5. Jack Frost i Elsa Vintersen

4.6K 578 62
                                    

Chłopak opuścił Cieplarnię Trzecią umazany ziemią, spocony i śmierdzący nawozem ze smoczego łajna. Był wściekły, że profesor Saliet znowu kazał mu zostać na przerwie. To fakt, nauczyciel nie jeden za nim nie przepadał. Jednak on nie miał skrupułów, aby niby przypadkiem zawsze wybierać go do sprzątania po zajęciach lub do pomagania przy przygotowaniu następnych lekcji. Tym razem Jack musiał przenieść kilkanaście skrzynek z mandragorami z Cieplarni Czwartej do Piątej. Piękne spożytkowana połowa przerwy.

Wlókł się w stronę zamku. Gdy był już na marmurowych schodach przy wejściu, z bram wyszło kilkanaście dziewcząt z Beauxbatons. Nie miał najmniejszych szans, aby je ominąć — zdawał sobie z tego sprawę. Postanowił więc przejść z klasą obok nich. Wyprostowany, ale czerwony po same uszy, z uśmiechem, jednak upaprany kompostem, wspinał się na kolejne stopnie. Wcale nie dostrzegał obrzydzonych spojrzeń dziewcząt. Wcale. Kogo oszukiwał?! Przecież doskonale widział, jak szarpie je na wymioty i jak zatykają sobie nosy. Miał ochotę zapaść się pod ziemię, ale maszerował przed siebie dzielnie.

Ten pojedynek wygrał.

Wślizgnął się prędko do zamku i głęboko odetchnął. Dotarł do niego smród nawozu. Teraz już wiedział, czemu innych szarpało na wymioty.

Czara Ognia stała ustawiona na środku Sali Wejściowej i rzucała na całe pomieszczenie niebieskawy blask. Jack zerknął tylko na niebiesko-białe płomienie i pognał w stronę dormitorium najmniej uczęszczaną drogą jaką znał.

Gdy nareszcie się przebrał i choć trochę obmył — ale miał wrażenie, że ten paskudny zapaszek będzie mu towarzyszył do końca życia — zostało mu tylko kilka minut, aby coś zjeść. Spakował niechlujnie książki do torby i już po chwili znalazł się w Wielkiej Sali. Kiedy tylko usiadł, zaraz już była przy nim Roszpunka. Głęboko wciągnęła powietrze.

— Nie mów, że znowu wymyśliłeś jakiś kawał... Znowu śmierdzące kule? — spytała, nieco odsuwając się od Jacka.

— Nie używałbym śmierdzących kul na sobie — odparł. — Prędzej już na tobie...

Pokręciła lekko głową. Żołądek Jacka głośno upominał się jedzenia. Nałożył sobie pierwsze, co znalazło się w zasięgu jego dłoni.

— Smacznego — powiedziała Roszpunka, choć on nie czekał na jej słowa i już zjadł pół kanapki. — Co tym razem kazał robić profesor Saliet? Znowu kazał ci nawozić Kłaposkrzeczki? On chyba wybiera ciebie specjalnie!

— Nie gadaj — parsknął śmiechem. — Przenosiłem skrzynki z mandragorami.

Roszpunka wyglądała na oburzoną. Potrząsnęła głową tak, że kilka pasm jej długich włosów wymknęło się z ogromnego koka.

— Z dorosłymi?! Jak on mógł ci pozwolić?! Gdybyś którąś opuścił...

— Dobra, dobra, jakoś przeżyłem — przerwał jej Jack spokojnym głosem. — Miałem specjalne nauszniki. Poza tym to były ponoć młode.

— Krzyk mandragor jest przecież zabójczy... — przypomniała Roszpunka. — No, ale tylko tych dorosłych... całe szczęście.

Jack zrozumiał, że gdyby nosił skrzynkę z dorosłymi mandragorami i nie miał na sobie nauszników, mógłby być już zimnym trupem. Jednak przenosił tylko młode, więc skończyło się to tylko na tym, że cuchnął na kilometr i tylko przyprawił o mdłości dziewczyny z Beauxbatons.

Wyraz twarzy Roszpunki nieco złagodniał.

— Tak naprawdę to mu się nie dziwię, że cię tak wykorzystuje...

— Naprawdę? — powiedział. — Przecież nic mu nie zrobiłem!

W tym roku szkolnym — podkreśliła Roszpunka.

Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz