38. Atramentowe kule

3.1K 282 386
                                    

Oboje wiedzieli, że muszą już iść. Mieli jeszcze sporo obowiązków — Jack powinien napisać wypracowanie, a Elsa zrobić zadania z eliksirów i wybrać się jeszcze na wieczorny patrol po korytarzach. Akurat obowiązki nie wywoływały u niej niechęci. Ponury wydawał się sam powrót do zamku i innych uczniów.

Wolałaby zostać tutaj, w miejscu, do którego zaprowadził ją Jack. Mówił, że jej się spodoba. I musiała przyznać mu rację — faktycznie miało w sobie to coś. Znajdowało się nad brzegiem jeziora i tak samo jak molo w nieco ustronniejszym miejscu. Rozłożyste, liściaste drzewa chroniły przed słońcem.

Jednak to nie urok okolicy sprawił, że poczuła się lepiej po pechowym pojedynku, tylko Jack. Początkowo nie była skłonna do zwierzeń, ale kiedy zaczął dopytywać, ciekawić się i namawiać do dalszej rozmowy, to jakoś samo poszło. Powiedziała chyba wszystko, co leżało jej na wątrobie. O tym, że nie chciała skrzywdzić Alison — pragnęła jedynie wygrać. Żałowała, że nie odpuściła i nie dała zwyciężyć przeciwniczce. Powtarzał, że przecież to walka, w której miały wykorzystać wszystkie swoje przydatne umiejętności. Częściowo dała się przekonać. Próbował ją rozbawiać. Szukał pozytywów, ale mówił rzeczowo — widać było, że nie chciał na siłę jej pocieszyć.

— Idziemy? — zaproponował. Siedzieli nad jeziorem długo, stanowczo za długo. — Odprowadzić cię?

— Tak, jeśli mógłbyś — odparła Elsa.

Oczywiście, że mógł.

— Dziękuję. — Postarała się uśmiechnąć.

Od razu odpowiedział podobnie — tylko że jego uśmiech był pewny i nieprzygaszony.

Nie podziękowała tylko za to, że chciał ją odprowadzić aż do dormitorium. Nie wiedziała, czy to jedno słowo wystarczyło, aby wyrazić wdzięczność za wszystko, co dla niej zrobił. Za to, że dopingował ją w czasie pojedynku. Że zatrzymał ją i zaprowadził w to miejsce. Że wysłuchał. Że ją wspierał. Że po prostu jest.

Jest taki jak zazwyczaj.

Z jednej strony czuła się z tym źle. Zabierała mu wolny czas i obarczała własnymi problemami. Z drugiej, chociaż rzadko mówiła to na głos, jego pomoc była czymś, bez czego chyba nie mogłaby sobie poradzić. Dodatkowo wspierał ją z zaangażowaniem. Jego starania napełniały ją dziwnym uczuciem, którego sobie nie przypominała — jakby złote znicze fruwały w jej brzuchu i łaskotały skrzydełkami. To było dość przyjemne.

Kiedy zbliżali się do zamku, to miłe łaskotanie zmieniało się w przykry skurcz.

Weszli do środka. Korytarze były chłodne... Może tylko się jej tak wydawało? Wzięła głębszy wdech. Na szczęście, to tylko lekki ziąb bijący od kamiennych murów.

Przechodzili drogą pilnowaną przez lekko podrdzewiałe zbroje stojące pod ścianami. Z pustych przyłbic wyglądała jedynie ciekawska ciemność.

Ogromne, szalone ślepia mrugnęły z jednej szpary.

TRZASK!

— NASZA KRÓLOWA ŚNIEGU!

Elsa pisnęła. Irytek wyskoczył ze zbroi. Przeleciał przez brzuch dziewczyny. Szarpnęło ją na wymioty. Jakimś cudem zatrzymała nieliczne resztki dawnego posiłku.

Jack wyciągnął różdżkę i szybko nią machnął. Irytek zrobił unik. Zbroja została ozdobiona różkami. Kozimi różkami.

— MASZ CELA, KRÓLU MAZGAJÓW! — zaryczała zjawa. — Vinteresen Elsa zamrozi wszystko z miejsca...

Przeniknął przez ścianę, a piosenka rozmyła się w echu korytarza.

Elsa w końcu roześmiała się, będąc całkowicie skołowaną. Jack również zaczął się śmiać.

Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz