Całą noc lało, a obok Lower Forest przeszła burza, która skutecznie utrudniła mi sen. Jednak nawet pomimo złej pogody, nie zrezygnuję z mojej "wycieczki".
Tego dnia znowu wybrałam się w las na Johnie. Było mokro, a ulewa z nocy zamieniła się w mżawkę. Znowu wystartowaliśmy galopem. Minęliśmy jezioro i smocze cielsko, później odbiliśmy w drugą stronę. Po jakimś czasie John zaczął być coraz bardziej nerwowy i rżąc niespokojnie, przyspieszał kroku. Nie wiedziałam, jak na to zachowanie zareagować. Rozejrzałam się na wszystkie strony, jednak las wokoło był pusty. Sprawdziłam nawet niebo, które również okazało się puste. Mimo to John rzucał się coraz bardziej, rżąc jeszcze głośniej. Nagle jego kopyta gwałtownie wbiły się w ziemię, a ja przeleciałam przez jego łeb. Z wyciągniętymi przed siebie rękoma, które miały zamortyzować upadek, wleciałam do podziemnej jaskini. Z impetem runęłam na skały i zaczęłam staczać się po nich na dno gawry, a ostre kamienie wbijały się w moje ciało. Gdy w końcu się zatrzymałam, spadło na mnie kilka odłamków skalnych. Przez chwilę leżałam nieruchomo z zamkniętymi oczami, osłaniając głowę. Bałam się ruszyć, nie miałam pewności, czy nic sobie nie złamałam. Czułam tylko chłód skał pode mną. Nie chciałam wstawać ani w ogóle się ruszać. Wolałam wtedy zostać w embrionalnej pozycji i leżeć bezczynnie - nie musieć przekonywać się o swoim stanie. Jednak byłam zmuszona zebrać siły i chociaż spróbować się podnieść, co uczyniłam jednak dopiero po kilku minutach - tak mi się przynajmniej wydawało. Wtedy poczułam, że wszystko mnie boli, z trudem stanęłam na nogach. Przede mną rozciągała się owalna jaskinia schowana pod ziemią, nad jej większością wisiał skalny sufit, a miejscami przebijały się przez niego korzenie drzew. Na środku zebrało się trochę wody, ale nie umiałam stwierdzić czy była to kałuża, czy głęboka dziura, ponieważ teren był tam bardzo nierówny. Słabe światło wpadało przez dość duży otwór nad moją głową. Najbliższa mnie ściana szła w górę pod ukosem i liczyła na moje oko siedem, osiem metrów wysokości. Rozglądając się za jakimś wyjściem, dostrzegłam coś, co mnie przeraziło i ucieszyło jednocześnie. W drugim końcu jaskini leżał czarny smok, bardzo podobny do tego martwego nad jeziorem. Przez chwilę myślałam, że ten także wyzionął już ducha, ale zauważyłam, jak jego klatka unosi się lekko i opada. Szłam powoli w jego stronę. Miałam świadomość, że jeśli on tylko śpi, nie będę miała szans na przeżycie, ale mimo to, czułam wielką potrzebę obejrzeć go z bliska. Choć z drugiej strony moje niezbyt ciche zjawienie się tam, z pewnością zbudziłoby śpiącą bestię.
Każdy mój krok odbijał się echem, a serce tłukło się o płuca, jak uwięziony w klatce ptak. Będąc już kilka metrów od niego, zobaczyłam rany tak samo głębokie, jak na ciele smoka przy jeziorze, i otarcia na grzbiecie. Skóra miała barwę wyblakłej czerni. Nagle jego nozdrza zadrżały i zobaczyłam, jak jego ciężkie powieki lekko się rozchylają. Widziałam, ile trudu włożył w samo podniesienie łba, a w chwilę później w moją stronę wystrzelił strumień ognia. W jednej sekundzie odwróciłam się na pięcie i wpadłam w sporą kałużę w skalnym zagłębieniu. Od podłoża bił chłód, czułam, jak moje ubranie przesiąka wodą, a plecy paliły mnie żywym ogniem. Ta sytuacja nasunęła mi na myśl moje pierwsze zajęcia na arenie. Kiedy ogień zniknął podniosłam się ostrożnie i spojrzałam na bestię. Smok wlepiał we mnie swoje wielkie oczy, a ja wiedziałam, że od śmierci dzieli go zaledwie kilka godzin. Zaczęłam się powoli cofać, a chwilę później już biegłam w stronę, z której przyszłam. Wskoczyłam na skośną ścianę i łamiąc sobie paznokcie, wdrapałam się na szczyt. Ku mojemu zdziwieniu John stał niedaleko, skubiąc trawę.
- John! - krzyknęłam z mieszaniną gniewu i radości. Gniewu, bo mnie zrzucił; radości, bo wciąż tu był i czekał.
Koń poderwał łeb, a widząc mnie, podbiegł, rżąc wesoło. Wdrapałam się na jego grzbiet i ruszyliśmy przez las, tym razem cwałem. Każdy ruch przysparzał mi mnóstwo bólu, a utrzymanie się na Johnie graniczyło wtedy z cudem. Zatrzymaliśmy się dopiero pod oknem mojego tymczasowego pokoju. Wlazłam do środka i zaczęłam nerwowo przebierać papiery, przy okazji starając jak najmniej hałasować. Znalazłam nazwy ziół, które mogłyby się przydać, a w notatkach Emanuela sprawdziłam, które jak wygląda. Następnie szybko odszukałam konkretne rośliny spośród tych zakupionych na rynku. Wzięłam po kilkanaście łodyg każdej z nich i upchnęłam do pierwszej lepszej torby, którą znalazłam. Spojrzałam na zegar - przed szóstą. Zastanawiało mnie czy znajdę o tej godzinie jakiś otwarty sklep. Wzięłam pieniądze i wróciłam do Johna. Szybko dotarliśmy do centrum, ale miasto jeszcze spało. Kiedy mieliśmy wracać, dostrzegłam otwartą ciężarówkę, stojącą pod jakimś sklepem. Ku mojej radości okazało się, że jest to dostawa do sklepu rybnego. Podeszłam do niej stępa, rozglądając się za właścicielem, ale nikogo nie dostrzegłam. Z braku czasu złapałam ze skrzyni w ciężarówce kilka raków i wepchnęłam do torby. Wraz nikt się nie pojawił, więc ruszyliśmy na powrót do lasu. Nie miałam pewności czy to ból ustępował tak szybko, czy to ja zdążyłam się do niego przyzwyczaić przejęta sytuacją.
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasyNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...