37. Eli-eli-eliminacje!

3.4K 283 218
                                    

— H-HEJ... T-TY CHE-CHE-CHERLAKU! — wydukał ktoś pijanym głosem.

Jack zatrzymał się w półkroku. To było do niego? Rozejrzał się i dostrzegł, jak stwór z ogromnej kartki wskazuje na niego krzywym paluchem.

— Chcesz... gra-grać w dru-dru-dru-żynie? — zaoferował namalowany.

Merida przygryzała od wewnątrz policzek, w skupieniu mażąc kartkę czerwoną farbką. Jack, chociaż miał zamiar wyjść, zawrócił i zawisł nad pracującą przyjaciółką, zaglądając jej przez ramię.

— To będzie nasz plakat o naborze do drużyny? — zapytał.

— PRZYJDŹ... NA-NA ELI-ELI-ELIMiNACJE! — ryknął namalowany facet, uśmiechając się dosłownie od ucha do ucha.

— Tak — odparła z dumą dziewczyna.

Wzięła na siebie wykonanie plakatu. Twierdziła, że zrobi go najlepiej, bo najbardziej zna ducha drużyny. Czy faktycznie go znała? Trudno określić. Patrząc na jej dzieło, Jack mógł tylko szczerze wątpić, aby posiadała smykałkę do malowania.

— Co o nim myślisz? — spytała Merida. Lekko się odchyliła, aby mógł podziwiać to dzieło sztuki.

— Wiesz... — Przyjrzał się.

Dziwnie nieproporcjonalny facet w gryfońskiej szacie do quidditcha szczerzył białe zęby błyszczące bardziej niż puchary w Sali Trofeów. Uginał się pod ciężarem brązowawych, lśniących, jakby wysmarowanych oliwką, mięśni. Oplatały go krzywe napisy:

PRZYJDŹ NA ELIMINACJE DO DRURZYNY!

JUŻ W NAJBLIRZSZĄ SOBOTĘ!

— Hm... — zastanowił się Jack. — Jakbym wypił kilka kieliszków Ognistej, na popitkę wziął piwo kremowe, a dodatkowo oberwał tłuczkiem w głowę... to powiedziałbym, że cudny i stawiłbym się bezwarunkowo na eliminacjach.

— Co ci się niby nie podoba? — spytała lekko zirytowana Merida, spoglądając na swoje dzieło.

— Ten facet wygląda, jakby ktoś próbował transmutować go w drożdżówkę. Poza tym nie irytuj się. Sama chciałaś, abym powiedział, co o tym myślę. — Wzruszył ramionami.

Wywróciła oczyma.

— Zapomniałam, w jaki sposób myślisz, kiedy pytałam o opinię — mruknęła, na co on w odpowiedzi parsknął śmiechem. — To pomóż mi to przynajmniej zawiesić.

Co prawda miał już wychodzić, ale mógł poczekać chwilę, aż Merida skończy mordować swoje dzieło. Usiadł naprzeciw niej, przyglądając się, jak ona bestialsko maże namalowanego faceta kolorowymi, jaskrawymi farbkami.

— Ty, dziewczyno, masz... masz... dużo siły! — gadał gracz-drożdżówka. — Je-jeśli równie mocno rzucasz, jak ściskasz pędzel, przyjdź n-na eli-eli-eli...

Zaczęła ciapać mu po twarzy, więc musiał się zamknąć. Brutalnie traktowała jego i tak niezbyt dobrze namalowaną gębę.

— Hm... a gdyby mu tak domalować krew i rany, że niby wiesz, Jack? Że niby walczył czy coś, duch drużyny, waleczny... — mruczała Merida.

Zawodnik zaaprobował ten pomysł, chociaż jego jaskrawa, pomarańczowobrązowa skóra w jednej chwili zrobiła się trupio blada z przerażenia.

— Nie umiesz malować krwi i ran — przypomniał Jack, bujając się na krześle.

— To może ty się na coś przydasz i ty spróbujesz? Przecież też jesteś w drużynie, zaangażuj się. — Wcisnęła mu do dłoni pędzel.

Okazało się, że nieco lepiej szło mu niż Meridzie. Pogodziła się chyba ze swoją beznadziejnością w sztukach plastycznych, bo teraz zaczęła dyrygować jego pracą. Jej wizje plakatu i zachcianki stawały się coraz bardziej trudne, pokręcone i kiczowate.

Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz