- Imię i nazwisko? - zapytała obojętnym tonem pani za biurkiem, patrząc na mnie wyczekująco.
- Margo Todd - odpowiedziałam, prostując się na twardym krześle, a kobieta zanotowała informację w odpowiednim miejscu na formularzu.
- Data urodzenia - rzuciła, już nie odrywając wzroku od kartki.
- 4 maja 97 - wyrecytowałam, zerkając dyskretnie, czy wpisała odpowiednią datę.
- Narodowość - czytała kolejne nagłówki, a okulary w staromdnych brązowych oprawkach zsunęły jej się na czubek nosa.
- Polsko-amerykańska.
- Status... - kobieta zawiesiła długopis nad rubryką, czekając na odpowiedź.
- Czystej krwi.
- Doniesiesz odpowiedni dokument odnośnie statusu krwi - spojrzała na mnie, zatykając za ucho niesforny kosmyk rudych włosów wymykający się z idealnie upiętego koka. Kiwnęłam głową, na znak, że zrozumiałam. - Imiona rodziców.
- Anastazja Dadun i Ernest Todd.
Kobieta zanotowała nazwiska na dokumencie i podniosła głowę. Złączyła przed sobą opuszki palców i ze znudzoną miną powtórzyła wyuczony tekst.
- Dobrze, zatem w ciągu 48 godzin otrzymasz list z nazwą i adresem szkoły, legitymację oraz bilet, o ile został wcześniej opłacony. Możesz już iść, do widzenia.
- Do widzenia - odpowiedziałam uprzejmie, wstając z krzesła i opuściłam pomieszczenie.
***
W domu czekała na mnie mama, bardzo przejęta moim wyjazdem do Szkoły Łowców. Do tej pory w niewielkim stopniu poznawałam teorię w domu, a z uwagi na fakt, że mieszkałam wśród Ludzi Ziemi, uczęszczałam do normalnej szkoły.
- Jak było? - spytała mama, kiedy tylko pojawiłam się w kuchni.
- Chyba normalnie, jak miało być? - rzuciłam, siadając na jednym z trzech krzeseł i spojrzałam na mamę.
Stała przy kuchence, tyłem do mnie. W pasie przewiązała się wstążką od jej ulubionego fartucha, który strzępił się w każdym możliwym miejscu i miał na sobie całą paletę barw. Na szczęście na granatowym materiale nie było ich aż tak widać.
- No w sumie to nie wiem - zmieszała się - ile będziesz czekała na list?
- Do 48 godzin - odpowiedziałam automatycznie. Motywowana głodem rozejrzałam się po kuchni, próbując odgadnąć, co gotuje. Po zapachu mogłam jedynie stwierdzić, że to jakaś nowa potrawa.
- Szybko - zdumiła się mama - kiedy ja się rejestrowałam, czas oczekiwania mógł trwać do dwóch tygodni - oznajmiła i odwróciła się w moją stronę, opierając o blat.
Miała drobną budowę i choć nadrabiała to kilkoma zbędnymi kilogramami, była zadowolona ze swojej sylwetki. Brązowe włosy spięte były spinką z grubymi zębami. Jej piwne oczy zwieńczone były sarnimi rzęsami, tak przynajmniej powtarzał tata "Masz długie rzęsy, takie jak u sarny. Masz je po mamie, ale nie oczy. Oczy to ty masz moje". Zawsze mówił to z dumą. Faktycznie mieliśmy z ojcem oczy w tym samym odcieniu zieleni i były przy tym tak czarujące, że z całą pewnością mógł to być powód do dumy.
- Wiesz mamo - spojrzałam na jej twarz, po której błąkały się oznaki zmęczenia - uczyłam się teorii odnośnie walki, ale nie rozumiem w jaki sposób tak monstrualne stwory, jakimi są smoki, mogą pozostać niezauważone przez Ludzi Ziemi?
Anastazja ściągnęła brwi, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią.
- Smoki żyją głównie na milionach wysp i wysepek rozrzuconych po całym świecie - mówiła powoli, ostrożnie dobierając słowa - rzadziej na kontynentach wśród Ludzi Ziemi, gdzie są pod ścisłą ochroną Łowców, ale to naprawdę wyjątki. Te wyspy są w niewyjaśniony sposób niewidoczne dla Ludzi Ziemi, pomimo tego, że niektóre z nich lub całe pasma są naprawdę olbrzymie. Są one niewykrywalne przez żaden radar czy satelitę.
- Co jeśli jakiś statek wpłynąłby na ląd, którego nawet nie widzi?
Po minie mojej mamy, wiedziałam, iż miała nadzieję, że taka odpowiedź mnie usatysfakcjonuje. Niestety świat, w którym miałam niedługo zamieszkać, wydawał się tak niesamowity, a za razem tajemniczy, że nie mogłam pohamować kolejnych pytań.
- Nie ma takiej możliwości - zaoponowała w końcu mama - prądy wodne i wiatry uniemożliwiają Ludziom Ziemi przebywanie na tych terenach i nad nimi. Oni nawet nie wiedzą, że zmienia się ich trasa.
- Jak? - wypaliłam od razu.
- Tak działa atmosfera. Do tej pory żaden z Łowców nie potrafił wyjaśnić tego zjawiska, aczkolwiek niewielu próbowało. Oni nie zajmują sobie głowy takim rzeczami.
- Dlaczego? - uparcie drążyłam temat, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
- Moim zdaniem jedną z głównych wad Łowców jest ich wrodzona niechęć do nauki - mówiła mama, wyraźnie zmęczona wyjaśnieniami. - Oni... a właściwie my... nie interesujemy się takimi zjawiskami. Nie widzimy potrzeby unowocześnienia broni, skoro zatrute ostrza są wystarczające by zabić smoka. Można powiedzieć, że jesteśmy trochę zacofani pod tym względem. Nawet widząc w tej dziedzinie postęp wśród Ludzi Ziemi, nie wprowadzamy nowych technologii do naszego świata.
- To jest niesamowite - powiedziałam szczerze zachwycona.
- Czy ja wiem... - mruknęła z powątpieniem mama, unosząc lekko brwi.
- Mam na myśli cały świat Łowców - sprostowałam od razu i rzuciłam nieprzemyślanie - jak my się tam dostajemy?
- Dla nas jest jak normalna wyspa - wytłumaczyła krótko, widząc, że czekam z kolejnym pytaniem.
- Dlaczego smoki stamtąd nie odlecą?
- Nie mogą. Warunki atmosferyczne tak na nie oddziałują, że nie dadzą rady - gdy tylko skończyła mówić, na powrót odwróciła się do kuchenki i kontynuowała przygotowanie obiadu. - W sumie to dobrze, że zapytałaś... - zrozumiałam, że chce już zakończyć ten temat. - Jadąc do Szkoły Łowców powinnaś wiedzieć te podstawowe informacje.
- Taki był tego powód - uśmiechnęłam się do mamy, choć wiedziałam, że tego nie widziała.
***
Jeszcze tego popołudnia wysłałam kopię dokumentu świadczącego o statusie krwi, a na następny dzień zjawił się oczekiwany list. Na legitymacji były chyba wszystkie informacje jakie podawałam podczas rejestracji oraz zdjęcie, które zostało wykonane przed wejściem do biura. Był też bilet lotniczy na tereny Łowców, opłacony z góry przez moich rodziców, jak i moja cała wyprawka, która ma czekać na mnie w szkole, do której mnie przydzielono.
- Ośrodek Wingger- przeczytałam głośno, spoglądając pytająco na mamę. Nie miałam pojęcia o tych szkołach.
- To świetna placówka! - zawołała z nieskrywaną radością mama. - Ma pod sobą olbrzymie tereny. Mają możliwość nauki w plenerze, chociaż mogą pochwalić się całkiem sporą liczbą smoków treningowych i aren - wyliczała zachwycona moją przyszłą szkołą - Zaraz! Wingger? Przecież tam dostał się Ian!
- Ian?! - zawołałam z niedowierzaniem - syn wujka Norberta?
- A któż by inny? - ucieszyła się mama.
Z moim kuzynem zawsze się świetnie dogadywaliśmy. Znamy się od piaskownicy. Jest rok starszy, ale także rok wcześniej poszedł do szkoły. Nie widziałam się z nim już od trzech lat, a dokładniej od mojej przeprowadzki do Nashville. Często mi go brakowało, zanim przyzwyczaiłam się do jego nieobecności, a teraz, gdy wiem, że wkrótce się spotkamy, cieszę się jak dziecko.
Pierwszy rozdział, może niezbyt interesujący, ale to w końcu wprowadzenie do świata Łowców i trochę suchych informacji, mam nadzieję, że wam się spodoba.
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasyNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...