząc... dobra, wykreślić to ostatnie! Te czasy minęły i już nie wrócą. Moja moc to nie przekleństwo tylko dar łączący się z sporą odpowiedzialnością. Ale tym razem nie zrobiłam wielkiej zimy, więc raczej jest lepiej niż wtedy.

W pałacu nie było ani Puszka, ani małych bałwanków. Dziwne... może Jack ich wywalił? Poszłam do pokoju i wzięłam z półki książkę. Położyłam się na dużym łożu, zrobionym z lodu. Ale nie potrafiłam się skupić na lekturze. Czułam na skórze czuły dotyk Jacka, jego pocałunki we włosach... Księżycu, nie potrafiłam nawet przeczytać nawet jednego akapitu przez wspomnienia jego pieszczot!

Och, dlaczego nie zabrałam ze sobą Jacka? Dlaczego w ogóle wyjechałam?! Jak ten znajomy głosik w mojej głowie mógł mnie przekonać do czegoś takiego?! Jestem z dala od niego zaledwie kilka godzin i już tęsknię...

Dałam sobie mentalnego policzka. Skup się! Jak wrócisz to będziesz się z nim całować teraz zajmij się... właśnie. Nie mam nic do roboty.

Odłożyłam księgę na biurko i poszłam do górnej sali pałacu, tej w której kiedyś walczyłam ze strażnikami Szwindękanta.

- Czas na przemeblowanie - oznajmiłam lodowym ścianom. Przyjrzałam się pomieszczeniu i oceniłam je krytycznie. Nie było w nim właściwie żadnych ozdób, prócz ogromnego żyrandola i mojej śnieżynki w podłodze.

Machnięciem dłoni utworzyłam naprzeciw wejścia prosty, lodowy tron. Po namyśle dodałam jeszcze co najmniej dziesięć razy większy płatek śniegu, który rozpościerał się za nim niczym pawi ogon. Jeden ruch i na oparciu oraz podłokietnikach pojawiły się arendellskie wzory. Taki mały patriotyczny akcent.

Rozsiadłam się na tronie jak, no cóż, królowa. Był wygodny w odróżnieniu od zwykłych. Trony są niewygodne, by przypominać władcom, że kiedyś oddadzą władzę w ręce potomków. By robili to bez żalu.

Dobra, ale koniec tej filozofii. Spojrzałam przed siebie i... uświadomiłam sobie, że nie mam co robić. Naprawdę. Jak człowiek nie musi spać, to nagle ma strasznie dużo czasu i nie ma co z nim zrobić... zamyśliłam się. A może i sen mogę wywołać jak trans? W trans nie chciałam zapadać, nie potrzebowałam znowu oglądać wszystkie swoje wspomnienia.

Usiadłam po królewsku, z lekkim uśmiechem spoglądając na punkt w oddali i zmieniłam swoje ciało w lodowy posąg.

Wiem, to głupie, ale naoglądałam się za wielu filmów...

Skupiłam się i zapadłam w płytki sen. Właściwie to był koszmar.

Biegłam przed siebie. Było strasznie gorąco, a jedyne co widziałam to płomienie. Żółty ogień, parzył mi skórę, wywołując straszny ból, ale nie to było najważniejsze. Musiałam znaleźć Jego. Próbowałam krzyczeć, ale coś mnie dławiło i z moich ust wydobywał się zaledwie szept. Bałam się o Niego. Bałam się, że płomienie zrobią Mu krzywdę. Mimo że powoli umierałam potrafiłam myśleć tylko o nim.

- Jack... - wyszeptałam. Już nie miałam siły. Upadłam na podłogę i pozwoliłam płomieniom pochłonąć moje ciało. Nie byłam w stanie się obronić; lód, który tworzyłam od razu wyparowywał. Ten ogień nie był zwyczajny. Czułam gniew zawarty w tych płomieniach, a także strach i rozpacz. Ktoś, kto go wywołał zrobił to w desperacji.

I nagle zobaczyłam Jacka. Znaczy bardziej poczułam jego objęcia, bo widziałam tylko fragment jego oszronionej bluzy. Koszmar się skończył, a zastąpił go piękny sen.

- Kocham cię, Śnieżynko - zamruczał. Przyciągnęłam go bliżej siebie, a jego usta odnalazły moje. Poczułam dotyk Jacka na nagiej skórze, gdy wsunął dłoń pod moją bluzkę. I właśnie w tym momencie usłyszałam obcy głos:

- Widziałeś kiedyś tak dokładny posąg? Ta dziewczyna wygląda jak żywa. - ktoś pogładził mnie po policzku i przeciągnął dłonią po lodowych włosach. Do moich uszu dobiegł dźwięk skrobania posadzki, odgłos węszenia i cichy warkot - Och no weź! Ciekawe czy ktoś tu mieszka? I jak zbudowali coś takiego... - mężczyzna, bądź chłopak, jak się zorientowałam po głosie, odszedł kilka kroków i przechadzał się po komnacie.

Odmieniłam swoje ciało i zamrugałam oślepiona, gdy odzyskałam wzrok. Widząc w pałacu obcego wstałam, chcąc z nim porozmawiać. Ale zdążyłam zobaczyć tylko, że jest wysoki. Krzyknęłam, osłaniając rękami twarz, gdy coś czarnego rzuciło się na mnie, przygwożdżając do ziemi.

________________________

*- (chiński) [wym. ło szło goł le] - "mówię wystarczy" {hehehe, edukujcie się dop. aut.}

~~~~

Jak Wam się wydaje, kto odwiedził Elsę?

Elsa, strażniczka wiaryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz