Nasza intymna chwila nie trwała długo. Do pokoju wpadła Rose.
- Już rozumiem, czemu nam zniknęliście - zaśmiała się Rose na nasz widok, później jej wzrok powędrował na rozrzucone wkoło nas papiery. Pokręciła głową z głupim uśmieszkiem. - Chodźcie żuczki - rzuciła z przekąsem i odwróciła się do wyjścia.
Wspięłam się na palce, żeby cmoknąć Jaspera w usta i poszłam za Rose, ciągnąc go za sobą.
Weszłam do salonu w tym samym momencie, w którym Ian wypuścił z ust chmurę dymu.
- Margo, chcesz? - zawołał Ian, podnosząc do góry skręta.
Przypomniała mi się noc z ogniska integracyjnego i doszłam do wniosku, że nie chcę robić bardachy w domu Rose.
- Nie - powiedziałam niepewnie.
- Luz - rzucił Schmidt - to zwykła ganja, nie smocze zielsko - zapewnił mnie.
- Jakie smocze zielsko? - zapytałam i usadowiłam się na fotelu.
- Nie... to zwykła ganja - skomentował Matt, zignorowałam go na rzecz wyjaśnień Rose.
- Na ognisku integracyjnym nie paliłaś zwykłej marihuany, tylko smocze ziele.
- To co innego - podsumowałam z chytrym uśmieszkiem - w takim razie skuszę się na bucha - dodałam i wyciągnęłam ramię do Iana, który podał mi jointa.
Gdy dym otulił moje płuca, a skręt wciąż tkwił w ustach, zobaczyłam grymas na twarzy Jaspera. Jednak po chwili zniknął on za białą chmurą.
Wiem, że nie był zadowolony z tego powodu, ale nie lubię się ograniczać. Ponownie wypełniłam moje płuca dymem i starałam się zatrzymać go tam jak najdłużej. W końcu wypuściłam go, kaszląc i ksztusząc się powietrzem. Ian zaczął się śmiać i bić brawo.
- To było zamierzone - wytłumaczyłam zachrypniętym głosem, który po chwili wrócił do normalności.
- Margo - męski głos wywołał mnie spośród salwy śmiechu.
- Tak? - zapytałam, prześlizgując wzrokiem po obecnych w salonie osobach.
- Zabiłaś smoka z taką wprawą, a chwilę później uciekłaś - napotkałam pytające spojrzenia Schmidta - dlaczego?
Spojrzałam na Jaspera, wyraz jego twarzy zdradził mi wszystko. Wiedziałam że, zjednej strony chciał powstrzymać Schmidta przed tym pytaniem, bo pewnie pamiętał, że nie chcę o tym mówić, z drugiej strony był wciąż ciekawy, co odpowiem.
- Obrzydliwa brudna krew na rękach, fu! - zawołałam, wzbogacając moją wypowiedź odpowiednią mimiką twarzy.
To powinno im wystarczyć. Ian znowu ryknął śmiechem, a zaraz później dołączyła do niego reszta.
- Tylko dlatego? - dopytywał Schmidt.
Cmoknęłam głośno, wypuściłam powietrze nosem i zrobiłam znudzoną minę, patrząc teatralnie w górę. Śmiesznie gestykulując rękami, powtórzyłam, akcentując każde słowo:
- Obrzydliwa, lepka smocza krew, ble, była na moich rękach... AŻ dlatego.
Wtedy temat smoka się skończył.
***
Wczesnym rankiem zebrałam moje notatki z podłogi, ponieważ poprzedniego wieczoru nie byłam w stanie tego zrobić. Przejrzałam je szybko i odnalazłam kartki z informacjami o ziołach. Złożyłam je i wrzuciłam do plecaka razem z pieniędzmi, które wygrzebałam z torby. Ubrałam się w strój treningowy i wyskoczyłam przez okno. Wpadłam do stajni jak burza, wywołując tym zamieszanie wśród koni. Wdrapałam się na Johna i wyrwaliśmy w stronę rynku.
Kobieta dopiero się rozkładała. Wyciągnęłam notatki i poprosiłam o poszczególne rośliny. Jak słusznie stwierdziła Rose to, czego potrzebowałam, było zwykłym chwastem, więc moje zakupy kosztowały niewiele. Wyposażona w te wartościowe rośliny udałam się do lasu, zatrzymując się jedynie na Leśnej po popręgi.
Joey czekał w jaskini, tam nakarmiłam go zielem i zapięłam popręgi. Prawdopodobnie sam coś upolował przed moim przyjściem. Tym razem z Johnem rozstałam się właśnie przy jaskini, bo stamtąd zaczęłam lot.
Od razu skierowaliśmy się w stronę rozlewiska. Poranne powietrze przyjemnie łaskotało mnie po twarzy. Joey nie mógł sobie darować podniebnych akrobacji i po raz drugi wirowaliśmy w dół. Tym razem byłam na to przygotowana bardziej niż poprzednio. Miałam wrażenie, że Joey jest młodym smokiem. Był gwałtowny i porywczy, lubił się bawić. Jednak wiem też, że był w pełni sił. W końcu to on wygrał z tamtym smokiem.
Szybowaliśmy po niebie, mając pod sobą cały mój świat. Będąc na grzbiecie, zapominałam o moim codziennym życiu. Tak jakbym żyła kolejnym, nowym. Jakbym była inną osobą. Coś jak reinkarnacja, ale w innym, lepszym wymiarze. Aż w końcu minęliśmy te potężne góry, a przed nami pojawiło się skupisko rzek i jezior zwieńczonych wodospadem.
Lecieliśmy spokojnie nisko nad wodą. Nie mogłam przestać zachwycać się otoczeniem. Nawet w tym położeniu, Joey dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Przecież już nic nie mogło mi grozić. Nic bardziej mylnego, a wszystko działo się tak szybko, że w przypływie adrenaliny niewiele pamiętam.
Podziwiając krajobraz, po prawej stronie zauważyłam smoka, który pędził prosto na nas. Jednak zanim pojęłam sytuację, Joey już się wygiął. Przez ten ułamek sekundy zawisneliśmy w powietrzu bokiem, Joey celował w napastnika szponami, kiedy ten z impetem w nas uderzył. Oba smoki zatopiły pazury w ciele przeciwnika. Wpadliśmy do wody. Grzbiet Joey'a przygniótł moją nogę do skalistego, płytkiego dna. Przetoczył się na drugą stronę, odpychając od siebie wrogiego smoka. Znów znaleźliśmy się w poziomie, kiedy z jeszcze większą siłą wpadł na nas ten drugi smok. Poczułam, że tracę kontakt z Joey'm. Spadłam, a właściwie spadałam. Widziałam, jak oba smoki ponownie uderzają o skały złączone ze sobą w śmiertelnym uścisku i wtedy moje plecy przeszył okropny ból. Gdyby nie strój treningowego, złamałabym sobie kręgosłup. Do uszu i nosa napłynęła zimna woda, która pochłonęła resztę mojego ciała i spychała je w dół. Leżałam na wystającej z wody skale na samym skraju wodospadu. A dokładniej moja głowa była w takim położeniu, bo jak wspomniałam, resztę porywał nurt. Zobaczyłam Joey'a stojącego w wodzie z rozłożonymi skrzydłami. W jego pysku była szyja wijącego się smoka, z której płynęła stróżka krwi. Przeciwnik wbijał w Joey'a pazury i trzepotał ogromnymi skrzydłami. Bezskutecznie. Jednym zdecydowanym ruchem Joey przełamał mu kark. Ciało wpadło w wodę, a fala, którą wywołało, zepchnęła mnie z wodospadu.
Spadając w dół, zobaczyłam nad sobą martwego smoka, a zaraz za nim Joey'ego. Przez wodę, która tryskała na moją twarz, widziałam, jak zgrabnie wymija ciało. Poczułam, że delikatnie oplata mnie szponami. Ale chyba nie udało mu się uchronić przed ciałem drugiego smoka, bo na ułamek sekundy przed upadkiem Joey otoczył mnie skrzydłami, zwijając się jak naleśnik. Zewsząd zalała mnie woda, a chwilę później poczułam paraliżujący ból, który rozpłynął się po moim ciele, a potem odpłynęłam w ciemność.
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasíaNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...