Rozdział 43 - Śnieżynko...

1.1K 117 5
                                    

 - Zostawić Cię na pięć minut, Śnieżynko... - westchnął ciężko Jack, pochylając się nade mną.

- Nie przesadzaj - mruknęłam pod nosem

- Zawsze się w coś musisz wpakować - spojrzał na mnie ciężko

- To nie było specjalnie - wykrzywiłam usta - Gdybym wiedziała to zapewniłabym sobie ochronę.

Chłopak zaśmiał się cicho i pocałował mnie w czoło. Zacisnęłam palce na jego bluzie, gdy chciał się cofnąć.

- Dokąd to? - zapytałam i spróbowałam go przyciągnąć do siebie, ale nie miałam dość sił. Na szczęście białowłosy zorientował się o co mi chodzi i złożył na moich ustach czuły pocałunek. Uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana. Tego mi właśnie brakowało.

Jack musnął palcem wgłębienie między moimi obojczykami i poczułam w tym miejscu coś chłodnego. Spojrzałam na chłopaka pytająco.

- Naszyjnik. - odparł - Ochroni cię na przyszłość przed taką sytuacją. Taki jak ty mi zrobiłaś - na jego wargach zatańczył lekki uśmieszek - ale to zawieszka jest ze srebra, a łańcuszek z lodu - powiedział, jednocześnie podnosząc mnie do pozycji półleżącej na swoich kolanach.

Dotknęłam ozdóbki na szyi. Wyczułam małą zawieszkę, bliźniaczo podobną do tej, którą sama stworzyłam.

- T-ta zawieszka była z lodu, a teraz jest ze srebra - zauważył zaskoczony Czkawka. Zmrużyłam oczy, patrząc na uśmiechającego się łobuzersko białowłosego i po chwili zrozumiałam pochodzenie tego "niezwykłego zjawiska"

- Ty krętaczu! - dałam Jackowi słabego kuksańca w bok - Tak wykorzystywać biedną dziewczynę! - chłopak roześmiał się głośno

- Ty i biedna? Jakoś mi to nie pasuje! - naburmuszyłam się w odpowiedzi - Oj, maleńka, nie każdy ma taką moc jak ty - powiedział czule - więc poradziłem sobie inaczej. A żebyś mi tu nie umarła to masz pierścionek od Księżyca. Wystarczy, że założysz go i zdejmiesz. - zmarszczyłam lekki brwi na te słowa. Przecież on tylko zmienia mnie w człowieka, a nie leczy.

- Pierścień wyciąga z ciebie całą magię, ale zwraca tylko twoją. Więc odfiltruje ogień w twoim wnętrzu, a po zdjęciu odda lód - wytłumaczył Pitch. Wyciągnęłam rękę po ozdóbkę, jednak Jack cofnął dłoń poza mój zasięg.

- O nie, Śnieżynko, drugi raz takiej akcji mi nie zrobisz. Masz się ciepło ubrać i dopiero go dostaniesz - powiedział z zaciętą miną

- Długo będziesz mi to wypominać? Byłam wściekła, więc chciałam się wyładować, a potem po prostu posłuchałam Emmy, no i wyszło jak wyszło... - wydęłam usta

- Emmy? - zapytał zdziwiony Jack

- Wtedy nie wiedziałam, że to ona - usprawiedliwiłam się - i to, na jasność Księżyca, nie była próba samobójcza! - wykrzyknęłam, co okazało się dużym błędem. Krzyk podrażnił moje i tak już bolące gardło, co wywołało napad kaszlu, a przez to jeszcze bardziej rozbolało mnie gardło. Twarz wykrzywił mi grymas.

- Śnieżynko... - zaniepokoił się Jack. Spróbowałam się uśmiechnąć uspokajająco, ale niezbyt mi wyszło.

Skupiłam się i odmieniłam swoje ubrania.

Włosy miałam splecione w coś a là warkocze, a na głowie hełm z dwoma rogami. Mój ubiór składał się z jasnoniebieskiej bluzki z długim rękawem, na której miałam beżowe... coś. Tak stworzyłam coś, co nawet nie wiem jak się nazywa. Cóż, robiłam to na oko. W każdym razie to coś oplatało mnie od ramion do połowy łydki. Na tym miałam jeszcze skórzane krótkie spodenki z wysokim stanem. Przedramiona miałam obwiązane niebieskimi i brązowymi paskami materiału. A do tego obowiązkowo peleryna z mięciutkiego, ciepłego białego futra. Tu może nie oznaczała statusu społecznego, ale byłam przyzwyczajona do tego typu rzeczy.

- Zadowolony? - zapytałam

- A żebyś wiedziała - wyszczerzył się. Jednak nie dał mi ozdóbki, tylko patrzył na mnie.

- Ej, Lodowy Możdżku, ja tu umieram - zwróciłam mu uwagę po chwili

- Och, wybacz - zreflektował się i podał mi pierścień. A właściwie wsunął mi go na czwarty palec lewej ręki, niczym na oświadczynach. Po moim ciele rozeszła się fala... ciepła? Nie jestem pewna. Złagodziła gorąc i rozgrzała chłód w mym wnętrzu.

Wcześniej urywany oddech stał się regularny, a powieki zaczęły mi trochę ciążyć.

- Elsa, co jest?! Elsa! - zaniepokojony Jack poklepywał mnie po policzkach. Jego głos docierał do mnie jak przez mgłę.

A potem ogarnęła mnie ciemność.

***

Pierwsze co do mnie dotarło to fakt, że leżę w czyichś objęciach. Drugie - ramiona, które mnie trzymały, były zimne.

Zmusiłam oczy do otwarcia się, chociaż miałam wrażenie, że powieki ktoś zakleił mi klejem. Zobaczyłam wnętrze drewnianej chaty. Co ja tu robię?

A no tak, jestem na Berk i uniknęłam kolejny raz śmierci. Ciekawe ile razy jeszcze zdarzy mi się podobna sytuacja.

Ręce, jak mniemam Jacka, oplatały mnie w talii. Byłam wtulona w niego plecami. W kark łaskotał mnie jego lodowaty oddech. Mogłabym tak leżeć w nieskończoność, ale niestety mój brzuch zaczął dopominać się o swoje prawa.

- Śnieżynko... - zamruczał Jack, muskając nosem płatek mojego ucha. Nie odpowiedziałam tylko bardziej się w niego wtuliłam - Czas wstawać

- Nigdzie się nie ruszam. Za wygodnie mi tu - odparłam, opierając głowę o jego pierś.

- Wybacz, kochana, musisz się wytłumaczyć przed Strażnikami - westchnął - Udało mi się odesłać ich chwilowo, już wschodzi słońce, więc niedługo wrócą. No, oprócz pana Cienistego. On nie dał się wyprosić i nadal jest w okolicy. Zniknął z pokoju zaraz jak cię ułożyłem na łóżku, jakby wiedział, że chcę pobyć z tobą sam. Nie powiem, to było nawet miłe.

- Chyba zaczynasz go lubić - uśmiechnęłam się delikatnie

- Co?! JA?! Oszalałaś?! - wykrzyknął urażony - Tak ci przypomnę, że wysłałem Cienistego w czorty zaledwie kilka lat temu i, że ten gościu cię zabił!

- Już go lubisz - stwierdziłam chichocząc

- Nie prawda! - zaprzeczał jak dziecko - On jest... jest... - zabrakło mu słów, przez co wybuchnęłam serdecznym śmiechem

- Oj, droczę się tylko - wykrztusiłam, siadając na łóżku - Długo spałam?

- Jakieś osiem godzin - odparł, obejmując mnie - Nieźle mnie wystraszyłaś tak nagle zasypiając - dał mi buziaka w policzek. Zarumieniłam się lekko - Chodźmy, gospodarz się martwi

Przeciągnęłam się i wstałam. Zrobiłam kilka kroków i... zatoczyłam się na szafkę. Jack złapał mnie zanim upadłam, śmiejąc się cicho.

- I czego się chichrasz - burknęłam. Chłopak w odpowiedzi zaśmiał się jeszcze głośniej. Dałam mu mocnego kuksańca w bok.

- Za co to? - jęknął

- Ty już dobrze wiesz za co - wykrzywiłam usta. Białowłosy przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Złość od razu mi przeszła. Wplotłam mu palce we włosy, by nie przerywał pocałunku i przylgnęłam do niego mocniej.

I jak to zawsze, właśnie w tym momencie ktoś zapukał do drzwi.

Elsa, strażniczka wiaryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz