Kiedy dotarłam na miejsce, pojawił się kolejny problem. Nie miałam wystarczająco dużo siły, żeby ściągnąć te tusze wołowe z wozu. Wtedy przypomniałam sobie o ostrzu, które dostrzegłam wcześniej na bryczce przy siedzisku woźnicy. Nóż dalej leżał w tym samym miejscu. Chwyciłam go i zeskoczyłam na ziemię. Odcięłam spory kawał mięsa i wrzuciłam na dno jaskini. Stanęłam na skraju otworu, wyczekując Joey'a. Ten jednak wciąż się nie zjawiał, toteż odcięłam kolejne pasmo, które po chwili również wylądowało na dnie jaskini. Tym razem smok wyszedł z ukrycia i ze smakiem wciągnął oba kawałki. Pobiegłam do wozu i odcięłam kolejny, jednak tego nie zrzuciłam na dół, jak zrobiłam to z poprzednimi, lecz położyłam na krawędzi. Wtedy zobaczyłam, jak Joey wspina się ku górze, po drodze pochłaniając trzecią część, którą dla niego wydarłam. Gdy jego łeb wyłonił się ponad linię ziemi, konie zaczęły nerwowo rżeć, a ja uświadomiłam sobie, że mój plan nie był do końca przemyślany. Smok był już blisko wozu, kiedy konie nie wytrzymały presji i oba rzuciły się do ucieczki. Przez chwilę myślałam, że mój wysiłek pójdzie na marne, ale wtedy Joey wybił się z tylnych łap, rozkładając ogromne skrzydła. W jednej chwili patrzyłam, jak wzbija się w powietrze, w drugiej - jak jego tylne łapy spadają na sam koniec wozu i na sekundy - zanim i łapy będące częścią skrzydeł nie opadły na bryczkę - unoszą jego przód do góry, ciągnąc za sobą także zaprzężone zwierzęta. Smok jadł spokojnie, nie zwracając uwagi na oszalałe ze strachu konie. Było mi ich szkoda, mogły się przecież wykończyć psychicznie. Jednak Joey zjadłszy całą kupę mięsa zlazł z wozu, a konie rzuciły się biegiem przez las, nie zważając nawet na bryczkę, którą za sobą ciągnęły. Miałam wtedy nadzieję, że szczęśliwie wrócą do właściciela.
Przyglądałam się Joey'emu, kiedy szedł w moją stronę - jego skóra miała intensywny czarny kolor, po ranach i otarciach nie było już prawie śladu, a wielkie blado-zielone oczy obserwowały mnie uważnie.
- I co...? - zawołałam, gdy mnie minął i skierował się w stronę jaskini. - To tyle?
Joey zatrzymał się na krawędzi skalnej ściany i odwrócił do mnie swój wielki łeb.
- Tak, do ciebie mówię - wołałam; mimo wszystko ton mojego głosu był przyjazny, wiem, że on więcej wyczyta z niego niż z moich słów.
Joey to zignorował i schował się do jaskini. I kiedy zrezygnowana chciałam już wracać, na powrót się z niej wyłonił ociekając wodą. Jego wzrok nawet się na mnie nie zatrzymał, a on sam ruszył w stronę przeciwną do Lower Forest. Przez kilka pierwszych sekund patrzyłam tępo, jak się oddalał, aż w końcu ruszyłam za nim. Dogoniłam go truchtem i dopiero wtedy, gdy się z nim zrównałam, uraczył mnie swoim spojrzeniem. Nie wiedziałam, dokąd zmierza, ale cierpliwie szłam za nim. Co raz przystawał i coś wąchał lub grzebał pazurem w ziemi. Niedługo później dostrzegłam znaną mi już roślinę. Drobne czerwone kwiatki o charakterystycznym gorzkim zapachu przywodziły na myśl tę szczególną odmianę wrotycza. Tą samą rośliną zainteresował się Joey, który nagle pojawił się za moimi plecami. Zerwałam garść tego zielska i wyciągnęłam rękę w stronę smoka, którego głowa wisiała nad moim ramieniem. Powąchał ją i zjadł je z mojej ręki; wyciągnął szyję tak, że znalazłam się pod nią i zaczął skubać swoim wielkim pyskiem cienkie łodyżki.
Zastanawiało mnie, czy smoki mają w zwyczaju jeść takie zioła, czy to właśnie ja zapoczątkowałam w Joey'm taką dietę.
Nasz dziwny spacer zajął nam jeszcze sporo czasu, bo kiedy Joey schował się znowu w podziemnej jaskini, a ja ruszyłam w stronę Leśnej, usłyszałam tętent końskich kopyt. Po chwili między drzewami pojawiła się Rose na koniu, a za nią John, którego wodze także trzymała.
- Dzisiaj bez wierzchowca? - zagaiła Rose, zatrzymawszy się przede mną. - John chyba już za tobą tęskni.
- Lubię spacerować o świcie - wytłumaczyłam się szybko.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, podziwiając te wspaniałe widoki, ale od świtu minęło raczej sporo czasu... - jej głos nie był oskarżycielski, a rozbawiony; odkąd poznałam Rose, zawsze mówiła lekkim, przyjaznym tonem.
- Masz rację... cudownie tu - powiedziałam rozmarzonym głosem, rozglądając się po lesie.
- Margo... - zaśmiała się Rose - jesteś niemożliwa, chodź już.
- Która jest właściwie godzina, że aż musiałaś mnie szukać? - zapytałam zaciekawiona i pogładziłam Johna między oczami.
- Taka, o której przychodzi po ciebie Jasper - skomentowała jednoznacznie.
Na tą wiadomość nie mogłam się nie zaśmiać.
- Dasz radę na oklep? - zapytała nagle.
- Jasne - rzuciłam, po czym wspięłam się na koński grzbiet i ruszyłyśmy w powrotną drogę.
- Często ci tak znika? - padło pytanie do Rose, gdy byłyśmy już na miejscu.
Przed stajnią siedział Jasper, który w tamtym momencie przeszywał mnie wzrokiem. Jego zmierzwione jasne włosy miałam ochotę wyczochrać jeszcze bardziej.
- Po prostu lubi oglądać wschodzące słońce - podsumowała Rose.
Za to ją lubiłam.
- Zwróć uwagę, Margo słońce, że to prawdziwe słoneczko świeci wesoło na niebie już dobre kilka godzin - odpowiedział mocno ironicznie.
- Wesołe słoneczko lubię nawet wtedy, gdy spaceruje już po niebie.
Zeskoczyłam z Johna i poprowadziłam go do boksu; Rose zrobiła to samo ze swoją kasztanką. Zaraz po nas w stajni zjawił się Jasper, oparł się o ścianę boksu i założył ręce na piersi.
- Rozumiem - zaczął ostrożnie blondyn - lubisz spacery, ale co można robić przez tyle godzin w lesie?
- Ile godzin? - zapytałam, rozmasowując mięśnie Johna.
- Zależy, o której wyszłaś...
- No... dość wcześnie - nawet nie zwróciłam uwagi na to, jak długo mnie nie było.
- Zamykamy temat! - zawołała Rose z kolejnego boksu - Margo to po prostu dzikus i musi się wyhasać, to zrozumiałe.
- Trafiłaś w samo sedno, Rose - powiedziałam, wychodząc z boksu.
Tamtego dnia zajęcia odbyły się dopiero popołudniu - na szczęście, bo po powrocie do domu Rose, okazało się, że jest już po pierwszej.
***
Zbliżał się koniec wyjazdu, a ja do ostatnich dni przychodziłam do Joey'a. Nie musiałam już przynosić mu jedzenia, był w pełni sił i polował sam. Bywało, że zastawałam pustą jaskinie, ale wkrótce wracał do niej Joey już najedzony. W każdej wolnej chwili tłumaczyłam obserwacje Emanuela i jeszcze przed powrotem do Wingger udało mi się z nimi uporać.
Na dzień przed wyjazdem, po wykładach odbyło się spotkanie. Nasz opiekun i organizator wyjazdu ogłosił, że zostajemy na dodatkowy, trzeci tydzień, by poćwiczyć w praktyce.
Określenie ćwiczenia w praktyce znaczyły tyle, co polowanie i przegląd okolicy. Nie mieliśmy na celu szukać ani prowokować smoków, po prostu zwiększaliśmy nasze umiejętności łowieckie i sprawdzaliśmy pobliskie tereny, a w razie prawdziwego zagrożenia wiedzieć jak się zachować.
Tamtego wieczoru przeglądałam wszystkie już przetłumaczone obserwacje Emanuela. Dziwne, że na ten fragment nie zareagowałam wcześniej:
Smoki potrafią szybować, wykorzystując prądy powietrzne.
Budowa smoczych skrzydeł jest taka sama, jak u nietoperza.
Dwie zdolności nietoperzy zwiększają ich zwrotność. Jedna to zmiana kształtu skrzydeł: zwiększanie wypukłości powoduje zwiększenie nośności, a więc zmniejszenie prędkości i większą zwrotność. Druga zdolność to naprzemienne uderzanie skrzydłami.
Czyni to ze smoków niesamowitych lotników.Pomyślałam wtedy, że dobrze by było to sprawdzić.
Zachęcam do komentowania! Miło jest czytać wasze opinie niezależnie od tego, czy są one pozytywne, czy nie.
Do następnego!
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasyNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...