Udało nam się — odezwała się cichutko myśl, chociaż inne próbowały ją zagłuszyć.
Elsa oparła się ciężko plecami o zamknięte już drzwi. Odetchnęła głęboko zimnym powietrzem nieprzesyconym żrącymi oparami ognia chimer. Dziewczyna przymknęła powieki i próbowała uspokoić oddech. Nie dowierzała, że chimery zostały za nimi, na arenie.
Jesteśmy teraz w bezpiecznym miejscu — pomyślała Elsa, otwierając oczy i rozglądając się po pomieszczeniu pod trybunami, do którego trafiła.
Do dziewczyny nie dochodziło to, że ona i Jack znajdują się już w miejscu, gdzie nie ma stworzeń, które pragną rozszarpać na strzępy lub usmażyć wszystko, co żyje.
— Udało nam się — wyszeptała Elsa, dziwiąc się, że powiedziała to na głos.
— Udało nam się — odezwał się Jack, głos miał tak samo zdumiony, ale pełen ulgi.
Gryfon stał obok Krukonki i tak samo jak ona opierał się plecami o drzwi. Oddychał szybko, wyglądał na zdziwionego, ale uśmiechał się ciepło; na policzku miał tylko małe zadrapanie, a na czole niewielkiego siniaka. Mimo wszystko dziewczyna zmierzyła chłopaka wzrokiem, poszukując zranień. Stwierdziła, że z Gryfonem wszystko w porządku.
— Udało nam się — powtórzył Jack pewniej. — Elsa, przeżyliśmy to!
Gdy Gryfon powiedział to z taką pewnością, Krukonka zaczęła wierzyć w te słowa. Chimery były zakończonym rozdziałem — już przez to przeszli. To jednak nie zmieniało faktu, że dziewczyna dalej miała gęsią skórkę po drugim zadaniu. Gdy Jack podszedł blisko chimery i prawie włożył rękę do pyska stworzenia, Elsie aż zakręciło się w głowie. Krukonka była zirytowana tym, że Gryfon nie skonsultował z nią swojego pomysłu. Jednak gdy zastanowiła się nad tym już z dala od chimer, nie dziwiła się chłopakowi, że nic jej nie wyjaśnił. Prawdopodobnie odradziłaby ryzykownego karmienia potworów mordoklejkami. I możliwe, że nie zaliczyliby tego wyzwania.
— Gratulacje! — Elsa usłyszała głos profesora Dreamchilda.
Nauczyciel podszedł do reprezentantów Hogwartu opatulony czerwono-złotym szalikiem Gryffindoru.Złote oczy mężczyzny błyszczały mocniej niż zazwyczaj.
— Naprawdę, świetnie sobie poradziliście! — Profesor Dreamchild się uśmiechnął.
Dziewczyna poczuła, że się zarumieniła.
— Dziękuję, panie profesorze — bąknęła, a Jack tylko kiwnął głową.
— Użyliście tylu tak skomplikowanych zaklęć, niebywałe — powiedział nauczyciel z dumą w głosie. — Te cukierki! Mordoklejki? Tak, mordoklejki. Świetny pomysł, naprawdę. Do tej pory nie wiem, jak na to wpadliście...
— Jack wpadł na ten pomysł — wtrąciła Elsa.
— Słodycze przydają się na każdą okazję — odparł Gryfon z uśmiechem.
Z areny zaczęły dochodzić okropne ryki, podzwanianie łańcuchów, odgłosy szamotaniny i miotanego ognia. Elsa poczuła dreszcz na plecach. Spojrzała na chłopaka, zauważyła, że ściągnął brwi i przyglądał się sceptycznie wyjściu na arenę. Krukonka zaczęła niepokoić się, czy na pewno ona i Jack są bezpieczni, jeśli od sceny dzielą ich tylko drewniane drzwi, które chimery łatwo mogłyby spalić.
— Za chwilę kolejna reprezentacja przystąpi do wyzwania... Chyba powinna was obejrzeć pani Kelly — stwierdził profesor Dreamchild, patrząc w stronę drzwi. — Och, nie martwcie się, rzuciliśmy na wyjście odpowiednie zaklęcia...
Nauczyciel zaprowadził Jacka i Elsę do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie odgłosy dochodzące z areny były nieco cichsze. Na miejscu czekała już pielęgniarka, pani Kelly, z apteczką w ręce. Na widok Jacka i Elsy pulchna pielęgniarka głośno wypuściła powietrze z płuc.
— Panie profesorze, będziemy mogli zobaczyć innych na arenie? — spytała Krukonka.
— Nie, nie, nie, nie, nie! — wtrąciła zdenerwowana pielęgniarka, zanim profesor Dreamchild zdążył otworzyć usta. — Jesteście zdenerwowani, możecie być poważnie ranni... a poza tym jesteście jeszcze dziećmi! Nie powinniście oglądać jeszcze takich rzeczy!
— Ale przed chwilą byliśmy tam na arenie! — zaperzył się Jack.
— Nie myślcie, że to pochwalam — zaskrzeczała kobieta.
Elsa tak samo jak Jack uważała, że powinni zobaczyć występy Durmstrangu i Beauxbatons. Mogliby dowiedzieć się, jak poszło innym uczestnikom Turnieju Trójmagicznego; Krukonka pragnęła zobaczyć, czy Lavrans i Samund zdążyli poznać treść wskazówki i wykorzystać ją na arenie.
— Na trybunach są nawet pierwszoroczni! — dodał Gryfon zirytowany.
— Tego także nie pochwalam — odparła pielęgniarka.
Wyczekujące spojrzenia pielęgniarki i uczniów skierowały się na profesora Dreamchilda.Krukonce zależało na zobaczeniu potyczek innych reprezentacji z chimerami. Jednak dziewczyna po części rozumiała panią Kelly, która zawsze martwiła się o uczniów (czasem aż za bardzo).
Jack najwidoczniej nie był tak wyrozumiały dla pani Kelly. Ciągle rzucał kobiecie zirytowane spojrzenia.
— Powierzam ich w twoje ręce, Gertrudo — powiedział uprzejmie nauczyciel.
Pielęgniarka uśmiechnęła się triumfalnie. Jack był niezadowolony z decyzji profesora Dreamchilda.
— Ale ja naprawdę dobrze się czuję. To niesprawiedliwe, że mamy tutaj siedzieć! Nic mi nie jest! Elsa chyba też dobrze się czuje, prawda Elsa? — Jack zawzięcie walczył o zobaczenie występów innych reprezentacji.
— Inne drużyny nie widziały waszego występu — przypomniał spokojnie profesor.
Elsa stwierdziła, że nie warto ciągnąć tego tematu. Mimo że bardzo pragnęła zobaczyć, jak reszta poradzi sobie z chimerami, to postanowiła zastosować się do zaleceń nauczyciela i nie robić scen. Jack nie wpadł na taki pomysł, tylko dalej próbował nakłonić panią Kelly i profesora Dreamchilda, aby puścili go na trybuny.
— Na litość boską, Frost, nie zachowuj się jak dziecko podczas wizyty u lekarza — zapiszczała pielęgniarka. — Słyszałeś, co powiedział twój opiekun domu!
— Przyda się, aby pani Kelly was dokładnie obejrzała — stwierdził profesor Dreamchild, a na twarzy Jacka malował się wyraz sprzeciwu. — Przyjdę po was, kiedy będą ogłaszane wyniki. A teraz mi wybaczcie, idę zobaczyć, jak pójdzie kolejnej reprezentacji.
Wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Pani Kelly wyczarowała dwa drewniane krzesła dla Jacka i Elsy. Dziewczyna dla świętego spokoju poddała się badaniu, chociaż czuła się w miarę dobrze, nie licząc kilku otarć, bólu brzucha od stresu i lekkich zawrotów głowy od dymu z paszczy chimer.
— Zawroty głowy... ból brzucha... — Pielęgniarka położyła dłoń na czole Elsy. — A czy jest coś jeszcze? Może bolą cię zęby? Kości? Mięśnie? Masz zgagę?
Jack parsknął śmiechem, siedząc na krześle naprzeciwko.
— Nie, wszystko w porządku — zapewniła Elsa gorliwie. — Tak naprawdę to już mi przechodzi...
Pani Kelly spojrzała na nią sceptycznie, ale najwyraźniej uznała, że nie ma co szukać dolegliwości na siłę. Zaczęła badać Jacka, mierząc mu temperaturę, opatrując zranienia i zadając mnóstwo pytań — o to, jak się czuje, czy boli go brzuch, głowa, mięśnie, kości, gardło, uszy, czy go mdli, czy dostał wysypki i mnóstwo innych, niepotrzebnych i niewygodnych pytań. Jack na wszystko odpowiadał tak samo: Nie, wszystko dobrze.
— Jadłeś dzisiaj śniadanie? Co jadłeś? Nic nie jadłeś? Brak apetytu? — dopytywała pielęgniarka.
— Nie, wszystko dobrze — burknął Jack.
Z sufitu, czyli trybun, zaczęły dochodzić wyraźne odgłosy podekscytowania. Elsa wytężyła słuch, chciała wiedzieć, o co chodzi. Jack także nasłuchiwał. Nawet pani Kelly na chwilę zamilkła.
Rozległ się donośny huk armaty, a widownia ryknęła. Elsie przez chwilę piszczało w uszach.
Kolejna reprezentacja na arenie — pomyślała dziewczyna. — Ciekawe, czy będą walczyli z chimerami dłużej niż my.
Pielęgniarka wcisnęła Elsie i Jackowi po kubku eliksiru spokoju, chociaż żadne z nich nie widziało potrzeby, aby wypić miksturę. Pani Kelly, burcząc pod nosem o turnieju, dokańczała wypytywanie o dolegliwości.
— A krosty? Masz trądzik?...
Co chwilę słychać było ryki chimer, miotanie ognia, zaklęcia oraz odgłosy ekscytacji i przerażenia widowni.
CZYTASZ
Hogwart skuty lodem − Jelsa fanfiction
FanfictionTurniej Trójmagiczny to doskonała okazja do wybicia się. Nagle stajesz się bogaty, rozpoznawalny i, oczywiście, bardziej lubiany. Nic dziwnego, że Jack nie może przepuścić nadarzającej się okazji, aby się zgłosić. Przecież uczestnictwo w tego typu z...