Gdy Jack wylądował w palenisku, przez chwilę nie poruszał się. Wydawało mu się, że za moment zwróci obiad, który jadł dość dawno.
— Co tak późno? Wszyscy już są w powozach! Roszpunka i Czkawka zajęli nam miejsca. — Usłyszał znajome gderanie.
Otrząsnął się i podniósł, kaszląc, a następnie wyszedł z paleniska. Przetarł twarz dłońmi. Otworzył oczy i zobaczył swoją przyjaciółkę, Meridę, zniecierpliwioną, ale lekko uśmiechniętą. Stała przed nim w nowiutkiej szacie ucznia Gryffindoru. Na koszuli miała czerwone plamy, prawdopodobnie z soku. Ognistorude loki zebrała w niechlujny koński ogon.
— Miłe przywitanie — mruknął z kąśliwym uśmiechem — gdzie moja siostra? Dotarła na miejsce?
Merida nonszalancko włożyła ręce do obszernych kieszeni płaszcza. Jack starał się otrzepać swą podniszczoną szatę z sadzy; już raz odjął swojemu domowi kilka punktów za brudną koszulę podczas uczty powitalnej.
— Taka mała, przerażona? Tak, widziałam. Powiedziała, że jest na pierwszym roku. Chciała czekać na ciebie, ale pierwszoroczni już wyruszali w stronę jeziora. Kazałam jej iść do nich.
— To dobrze. — Jack wytaszczył z paleniska kufer Emmy i swój.
Opuścili lokal, w którym znajdował się kominek podłączony do sieci Fiuu. Wielu uczniów korzystało z niej, aby pierwszego września dostać się do Hogsmeade. Co prawda, podróżowanie tym sposobem nie było zbyt przyjemne.
Merida pomagała Jackowi zanieść kufry do miejsca, skąd miały zostać zabrane do Hogwartu.
— Powinni wymyślić jakiś lepszy środek transportu — narzekał chłopak. — Tak, aby wszyscy jednocześnie nim podróżowali. Wiesz... wszyscy zbierają się o ustalonej godzinie i razem dostają się do Hogsmeade.
— Ta... i co to niby miało być? — Merida zmrużyła niebieskie oczy.
Nie potrafił odpowiedzieć.
Zaczęli rozmawiać na swój ulubiony temat. Omawiali finał Mistrzostw Świata w Quidditchu. Jack okropnie zazdrościł Meridzie, która widziała na żywo finałowy mecz. On mógł najwyżej o tym pomarzyć.
— Nawet nie wiesz, jak wspaniale tam było! — paplała podekscytowana.
Szli przez wioskę żwawym chodem, witając się z jej mieszkańcami. Było już ciemno. Nie spotkali żadnego ucznia, Jack uznał, że wszyscy już czekają w powozach.
— Czkawka i Roszpunka na pewno zajęli nam miejsca? Nie chciałbym iść na piechotę do zamku. — Kwaśno się uśmiechnął.
— Jasne, jasne... — uspokoiła go Merida — ale nie jesteśmy w powozie sami...
— A kto jedzie z nami? Edward? Karol?
Zobaczyli już piętrzący się stos kufrów, a za nim stojące powozy. Woźny pilnujący bagaży machnął na nastolatków dłonią wyraźnie zdenerwowany. Jack i Merida przyśpieszyli. Denerwowanie woźnego jeszcze przed rozpoczęciem lekcji nie byłoby dobrym pomysłem.
— Sam zobaczysz — mruknęła tajemniczo.
Podeszli już do stosu kufrów. Woźny łypnął na nich niechętnie. Potem popatrzył na listę, którą trzymał w rękach. Znów skierował spojrzenie na Jacka i Meridę.
— Frost... znowu spóźniony. Za spóźnienia powinny być szlabany... Czyj ten drugi kufer? — warknął.
— Mojej siostry — odparł Jack bez żadnego przywitania. — Możemy już iść?
Woźny, gderając coś pod nosem o lekceważeniu zasad, machnął ręką, pozwalając im odejść. Jack chętnie pozbył się kufra, stawiając go obok bagażu swojej siostry. Ruszył z Meridą ku ostatniemu powozowi. Zastanawiał się, z kim jeszcze mieli jechać, oczywiście oprócz Roszpunki i Czkawki.
CZYTASZ
Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfiction
FanfictionTurniej Trójmagiczny to doskonała okazja do wybicia się. Nagle stajesz się bogaty, rozpoznawalny i, oczywiście, bardziej lubiany. Nic dziwnego, że Jack nie może przepuścić nadarzającej się okazji, aby się zgłosić. Przecież uczestnictwo w tego typu z...