Choć niebo zaczynało przybierać jaśniejszą barwę, w lesie nadal było ciemno. John galopował, a ja wczuwając się w jego rytm, rozglądałam się za smokami. Dopiero po kilkunastu minutach dotarliśmy do wielkiego jeziora, gdzie zrobiliśmy sobie krótką przerwę. John szedł stępa wzdłuż brzegu, kiedy nad wodą daleko przede mną zobaczyłam czarną nieruchomą plamę. Zbliżaliśmy się powoli, ale plama, która nabierała kształtów, wciąż się nie poruszyła. Moje domysły się potwierdziły i na brzegu jeziora zastaliśmy martwego smoka, tego samego, którego widziałam poprzedniej nocy. Jego ciało oszpecone było głębokimi ranami, wokół których latały już muchy. Piach przy nim poznaczony był skrzepniętą krwią. John machał niespokojnie łbem. Nie zostaliśmy tam długo. Ruszyliśmy dalej, ale nawet, kiedy słońce już dobrze oświetlało las, nie znalazłam żadnego śladu drugiego smoka.
Wróciłam więc na Leśną, odprowadziłam Johna do stajni i specjalną szczotką rozmasowałam jego rozgrzane mięśnie. Wskoczyłam przez okno do pokoju, zabrałam ręcznik i czystą bieliznę, i udałam się do łazienki. Wzięłam zimny prysznic, który przyjemnie orzeźwił moje ciało.
- Oh, Margo - rzuciła Rose na mój widok, kiedy owinięta ręcznikiem wychodziłam z łazienki.
- Hej - odpowiedziałam ze słabym uśmiechem.
- Wcześnie wstałaś - powiedziała, unosząc brwi - wezmę tylko prysznic i pójdziemy coś zjeść - dodała szybko i wpadła do łazienki.
Kwadrans później siedziałyśmy w kuchni; obie ubrane i niewyspane, ale ile ja bym dała, żeby spać tyle, co Rose, która teraz, nieświadoma mojej nocnej wycieczki, przygotowywała nam kanapki. Jednak moim zdaniem odnalezienie smoków było warte takiego poświęcenia. Jednego miałam już z głowy, ale drugiego miałam nadzieję znaleźć wciąż żywego. Wtedy w mojej głowie zaczęły pojawiać się pytania: co jeśli drugiego nigdy nie odnajdę, bo na przykład jest w świetnej formie i lata nocą po niebie? A jeśli spotkam go, kiedy akurat mnie zaatakuje? Skąd w ogóle przyszło mi do głowy, żeby ich szukać? Kiedy zaczęłam głowić się nad tym ostatnim pytaniem, umysł po prostu je wyparł, argumentując tą decyzję słowami "bo tak". O dziwo intuicja podpowiadała mi, żeby nie szukać w tym logiki, a po prostu podążać za sercem.
- Nie jesz? - zapytała zdziwiona Rose, kiedy wgapiałam się tępo w talerz przed sobą.
- Jem, jem - wróciłam szybko do chwili obecnej i uśmiechnęłam się do Rose - dziękuję.
O dziewiątej znalazłyśmy się na sali z resztą grupy. Tym razem wykład dotyczył substancji stosowanych w walce ze smokami. Zawzięcie notowałam, kiedy była mowa o użyciu antidotum w wypadku zatrucia człowieka bądź konia. Myślę, że w większym stężeniu takie antidotum zadziała też na smoki. Ani razu nie wspomniano o ziołach takich, jak krwawnik liściasty lub wrotycz czerwony, prawdopodobnie dlatego, że są one uważane za chwasty i niewiele osób zna ich niesamowite właściwości.
Po wykładach, kontynuując tematykę trucizn, wysłano nas na warsztaty z nimi związane. Poznaliśmy skład poszczególnych substancji i dowiedzieliśmy się, jak działają i co powodują. Sporządzone przez nas antidota zostały sprawdzone i jeśli były użyteczne, mogliśmy zabrać je ze sobą. Chyba nikt nie był tak zainteresowany dzisiejszymi zajęciami, jak ja. Później mieliśmy trochę czasu wolnego. Ja, Ian, Jasper i Sue wybraliśmy się z naszymi gospodarzami na pizzę.
- Ale z ciebie pilna uczennica, Margo - rzucił Ian z przekąsem, kiedy czekaliśmy na zamówiony posiłek.
Wiedziałam, że ktoś zwróci uwagę na mój dzisiejszy zapał. Jak nie ingeruję w sprawy typowe dla łowców - źle; jak uważnie słucham wykładów, notuje i biorę czynny udział w warsztatach - też niedobrze. Czego oni ode mnie oczekują?
- Też mógłbyś się trochę przyłożyć - odpowiedziałam ze znudzeniem.
- Ja tylko zwracam uwagę na twoje nastroje - powiedział niepewnie, wiedział, że stąpa po cienkim lodzie.
- A znasz powiedzenie kobieta zmienną jest? - Nie dam mu wygrać, powinien o tym wiedzieć, w końcu spędziliśmy ze sobą całe dzieciństwo.
- Wygrałaś - powiedział, unosząc ręce w geście poddania. Zawsze unikał sporów i obracał wszystko w żart, to było jego niesamowitą zaletą.
- Oj wy kobiety, zawsze znajdziecie dla siebie jakąś wymówkę - do rozmowy włączył się Matt.
Matt był podobnego wzrostu co Jasper, miał ciemne półdługie włosy, które wtedy związane były w małą kitkę z tyłu głowy. Jego oczy miały barwę usychahącej trawy - blado żółte z resztkami zieleni. Nieprzyzwoicie długo się w nie wpatrywałam. Siedział wygodnie rozłożony na kanapie i z lekkim uśmiechem patrzył na mnie wyzywającym spojrzeniem. Kiedy miałam już odpowiedzieć, odezwała się Clary, z którą prawdę mówiąc, jeszcze nie miałam okazji rozmawiać.
- Chodzi ci o okres, prawda?
- Na przykład - powiedział powoli.
- Czemu faceci się zawsze tego czepiają? - zapytałam z wyrzutem.
- Bo możecie wtedy robić, co chcecie i nikt nie zaprotestuje, bo przecież macie ten pieprzony...
- Nie przeginaj, Matt - przerwała mu gniewnie Rose.
- Ale tak jest - zaczął Schmidt, broniąc racji kolegi.
- Nie prawda - powiedziała stanowczo Clary.
- A ja tam lubię mój okres - rzuciłam swobodnie.
Moje słowa rozładowały atmosferę, a wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Widziałam ich pytające spojrzenia. Siedząc wygodnie w fotelu, przeglądałam się im wszystkim po kolei. Clary patrzyła na mnie ze zdziwieniem, bo chyba myślała, że jakoś ją poprę, a ja chciałam tylko załagodzić sytuację. Matt i Schmidt mieli zaskoczone miny, oni także myśleli, że będę kontynuować spór. Rose zamarła z lekko otwartymi ustami, jakby chciała coś powiedzieć. Sue i Jasper przyglądali mi się czekając na to, co powiem. Natomiast Ian uśmiechał się beztrosko, rozsiadając wygodniej na kanapie obok Matta, on znał mnie od dziecka i spodziewał się takiego tekstu.
- Przynajmniej mam pewność, że nie wpadłam - skończyłam, a chłopcy ryknęli śmiechem z Ianem na czele, dziewczyny tylko uśmiechnęły się znacząco.
I wtedy przyszła kelnerka niosąca pizzę, i wszyscy zabrali się za jedzenie, zapominając o wcześniejszej wymianie zdań.
Po obiedzie poszliśmy na jeszcze jedne, ostatnie tego dnia, wykłady. Były dość krótkie, więc gdy byliśmy już wolni udaliśmy się konno do lasu na przejażdżkę, która przerodziła się w polowanie. Ianowi udało się ustrzelić z łuku sarnę, a Mattowi dzika. Martwe zwierzęta zawieźliśmy na szkolną stołówkę, gdzie utalentowane kucharki przygotują z nich jutrzejszy obiad. Do domów wróciliśmy późnym wieczorem. Byłam taka zmęczona, że odpuściłam sobie tłumaczenie, w końcu jutro znowu muszę wstać przed słońcem.
Liczę na konstruktywną krytykę i wasze zdanie, jak wam się podoba :)
Do następnego!
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasyNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...