10. Złoto wśród srebra

4.7K 555 93
                                    

W ostatni dzień listopada Jack czuł się świetnie. Gryfon promieniał takim szczęściem jakby miał urodziny i dostał swój wymarzony prezent. Gdy nastał pierwszy grudnia, dzień wyzwania, dobry humor rozwiał się. Chłopak nie umiał wczuć się w podniecenie panujące przed pierwszym zadaniem Turnieju Trójmagicznego. Jack, odpowiadając na pytania kibicujących mu kolegów, z trudem silił się na beztroski ton. Lekcje nigdy wcześniej nie mijały chłopakowi tak szybko. Wydawało mu się, że dopiero co otworzył podręcznik na obronie przed czarną magią, a już kończyły się południowe zajęcia z historii magii.

Jack ani się obejrzał, a już siedział przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali, a przed nim na talerzu stygła sterta tostów. Przyjaciele nakłaniali chłopaka, aby zjadł chociaż trochę, ale on czuł, że nie jest w stanie przełknąć ani kęsa. Wokół Jacka tłoczyli się kibicujący mu koledzy i koleżanki ze szkoły, wymyślając, jakie niebezpieczeństwa czekają reprezentację Hogwartu podczas pierwszego wyzwania. Merida, Czkawka i Roszpunka zrozumieli, że Frost ma dość tego typu domysłów. Próbowali wmusić w niego jedzenie.

— Musisz coś zjeść! — powiedziała Roszpunka.

Wrzuciła na talerz Jacka kolejne tosty i zaczęła błądzić dłońmi nad półmiskiem z jajecznicą.

— Chociaż trochę — dodał Czkawka.

Merida podsunęła półmisek pełen kanapek z sałatą.

— Właśnie! Sam dobrze wiesz, jak to jest... nawet przed treningiem quidditcha trzeba się porządnie najeść. Dzisiaj musisz być w pełni sił!

Jack spróbował się uśmiechnąć, ale przeczuwał, że na jego twarzy pojawił się kwaśny grymas. Chłopak chwycił jednego tosta, ugryzł i zaczął go powoli żuć. Gryfon starał się nie słuchać wyobrażeń Edwarda Pottera, że podczas pierwszego zadania będą walczyć ze smokami.

— No i pewnie będziecie musieli coś zdobyć, co nie! — Potter nawijał jak najęty. — Albo będziecie musieli zabić smoka! To byłoby coś!

— Zamknij się, Potter — przerwała mu Merida.

— Albo zabrać ich młode... — kontynuował niezrażony.

Do stołu Gryffindoru podeszła dwójka chłopaków, piątoklasista i jakiś starszy. Tego z piątego roku, Jack kojarzył, był to Julian Fitzherbert ze Slytherinu. Ślizgona z całą pewnością wiele dziewczyn uznałoby za przystojnego. Julian był wysoki, dobrze zbudowany. Brązową czuprynę zaczesaną miał do tyłu. Za Julianem stał krzepki chłopak o włosach w kolorze kukurydzy i dużym, czerwonym nosie.

Gryfoni obrzucili Juliana chłodnymi spojrzeniami. On zdawał się tego nie zauważać, tylko uśmiechnął się szarmancko do dziewcząt. Kilka Gryfonek zachichotało, natomiast Roszpunka i Merida nie dały nic po sobie poznać.

— Profesor Dreamchild czeka na ciebie w sali wejściowej — oznajmił Ślizgon beztrosko.

Jack przypuszczał, że nadszedł czas wyzwania, nerwy miał jeszcze bardziej napięte. Tylko dzięki resztkom pewności siebie udało mu się niezgrabnie wstać od stołu.

— To widzimy się potem — powiedział markotnie Jack.

— Dasz radę, Jack — zapewniła Roszpunka z uśmiechem, choć w jej głosie brzmiała nuta zmartwienia.

— Jasne, że da radę! — odpowiedzieli jednocześnie Potter i Merida.

— Mój brat sobie poradzi — dopowiedziała Emma.

— Powodzenia — dodał Czkawka.

Jeszcze kilkanaście osób życzyło Jackowi powodzenia.

— Frost, musicie wygrać to zadanie. Postawiłem na was całe trzy galeony, nie mam zamiaru oddać trzech galeonów moim kumplom — zdążył oznajmić Julian. — Do zobaczenia, Frost!

Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz