Chapter 2

2.8K 245 18
                                    

Pomieszczenie, w którym się znalazłam, było niewielkie i skromnie urządzone. Poza kilkoma regałami z ciemnego drewna ustawionymi pod ścianą, w pokoju było tylko masywne biurko, stojące na środku, wykonane z tego samego surowca, co reszta mebli; zwyczajne biurowe krzesło i kręcony fotel sekretarki.

- Dzień dobry - przywitała mnie kobieta, odrywając wzrok od komputera - jak masz na imię, drogie dziecko?

- Margo Todd - przedstawiłam się stojąc przy drzwiach.

Sekretarka, będąca kobietą po czterdziestce i z miłym wyrazem twarzy, spojrzała na mnie i zawołała z uśmiechem:

- Siadaj Margo, na co czekasz?

Zajęłam miejsce na krześle przy biurku, podczas gdy sekretarka szukała czegoś w komputerze.

- O! Znalazłam - ucieszyła się kobieta - pokój 314 na czwartym piętrze - wstała i podeszła do szafki, stojącej przy lewej ścianie. Mrucząc coś do siebie, odnalazła odpowiedni kluczyk i podała mi go. - Niedługo otrzymasz swoje bagaże i szkolną wyprawkę - powiedziała, znów zasiadając w fotelu. Oparła łokcie na blacie biurka i pochyliła się w moją stronę - Jak wyjdziesz z sekretariatu do Sali Głównej, obok będzie biblioteka, a po lewej schody. Takie krótkie i szerokie, pewnie już je widziałaś. Wejdziesz nimi, na wprost będzie stołówka, na lewo przejście do części edukacyjnej, a na prawo - do akademika. - kobieta wróciła do poprzedniej pozycji i uśmiechając się przyjaźnie, dodała - Dasz radę, no leć.

- Dziękuję - powiedziałam uprzejmie, wstając z krzesła. - Do widzenia! - zawołałam będąc przy drzwiach i wyszłam z sekretariatu.


Na środku Sali Głównej znajdowały się drzewo z bujną koroną jasno zielonych, drobnych listków i fontanna, której dźwięk działał kojąco, zamknięte w kręgu ławek. Na przeciwległej ścianie znajdowało się przejście na plac, z którego się tutaj dostałam. Po lewej, jak zapowiedziała sekretarka, były szerokie, ale krótkie schody. Weszłam po nich i skierowałam się na prawo, a przede mną pojawiły się stalowe, przeszklone drzwi z ozdobnymi elementami kutymi. Pchnęłam je i wyszłam na korytarz. Tak jak i w pozostałej części budynku, tu również nikogo nie spotkałam.

- Piętro czwarte - powtórzyłam pod nosem i zaczęłam szukać schodów, co okazało się bardzo proste. Kiedy byłam już na odpowiednim piętrze, odnalezienie pokoju 314, było tylko kwestią czasu.

Wsunęłam nieduży kluczyk w zamek, dwukrotnie przekręciłam i drzwi otwarły się z cichym kliknięciem. Weszłam do środka. Ledwo zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, gdy usłyszałam głośne pukanie. Zastałam siwiejącego mężczyznę w średnim wieku z wózkiem bagażowym.

- Margo Todd? - zapytał.

- Tak.

- Przywiozłem Pani bagaże - oznajmił. Nic więcej nie powiedziawszy, stał i czekał, aż je zabiorę.

- Dziękuję - rzuciłam i zaczęłam wnosić je do pokoju.

- Do widzenia - powiedział mężczyzna, kiedy zdjęłam z wózka ostatnią walizkę, od razu odjeżdżając.

- Do widzenia - zawołałam za nim i odgarnęłam z czoła włosy, zakładając je za ucho.

Pokój był prostokątny, przy czym drzwi wejściowe znajdowały się na krótszej ze ścian. Na wprost było wielkie okno, a niski, równie duży parapet, na którym można było nawet spać, pokazywał jak grube są mury budynku. Leżał na nim cienki materac lub może bardziej coś, co przypominało długą poduszkę na krzesło tarasowe, i kilka niewielkich poduszek. Po prawej stronie, prostopadle do okna, stało łóżko z, idealnie wpasowaną między nie a obszerny parapet, szafką nocną. Po drugiej stronie okna stało biurko, a w kącie za nim śmietnik. Przy lewej ścianie znalazła się także szafa i mała lodówka. Wszystkie meble wykonano z jasnego, sosnowego drewna. Ściany i drewniane drzwi łazienkowe pomalowano na biało, a z sufitu zwisał skromny żyrandol. Drewnianą podłogę przykrywał szary, miękki dywan.

Rozpakowanie trzech walizek zajęło mi nieco ponad godzinę. Spojrzałam na powieszony przeze mnie na gotowym haczyku zegar, było kwadrans przed siedemnastą. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że poza śniadaniem i kanapką zjedzoną w autokarze nic tego dnia nie jadłam. Przypomniałam sobie słowa sekretarki związane z lokalizacją stołówki, zastanawiało mnie jednak, czy posiłki wydawane są o określonych godzinach, czy też można przyjść coś zjeść, gdy tylko ma się na to ochotę. Miałam do wyboru szukać jedzenia na własną rękę lub sprawdzić czy któryś z moich nowych sąsiadów jest już w szkole. Postanowiłam przełamać swoją niepewność względem nowego miejsca i wybrałam tę drugą opcję. Zaczęłam od pokoju naprzeciwko, ale niestety nikogo tam nie było. Podeszłam więc do drzwi na lewo od moich i zapukałam. Brak odpowiedzi. Nieco zrezygnowana podeszłam do następnych drzwi, tym razem na prawo od mojego pokoju. Zapukałam. Cisza.


- Szukasz kogoś? - usłyszałam za sobą męski głos, w chwili gdy właśnie miałam wracać do swoich czterech ścian. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam idącego w moją stronę chłopaka. Miał na sobie przepocony podkoszulek i dresy. Zmierzwił jasne włosy i zatrzymał się przede mną.

- Tak, właściwie to tak - odpowiedziałam, ściągając brwi, starając się skupić na rozmowie, zamiast na dobrze zbudowanym męskim ciele.

- A konkretnie... to kogo? - Wydał się nieco mną rozbawiony.

- Właściwie... to kogokolwiek - rzuciłam, racząc mojego rozmówcę swoim uśmiechem.

- Czyli ja się nadam? - zapytał, również rozciągając usta w uśmiechu.

- Jasne - rzuciłam w odpowiedzi - szukam kogoś, kto byłby na tyle miły i powiedział mi, gdzie mogę coś zjeść.

- Jesteś nowa, prawda? - zapytał i podszedł do drzwi, przy których stałam. Wyjął z kieszeni dresów kluczyk i włożył w zamek.

- Tak, dzisiaj przyjechałam.

- Chodź - powiedział, otwierając przede mną drzwi.

Nasze pokoje niemalże wcale się od siebie nie różniły, z wyjątkiem inaczej umiejscowionej łazienki. Łóżko o dziwo było ładnie zasłane, a na biurku w równym stosie spoczywały książki. Tylko wkopnięte pod łóżko skarpetki, zdradzały, że ktoś tu w ogóle mieszka. Chłopak wszedł za mną, zamykając drzwi. Klucze rzucił na szafkę przy łóżku i podszedł do lodówki, z której wyjął małą butelkę wody. Odkręcił ją i wypił połowę jej zawartości.

- Widzę, że byłeś nieźle spragniony - odezwałam się trochę niepewnie, stojąc na środku pokoju.

- Na twój widok zaschło mi w ustach - uśmiechnął się zalotnie i odstawił butelkę - wezmę prysznic, poczekasz chwilę?

- Jasne - przytaknęłam ponownie, a on wyjął z szafy czyste ubranie.

- Rób co chcesz, tylko nie uciekaj - powiedział z łobuzerskim uśmiechem, a przy zewnętrznych kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki. Nie wiedząc, jak zareagować na te słowa, ze słabym uśmiechem skinęłam głową.

Przycupnęłam na krawędzi łóżka i czekając na nowego kolegę, czytałam tytuły na grzbietach książek zarówno tych leżących na biurku jaki i tych ustawionych na półce obok. Po niecałych dziesięciu minutach chłopak wyszedł z łazienki z mokrą czupryną, ubrany w t-shirt i dresy.

- Idziemy?

Jeździec Wśród MordercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz