Chapter 25

1.3K 143 8
                                    

- Margo!

Do mojego pokoju wpadł Jasper. Blond włosy sterczały mu na wszystkie strony, a ciemno niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z troską i pożądaniem. Zanim się zjawił, zdążyłam jedynie usiąść na krawędzi łóżka, zbierając siły na rozpakowywanie walizki. Posłałam mu słaby uśmiech, ponieważ nie czułam się na siłach, by okazać więcej entuzjazmu. Choć w środku skakałam z radości, jak Joey przed naszym ostatnim spotkaniem.

Po przyjeździe do ośrodka Ian, zgodnie z zaleceniem pielęgniarki z Lower Forest, zaprowadził mnie do gabinetu lekarskiego. W tym czasie nasze walizki magicznymi sposobami Wingger trafiły do naszych pokoi. Dobrze mi już znany, przystojny doktor Hemingway zdjął mi gips z lewej ręki i ocenił mój ogólny stan jako zadowalający. Wspomniał też, że jeśli źle bym się czuła lub pojawiłby się ból, mam niezwłocznie poprosić najbliższą w tym momencie osobę o odprowadzenie do gabinetu. Napomknął jeszcze coś na temat pecha, którego prawdopodobnie mam i z uśmiechem, ukazującym szereg równych zębów, odesłał mnie do pokoju.

Zanim ja i Ian dotarliśmy pod drzwi z numerem 314, blondyn opowiedział mi o tym, jak Jasper przyjął zaistniałą sytuację. Wysłuchawszy wszystkiego, co miał mi do powiedzenia na ten temat, zrozumiałam, jak świetnym aktorem był mój chłopak.

Klęknął przede mną i złapał mnie za dłonie. Nie odrywał wzroku od moich oczu. Jego natomiast zdradzały mi wszystko: strach, zmartwienie, żal i miłość z tą skromną iskierką pożądania. Po moich policzkach spłynęły łzy szczęścia i ulgi. Przełknęłam gulę w gardle i wysiliłam się na nieco okazalszy uśmiech. Odsunęłam dłonie od dłoni Jaspera i moje palce mimowolnie wplątały się w jego włosy. Takie miękkie i przyjemne w dotyku. Przyłożyłam usta do jego czoła, składając delikatny pocałunek, a później oparłam na nim głowę i oplotłam rękami jego szyję.

Od czasu pierwszego spotkania ze smokiem na arenie zaniedbałam tych, którzy byli mi bliscy, co dodatkowo spotęgowane było przez osobliwą cechę, którą wyniosłam z Nashville - niezdolność do tworzenia i utrzymywania bliższych więzi. Wydaje mi się, że wyparłam tę wadę, przywiązując się do Joey'a, na czym ucierpieli moi znajomi. Dopiero wtedy dostrzegłam, jak cierpliwi i wyrozumiali byli w stosunku do mnie.

- Chcesz coś zjeść? - Jasper przerwał mój wewnętrzny monolog, wyplątując się z moich objęć.

- Tak. - Odpowiedziałam krótko.

Czas się pozbierać.

Niespiesznie ruszyliśmy korytarzem. Czułam na sobie spojrzenie partnera. Chciał coś powiedzieć, ale bał się mojej reakcji. Czułam to. Jasper zatrzymał się przy windzie, ale wyjaśniłam mu, że lepiej będzie, gdy zejdziemy schodami. Tak więc zrobiliśmy, choć blondyn nie był do końca przekonany. Muszę pracować nad moją kondycją od nowa i nawet coś tak błachego, jak schodzenie po schodach, było dla mnie wyzwaniem. Gdy dotarliśmy wreszcie do stołówki, odnalazłam najbliższy wolny stolik i opadłam na krzesło. Jasper odszedł bez słowa. Nie miałam nawet siły, żeby zobaczyć, co zamówi, więc cierpliwie czekałam. Po upływie kilku minut pod moim nosem pojawiła się taca z parującą zupą z czerwonej soczewicy, grzankami oraz talerzem, na którym znajdowały się ryż, dwa kotlety buraczane i sałatka z cukinii. Spojrzałam na miejsce obok, na którym spodziewałam się zobaczyć Jaspera. Nie było go. Została tylko jego taca z miską złocistego rosołu i talerzem z górą zapiekanych ziemniaków, udek z kurczaka i surówki. Ich właściciel zjawił się, nim zdążyłam się odwrócić, a na stoliku pojawiły się dwie wysokie szklanki z kompotem.

- Dziękuję - powiedziałam, ciszej niż zamierzałam.

- Smacznego. - Jasper posłał mi troskliwy uśmiech i zabrał się za swój obiad.

Pół godziny później najedzeni wyszliśmy z sekretariatu z plikiem kopert. Tylko jedna z nich była do Jaspera, a pozostałe pięć - do mnie. Udaliśmy się do mojego pokoju i tym razem zgodziłam się pojechać windą. Zanim otworzyliśmy swoje listy, Jasper pomógł mi się rozpakować. Dopiero gdy walizka była pusta, a wszystkie moje rzeczy znalazły się na swoim miejscu, usiedliśmy obok siebie na łóżku i zabraliśmy do czytania swoich korespondencji.

Witaj Margo, skarbie
Tatę trochę poniosło z tymi listami, ale sama wiesz, ile przyjemności mu to sprawia. Jak się czujesz? Dostaliśmy telefon od profesora Powella na temat Twojego wypadku. Aż trudno uwierzyć, że spadłaś z konia, jesteś takim dobrym jeźdźcem. No cóż, jak to mówią "koń ma cztery nogi, a też się potknął"! Życzę szybkiego powrotu do formy, resztę masz w listach od ojca.

XOXO mama

Jeżeli ojca "poniosło", to wiedziałam, czego się spodziewać. Nie zwlekając, otworzyłam następny list. Mój wzrok prześlizgiwał się gładko po estetycznym, pochyłym piśmie. Ernest jak zawsze pisał specyficznym dla siebie, nietuzinkowym stylem. W czterech niedługich listach wyrażał kolejno: zniecierpliwienie, czekając na relacje z wyjazdu, niczym nieuzasadnioną dumę, propozycję moich odwiedzin w nowym domu w Stanford oraz dopytywał o Iana, moich znajomych i na szarym końcu - o moją formę i stan zdrowia. Nie byłby sobą, gdyby nie wplótł między wersami jakiegoś żartu. Do tego w ostateczności stwierdził, że historyjka o upadku pod końskie kopyta z całą pewnością jest przykrywką jakichś wybryków.

Postanowiłam dać sobie trochę czasu na przemyślanie, co powinnam odpisać. W tamtej chwili nawet nie miałam ochoty się tym zajmować. Spojrzałam na Jaspera, który pochłonięty był czytaniem swojej korespondencji. Jego jeden list był dłuższy niż moje pięć razem wzięte. Zerknęłam dyskretnie na kartki, które trzymał w dłoniach, nie chcąc czytać ich treści. Tekst ciągnął się przez trzy strony. Nie chcąc mu przerywać, zaczęłam przyglądać się jego twarzy, która poza skupieniem nie wyrażała żadnych emocji. Blond włosy założył za ucho tak, że swobodnie mogłam wpatrywać się w jego oczy. Ich kolor przywodził na myśl późne wieczorne niebo, na którym niebawem miały pojawić się pierwsze gwiazdy.

- Widzę, co robisz - odezwał się po chwili Jasper.

- To przecież nic złego - powiedziałam cicho, gdy jego wzrok prześlizgiwał się po ostatnich linijkach tekstu. Kiedy skończył, spojrzał mi w oczy, a na jego twarzy błąkał się uśmiech.

Podniosłam się z łóżka i rzuciłam na biurko plik kopert. Jasper cały czas siedział, obserwując każdy mój ruch.

- Przepraszam, że tak Cię zaniedbałam - wydusiłam wreszcie.

- Margo - zaczął - chcę znać szczegóły.

To było to zdanie, którego najbardziej się obawiałam. Wiedziałam, o czym mówi i nie było sensu udawać, że jest inaczej. Pomimo że bardzo chciałam, nie mogłam tego dłużej odwlekać.

- Nie chcesz - wyszeptałam wbrew sobie, kręcąc przy tym głową.

- Margo - rzucił ostrzegawczo, podnosząc się z łóżka. Zrobił krok w moją stronę, a ja zwinnie go wyminęłam i usadowiłam się wygodnie na parapecie. Widząc, że przygotowuję się do monologu, oparł się o biurko, patrząc na mnie wyczekująco.

- No więc... - zaczęłam, usilnie wpatrując się w podłogę.

Jak myślicie, jaka będzie reakcja Jaspera?
Do następnego!

Jeździec Wśród MordercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz