W ostatni dzień listopada Jack czuł się świetnie. Gryfon promieniał takim szczęściem jakby miał urodziny i dostał swój wymarzony prezent. Gdy nastał pierwszy grudnia, dzień wyzwania, dobry humor rozwiał się. Chłopak nie umiał wczuć się w podniecenie panujące przed pierwszym zadaniem Turnieju Trójmagicznego. Jack, odpowiadając na pytania kibicujących mu kolegów, z trudem silił się na beztroski ton. Lekcje nigdy wcześniej nie mijały chłopakowi tak szybko. Wydawało mu się, że dopiero co otworzył podręcznik na obronie przed czarną magią, a już kończyły się południowe zajęcia z historii magii.
Jack ani się obejrzał, a już siedział przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali, a przed nim na talerzu stygła sterta tostów. Przyjaciele nakłaniali chłopaka, aby zjadł chociaż trochę, ale on czuł, że nie jest w stanie przełknąć ani kęsa. Wokół Jacka tłoczyli się kibicujący mu koledzy i koleżanki ze szkoły, wymyślając, jakie niebezpieczeństwa czekają reprezentację Hogwartu podczas pierwszego wyzwania. Merida, Czkawka i Roszpunka zrozumieli, że Frost ma dość tego typu domysłów. Próbowali wmusić w niego jedzenie.
— Musisz coś zjeść! — powiedziała Roszpunka.
Wrzuciła na talerz Jacka kolejne tosty i zaczęła błądzić dłońmi nad półmiskiem z jajecznicą.
— Chociaż trochę — dodał Czkawka.
Merida podsunęła półmisek pełen kanapek z sałatą.
— Właśnie! Sam dobrze wiesz, jak to jest... nawet przed treningiem quidditcha trzeba się porządnie najeść. Dzisiaj musisz być w pełni sił!
Jack spróbował się uśmiechnąć, ale przeczuwał, że na jego twarzy pojawił się kwaśny grymas. Chłopak chwycił jednego tosta, ugryzł i zaczął go powoli żuć. Gryfon starał się nie słuchać wyobrażeń Edwarda Pottera, że podczas pierwszego zadania będą walczyć ze smokami.
— No i pewnie będziecie musieli coś zdobyć, co nie! — Potter nawijał jak najęty. — Albo będziecie musieli zabić smoka! To byłoby coś!
— Zamknij się, Potter — przerwała mu Merida.
— Albo zabrać ich młode... — kontynuował niezrażony.
Do stołu Gryffindoru podeszła dwójka chłopaków, piątoklasista i jakiś starszy. Tego z piątego roku, Jack kojarzył, był to Julian Fitzherbert ze Slytherinu. Ślizgona z całą pewnością wiele dziewczyn uznałoby za przystojnego. Julian był wysoki, dobrze zbudowany. Brązową czuprynę zaczesaną miał do tyłu. Za Julianem stał krzepki chłopak o włosach w kolorze kukurydzy i dużym, czerwonym nosie.
Gryfoni obrzucili Juliana chłodnymi spojrzeniami. On zdawał się tego nie zauważać, tylko uśmiechnął się szarmancko do dziewcząt. Kilka Gryfonek zachichotało, natomiast Roszpunka i Merida nie dały nic po sobie poznać.
— Profesor Dreamchild czeka na ciebie w sali wejściowej — oznajmił Ślizgon beztrosko.
Jack przypuszczał, że nadszedł czas wyzwania, nerwy miał jeszcze bardziej napięte. Tylko dzięki resztkom pewności siebie udało mu się niezgrabnie wstać od stołu.
— To widzimy się potem — powiedział markotnie Jack.
— Dasz radę, Jack — zapewniła Roszpunka z uśmiechem, choć w jej głosie brzmiała nuta zmartwienia.
— Jasne, że da radę! — odpowiedzieli jednocześnie Potter i Merida.
— Mój brat sobie poradzi — dopowiedziała Emma.
— Powodzenia — dodał Czkawka.
Jeszcze kilkanaście osób życzyło Jackowi powodzenia.
— Frost, musicie wygrać to zadanie. Postawiłem na was całe trzy galeony, nie mam zamiaru oddać trzech galeonów moim kumplom — zdążył oznajmić Julian. — Do zobaczenia, Frost!
CZYTASZ
Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfiction
FanfictionTurniej Trójmagiczny to doskonała okazja do wybicia się. Nagle stajesz się bogaty, rozpoznawalny i, oczywiście, bardziej lubiany. Nic dziwnego, że Jack nie może przepuścić nadarzającej się okazji, aby się zgłosić. Przecież uczestnictwo w tego typu z...