"Olympia, ja cię kocham"

336 36 5
                                    

*Olympia*

W tej chwili zawaliło się całe moje życie. Bez zastanowienia - bez względu na mamę, na Alexa - wybiegłam ze szpitala. Próbowałam skontaktować się z Blancą. Ona zawsze w takich sytuacjach mi pomagała. Ona zawsze była przy mnie. Z resztą ona również w razie problemów zawsze mogła na mnie liczyć. Bo właśnie na tym polega przyjaźń, prawda? Jednak w tym momencie, gdy właśnie potrzebowałam jej najbardziej, ona nie odbierała ode mnie telefonów. Postanowiłam więc do niej pójść. Zmierzałam chodnikiem w zupełnej samotności. Na ulicach nie było żywej duszy. Szłam powoli. Z rękami w kieszeni stawiałam krok za krokiem, a krople deszczu, które właśnie zaczęły padać powodując, że na drodze tworzyły się róźnokształtne kałuże, spływały po moich policzkach imitując łzy. Nie, nie płakałam. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie nie byłam w stanie uronić nawet jednej łzy. Może to i lepiej...?

Gdy doszłam do domu Blanci, spojrzałam jeszcze raz na wyświetlacz telefonu. Bez zmian - Blanca ani nie oddzwoniła, ani nie odpisała. Zadzwoniłam więc dzwonkiem do drzwi. Stałam tak na deszczu bez skutku, nikt mi nie otworzył.

Odeszłam od drzwi i bez najmniejszego pośpiechu ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam dokąd idę. Jak się później okazało, doszłam do mojego ulubionego miejsca nad jeziorem. Miejsca, które odkryłam z tatą. Miejsca, które pierwszy raz pokazałam tylko Alexowi.

Usiadłam pod wielkim drzewem blisko brzegu, objęłam ramionami nogi, ponieważ było dosyć chłodno i po raz pierwszy od wizyty w szpitalu, zaczęłam płakać. Łzy jak grochy spływały po moich policzkach, tworząc sobie co raz nowe ścieżki. Ja z kolei wcale nie protestowałam, nie wycierałam twarzy, nie próbowałam się uspokoić. Usiłowałam dać tylko upust swoim emocją, które w tej chwili zawładnęły zarówno moim umysłem, jak i sercem...

*Alex*

Po tym, jak Olympia wybiegła ze szpitala, postanowiłem wrócić do sali szpitalnej i porozmawiać z jej matką.

Gdy wjechałem windą na właściwe piętro, spotkałem kobietę na korytarzu.

- Pani Owen, proszę wrócić do sali - powiedział do niej lekarz.

- Nie wrócę tam, póki się nie dowiem, dokąd pobiegła moja córka - odpowiedziała stanowczo i ignorując mężczyznę, podeszła do mnie: - Alex, wiesz może, dokąd mogła pójść?

- Niech pani lepiej wróci do łóżka, pani Owen - odrzekłem łagodnie.

Ona niechętnie poczłapała do sali, położyła się na łóżku i spojrzała na mnie wyczekująco.

- Przykro mi, ale niestety nie wiem, dokąd pobiegła pani córka - rzekłem. - Ale niech się pani nie martwi - znajdę ją. Zadzwonię do Blanci, do Jake'a. Znajdę ją, jednak myślę, że powinniśmy dać jej trochę czasu na przemyślenie.

- Matko Boska, co ja najlepszego zrobiłam?! - krzyknęła wyrzucając ręce w górę i opadając bezwładnie na poduszkę. - Przeze mnie Olympia uciekła i teraz nikt nie wie, gdzie może być. Gdybym się wtedy nie zdenerwowała, nie doszłoby do tego cholernego wypadku. James byłby wtedy z nami, cały i zdrowy, a Olympia by nie uciekła.

- Proszę się tym nie zadręczać - złapałem ją za rękę, aby dodać jej otuchy. - To nie pani wina, że tak się stało. Musi być pani silna. Teraz - w tej sytuacji - musi pani stanowić oparcie dla swoich dzieci - Olympii i Lucasa...

- Na śmierć zapomniałam! Lucas! Co ze mnie za matka, żeby zapomnieć o własnym synu! Co ja teraz z nim zrobię?! Muszę tu zostać jeszcze tydzień na obserwacji - mówiąc to zaczęła głośno szlochać.

- O to się proszę nie martwić. Zadzwonię do mamy, porozmawiam z nią i weźmiemy Lucasa do siebie - zapewniłem ją.

- Dziękuję ci chłopcze. Boże, jak ja się tobie za to odwdzięcze!

Wystarczy słowo, by zmienić wszystko...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz