– Molliare!
Jack w ostatniej chwili zdążył wypowiedzieć zaklęcie. Poczuł szarpnięcie w brzuchu, jakby nagle wyhamował na bardzo rozpędzonej miotle, po czym runęli z Elsą na ziemię, ale tylko z wysokości metra. Dziewczyna od razu przeturlała się na plecy, twarzą do wylotu szybu. Koszmary spadały, tak samo jak oni przed chwilą. Od Elsy buchnęło mroźnym powietrzem, aż Jacka odepchnęło o kilkanaście centymetrów od niej. Gruba na kilka metrów lodowa pieczęć zamknęła wylot szybu. Koszmary rozpłaszczyły się na niej, ryjąc po niej wściekle. Wokół zapanowała cisza, nie licząc cichego trzasku grubego lodu i szybkich oddechów nastolatków.
– Musimy wrócić! – wrzasnął Jack. Kołowało mu się w głowie, serce biło jak szalone. – ONI SOBIE NIE PORADZĄ BEZ NAS!
– JAK MAMY TAM WRÓCIĆ?! POBIEGLI W DRUGI KORYTARZ – odpowiedziała wrzaskiem Elsa.
– To nasi przyjaciele nie można...
– I co, Jack? Myślisz, że sobie teraz poradzimy z koszmarami? Chcesz zginąć i nawet do nich nie dotrzeć?!
Był oszołomiony i wściekły na nią. Ona podniosła się z ziemi, miała całe ubrania oszronione. Z jej ust buchały kłęby gęstej pary, a oczy lśniły lodowato.
– Musimy ich uratować – uznał Jack.
– Widzisz te Koszmary na górze? Przed chwilą prawie nas zabiły...
– I co z te-
– To, że Roszpunkę znajdziesz tylko wtedy, jak będziesz żywy. I resztę również.
Zamilkł. Miał wrażenie, jakby tym mroźnym powietrzem było znacznie ciężej oddychać. Czuł, jak łzy szczypią, zamarzając mu na policzkach.
– Są we troje – powiedziała surowym tonem dziewczyna. – Nie wrócimy do nich. Nie mamy jak.
Czuł, jak serce rozdziera mu się na kawałki, słysząc to. Wiedział, że ma rację i to go bolało. Nie pomoże nikomu, będąc martwym.
– I tak tędy nie wrócimy – podkreśliła Elsa, wskazując na zapieczętowany szyb. – Mamy tylko jedną drogę. – Pokazała na korytarz przed nimi. – Chodźmy szybko.
Jej polecenia były stanowcze. Jack widział jej drżące dłonie, rozsiewające zimno wokół. Miała rację. Powinni iść.
Ruszyli przed siebie sprawnym krokiem. Korytarz, którym szli, był strasznie dziwny. Kwitły w nim kwiaty. W mroku, w chłodzie, na skałach wiły się pnącza z kwiatami o czerwonych, krwistych płatkach. Omijali je i oglądali z dużą dozą ostrożności. Nie mogli tutaj ufać niczemu. Jack szybko o nich zapomniał, ponieważ miał inne zmartwienia. On i Elsa trwali w ciszy – żadne z nich nie chciało wypowiadać swoich wątpliwości głośno. Dziewczyna z czasem coraz widoczniej kulała. Na chwilę przystanęli, aby zająć się jej nogą, mimo że nie mieli przy sobie żadnej mikstury, bo wszystkie lekarstwa zostały w plecaku Juliana. Rzucili byle jakie zaklęcia, które tak naprawdę nic prawie nic nie dały. Elsa mimo wszystko się nie skarżyła i nie odstawała od Jacka.
Sytuacja, w której się znaleźli, wyciągała z umysłu Jacka wspomnienia. Złote ślepia Koszmarów przypomniały mu finał Turnieju Trójmagicznego, a także bitwę z Nixonem w sklepie pani Taxos. Nie bał się zbytnio wcześniej, przed wejściem do tuneli. Teraz czuł mroźny niepokój na karku. Miał wrażenie, że znów znalazł się w koszmarze, z którego nie umie się wybudzić. Dłonie mu tak drżały, że ledwo utrzymywał w nich różdżkę. I to nieznośne zimno...
Myślał o każdym z jego bliskich, tych, którzy są razem z nimi gdzieś pod ziemią i o tych na powierzchni. O Meridzie, Czkawce i Julianie, którzy nie wiadomo czy umknęli cało Koszmarom. O Roszpunce, która jest tutaj – choć w jego głowie pojawiały się wątpliwości, czy aby na pewno. O mamie, Emmie i tacie. O Elsie idącej obok.
CZYTASZ
Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfiction
FanfictionTurniej Trójmagiczny to doskonała okazja do wybicia się. Nagle stajesz się bogaty, rozpoznawalny i, oczywiście, bardziej lubiany. Nic dziwnego, że Jack nie może przepuścić nadarzającej się okazji, aby się zgłosić. Przecież uczestnictwo w tego typu z...