40. Na boisku

4.2K 336 712
                                    

 Wydawało się, że przynajmniej połowa stadionu przeniosła się do skrzydła szpitalnego. Jack nie mógł nawet do końca otworzyć drzwi, bo od razu przepchnięto go do przodu. Koledzy zrobili z niego żywą tarczę chroniącą ich przed gniewem zabieganej pielęgniarki.

— O, nie! — wydusiła zdenerwowana. W dłoniach miała ogromną tacę pełną magicznych mikstur. — Co wy tu, do diaska, robicie?!

— Chcemy odwiedzić naszą koleżankę — odparł Jack niewinnie.

— Dokładnie — potwierdziła Merida, odważnie chowając się za jego plecami.

— Nie ma mowy — parsknęła pani Kelly. — Jest za dużo odwiedzających, idźcie stąd te...

— Kobieto, przez ciebie musiałem opuścić moją drużynę na boisku! — Usłyszeli głośne uskarżanie się Kristoffa.

Już nikt nie słuchał pielęgniarki. Drużyna Gryfonów rzuciła się w stronę poszkodowanych, którym już towarzyszyło kilka osób. Przy Annie była Elsa — tkwiła obok niej, odkąd Gryfonka wylądowała zamroczona na murawie — Roszpunka, a także kilka osób, które Jack znał z widzenia. Przy łóżku Kristoffa stali jego znajomi: Julian Fitzherbert, Astrid Hofferson, kilkoro Puchonów pomalowanych w barwy swojego domu — wśród nich dziewczyna przebrana za borsuka — oraz niepełna puchońska drużyna.

Jack, patrząc na siostry Vintersen, zdał sobie sprawę, że starsza wygląda gorzej niż młodsza. Pierwsza była blada ze strachu. Natomiast druga czuła się na tyle dobrze, aby wymachując wściekle dłońmi, odpowiadać na narzekania Kristoffa:

— Ja przez ciebie też opuściłam moją drużynę! Tak, przez ciebie!

Jack przestał martwić się o koleżankę. Sprzeczała się z takim zawzięciem, że na pewno nie dolegało jej nic poważnego. Merida odetchnęła z ulgą, doszedłszy do podobnych wniosków.

— Wiesz, jak to jest stracić ścigającego na początku meczu? — dodała Anna, nieco zbyt gwałtownie podskakując na łóżku.

Ścigającego? A wiesz, jak to jest stracić obrońcę? — odburknął Kristoff. Na rozciętą brew założono mu opatrunek. — Tylko że ja dodatkowo jestem kapitanem. Przez ciebie przegraliśmy, bo nie umiesz latać.

— Hej, kolego — wtrącił ostrzegawczo Jack — przegraliście dlatego, że to ja pierwszy złapałem znicz. — Pomachał złotym zniczem ciągle trzymanym w dłoni.

— Poza tym mogłeś równie dobrze się odsunąć. Gdyby tłuczek tak na ciebie leciał, to też stałbyś w miejscu jak cielę? — powiedziała Merida do Kristoffa.

Nie spodobało mu się nazwanie go cielęciem.

— Równie dobrze to ona mogła patrzeć, gdzie leci — bąknął ktoś z Hufflepuffu.

Jack spojrzał w kierunku osoby, która to powiedziała. Po drugiej stronie łóżka Kristoffa stała wsparta o szafkę nocną Jane Cleese. Twarz została pomalowana na jaskrawożółty kolor, a przez środek biegł czarny pas.

Puchonka szybko speszyła się, gdy spojrzenia jej i Jacka spotkały się. Przeczesując palcami włosy, wbiła nieprzyjemny wzrok w siostry Vintersen.

— Patrzyłam, gdzie lecę, Jane — warknęła Anna.

— Naprawdę? — wątpiła Jane. — Jakoś nie widziałam...

— To naucz się patrzeć! — rzucił Edward Potter ze śmiechem, tracąc boiskową powagę.

— Umiem patrzeć, Potter — parsknęła. Spojrzała na Annę. — Ale może ty zrobiłaś to specjalnie? Zresztą, czego się spodziewać, skoro ty i ona...

Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz