41. W domu pani Taxos

3.5K 294 365
                                    

Nigdy dotąd zimno i gorąc nie zderzyły się w Elsie tak gwałtownie. Myśli prawie całkowicie wyparowały z głowy. Cała twarz piekła, ale nie od chłodu. Kolana nagle zmiękły. Może nawet zachwiałaby się, gdyby Jack, który doprowadził ją do takiego stanu, nie obejmował jej.

Dopiero gdy pocałunek się skończył, naprawdę zdała sobie sprawę, jak blisko byli. Jego ręce oplatały jej talię, podczas gdy ona nie wiedziała, co zrobić z własnymi. Czuła srebrną parę jego oddechu na twarzy, a jeszcze przed chwilą jego zimne usta na swoich. Mogła bez trudu dostrzec żywe iskierki w jego brązowych oczach. Tylko że błyski zaczynały gasnąć. Przyglądał się jej z coraz bardziej niepewną miną.

Odsunęli się od siebie. Teraz Elsa zupełnie nie miała pojęcia, co zrobić. To, co przed chwilą się stało, okropnie ją speszyło, mimo że w jakiś sposób podobało się.

Jack patrzył na nią z lekkim zakłopotaniem. Schował dłonie do kieszeni płaszcza. Niby próbował się uśmiechnąć — często to robił, chcąc rozrzedzić atmosferę — ale teraz zupełnie mu nie wychodziło.

— Elsa... — zaczął.

Wziął głęboki oddech, jakby zamierzał wyrzucić z siebie potok słów. W końcu, widocznie zmieszany, nie powiedział nic. Chyba nie znalazł sposobu, jak ubrać myśli w słowa. To samo czuła Elsa. Nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek przedtem widziała u niego podobne zachowanie. Może myślał, że w jakiś sposób ją uraził. Może, że nie powinien jej całować. Mogła tylko domyślać się.

— Wszystko w porządku — powiedziała cicho i spokojnie, chociaż wewnątrz niej emocje wręcz się gotowały.

Nie chciała sprawić, aby Jack miał wrażenie, że zrobił coś źle. W żadnym wypadku nie pragnęła, aby tak myślał. Musiała tylko ochłonąć i poukładać sobie w głowie to, co przed chwilą się stało. Potrzebowała spokojnie przemyśleć, co właściwie czuła.

Dostrzegła trzy postacie wchodzące na boisko. Widząc innych ludzi, poczuła się wręcz nierealnie, bo przez dłuższą chwilę istnieli tylko ona i Jack. Już zaraz przygniotło ją poczucie zakłopotania, bo przez śnieg brnęli ku nim Czkawka, Roszpunka i Merida.

Elsa miała nadzieję, że nie widzieli jej pocałunku z Jackiem. Nie chciała i pewnie nie umiałaby wytłumaczyć się.

— Myślałam, że w końcu nie pójdziecie na boisko — powiedziała Merida.

Nosiła wyposażenie ochronne do gry w quidditcha i ściskała mocno miotłę — Pioruna 101, jak zapamiętała Elsa z dawnej rozmowy z Jackiem — a pod pachą miała kafla. Roszpunka i Czkawka również ściskali sprzęt do latania, opatuleni ciepłymi ubraniami i ochraniaczami.

— Wierzyłaś, że Elsa przepuściłaby okazję do latania pod moim okiem? — zaśmiał się Jack. Żartobliwy ton wyjątkowo nie przypasował się do jego głosu. Wydawał się trochę wymuszony. Może takie było tylko wrażenie Elsy.

— Ja nie wiem, czy cieszyłbym się, mając ciebie za instruktora — wyznał Czkawka.

— Gracie z nami? — zapytała Roszpunka.

Spojrzenie jej zielonych oczu zatrzymało się na Elsie. Sprawiało wrażenie, jakby domyśliła się, że między tym dwojgiem coś się wydarzyło. I to nie jakiś mecz.

— Ja chyba odmówię. Siedzimy tu długo. Trochę zmarzłam — powiedziała Elsa, rzucając Roszpunce, Czkawce i Meridzie uśmiech poszukujący zrozumienia.

Tak naprawdę zimno nieszczególnie jej przeszkadzało. Na dobrą sprawę, to bardziej odczuwała nieznośny pożar na policzkach.

Mimo to ruszyła w stronę zamku. Tuż obok szedł Jack, który stwierdził, że ją odprowadzi. Nie protestowała. Kroczyli we dwoje przez białe od zimy, opustoszałe błonia, oddalając się od stadionu. Dopiero przy murach zamku widać było kilka małych postaci, które rzucały się śnieżkami.

Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz