Wielką Salę wypełniało brzdąkanie sztućców i głośne rozmowy. Irytek jak hipogryf gotowy do ataku szybował z głupkowatym uśmiechem nad stołem Hufflepuffu, ściskając w rękach wazę z zupą. Mądrzejsi Puchoni profilaktycznie kryli głowy przed niespodziewanym prysznicem z grochówki.
Chlup.
— O, przepraszam! — odparł niewinnie Irytek, chociaż na twarzy miał uśmiech istoty z dna piekieł.
Grochówka wylądowała na Victorii Adams. Wielka Sala ryknęła śmiechem. Wściekła profesor Ambler ruszyła od stołu nauczycielskiego w stronę rozanielonego zamieszaniem Irytka. Tylko uczniowie Beauxbatons, którzy ciągle nie podnieśli się po klęsce Claudii i Ernesta w drugim zadaniu, pozostali niemrawi.
Jack nie mógł się doczekać tego, co czeka go w pokoju wspólnym Gryffindoru. Gryfoni nie przepuszczali żadnej okazji do świętowania. Edward Potter i Bennedict Wood mieli przywlec z kuchni piwo kremowe. Jakiś trzecioklasista mówił, że załatwi Ognistą Whiskey, ale nikt nie potraktował jego gadania poważnie.
— Zrobimy mały pokaz fajerwerków — zapowiedział Potter Jackowi. — Użyjemy świszczących petard, tych, które podłożyliśmy Bulstrode'owi w drugiej klasie. — W jego oczach pojawił się diabelski błysk. — Odpalimy je, jak tylko nasi kochani prefekci się ululają...
Jack nie mógł się doczekać tego pokazu. Petardy nie były używane od dwóch lat, bo woźny zagroził, że wróci do stosowania kar cielesnych za wybryki. Nikt się nie przejął tym zakazem. Zwyczajnie nie widziano potrzeby, aby używać czegoś tak mocnego jak magiczne świszczące petardy.
Coś jednak trapiło Jacka, gdy jadł obiad w towarzystwie innych Gryfonów. Chłopak przyłapywał się na tym, że zapatrywał się na stoły Ravenclawu oraz nauczycieli — przy tym drugim między profesorem Morozowem i profesor Ambler kolację jadł pan Haddock. Czkawka siedzący obok Elsy i Roszpunki dźgał bez przekonania żałosnego, zwiotczałego brokuła widelcem. Kilka miejsc dalej znajdowała się czarnowłosa Francuzka, dziewczyna Czkawki, która łypała na niego pogardliwie. Posyłała swojej sympatii zdegustowane spojrzenia.
— Jack... znowu włożyłeś łokieć w miskę — przypomniała cierpliwie Merida.
Gryfon się otrząsnął. Zorientował się, że jego łokieć po raz kolejny tego wieczora zanurkował w zupie jarzynowej.
— Jesteś jakiś dziwny... — powiedziała z namysłem Merida. — Co, boisz się, że woźny przyłapie nas, jak puszczamy fajerwerki i powiesi za uszy pod sufitem w lochach?
— C-co? Jasne, że nie — odparł Jack.
Gryfon zajął się jedzeniem, chociaż ciągle rzucał spojrzenia na przyjaciela z Ravenclawu i pana Haddocka. Jack zastanawiał się, jak Czkawka znosi wizytę taty. Gryfon żałował, że nie towarzyszył Haddockom podczas wycieczki po Hogwarcie. Może Stoick gnębił syna, gdy zwiedzali wspólnie zamek i nikt na to nie reagował? Może Jack mógłby jakoś zareagować... Ale czy obecność Gryfona nie pogorszyłaby sprawy?
Uczta skończyła się szybko. Uczniowie ruszyli ku drzwiom wyjściowym. Jackowi i Meridzie udało się złapać przyjaciół z Ravenclawu, zanim zdążyli opuścić Wielką Salę.
— I jak? — zapytał Jack Czkawkę. — Jak podobała ci się wycieczka z ojcem?
— W miarę dobra... och, była świetna — odpowiedział Krukon, nieudolnie udając obojętny głos.
Jack dosłyszał gorycz w głosie przyjaciela. Roszpunka spojrzała wymownie na Jacka, upewniając go, że Czkawka kłamie.
Wcale nie było nawet w miarę dobrze.
CZYTASZ
Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfiction
FanfictionTurniej Trójmagiczny to doskonała okazja do wybicia się. Nagle stajesz się bogaty, rozpoznawalny i, oczywiście, bardziej lubiany. Nic dziwnego, że Jack nie może przepuścić nadarzającej się okazji, aby się zgłosić. Przecież uczestnictwo w tego typu z...