- Coś ty zmalowała, Margo - zagadnęła żartobliwie Rose, gdy siedziałyśmy razem w kuchni. Piłyśmy przygotowany przez nią napar z kwiatów nieznanych mi roślin. Miał kremową konsystencję i subtelny posmak słodyczy.
- Nie mam pojęcia - westchnęłam bezradnie, kręcąc głową na boki - kompletnie nie wiem co się właściwie stało, odkąd zjawiłam się w tym dziwnym, niesamowitym świecie.
- Nie martw się - pocieszała mnie dziewczyna - nie jesteś sama.
- Wpadłam tutaj, tak naprawdę totalnie nie znając tego świata i od razu zaczęłam odstawać od reszty. Co ja sobie myślałam, przychodząc do Joey'a, gdy umierał?
- Ej! Nie zrobiłaś przecież nic złego - przerwała mi Rose, patrząc na mnie - prawdę mówiąc zrobiłaś nawet więcej niż inni. Jesteś wspaniała, Margo, i nie próbuj sobie wmówić, że jest inaczej. Myślę, że mówisz tak dlatego, bo boisz się tak dużych zmian. Martwisz się, że sobie nie poradzisz, że zrobisz coś nie tak, ale czegokolwiek byś nie postanowiła, zrobisz to najlepiej, jak to jest możliwe. Uwierz mi, że tak będzie. Uwierz w siebie, Margo, bo ja w ciebie wierzę.
Chciałam coś powiedzieć, jakkolwiek skomentować jej wypowiedź. Podziękować. Powiedzieć cokolwiek, ale jej słowa wciąż rozbrzmiewały w mojej głowie, uniemożliwiając zbudowanie sensownej odpowiedzi. Zamiast tego, upiłam łyk kwiatowego napoju.
- Wiesz co? Kiedy cię poznałam od razu wydałaś mi się inna od reszty. Nie starałaś się na siłę być perfekcyjną łowczynią, jak robi to większa część dziewczyn z ośrodków. Wkraczają do nowego świata i od razu chcą być najlepsze w tej profesji. Ciebie to totalnie nie interesowało. Zdawałaś się być zajęta swoimi sprawami. Kiedy dowiedziałam się, co zrobiłaś, byłam zła na ciebie. Denerwowałam się, bo nie byłaś przygotowana do obcowania ze smokami tak dobrze, jak powinnaś być, a ja zdążyłam cię polubić i zwyczajnie się martwiłam. Olewałaś tradycję i naszą kulturę i zrobiłaś coś, na co prawdopodobnie nikt się jeszcze nie zdobył, przynajmniej z tego co mi wiadomo. Patrzyłam na ciebie jak na bezbronną dziewczynkę, którą trzeba chronić przed nią samą i jej pomysłami. Właśnie dlatego, że wydawało mi się, że robisz coś bezsensownego, irracjonalnego. Narażasz się z własnej głupoty. Z czasem zobaczyłam, że od początku wiedziałaś, co robisz, nawet jeśli nie byłaś tego świadoma.
- Dziękuję, Rose - powiedziałam cicho, a po moim policzku spłynęło kilka łez wzruszenia.
- Nie ma sprawy, kochana.
Rozmowa z Rose dodała mi otuchy i z masą nowej energii do działania udałam się do stajni, tuż po skończeniu pysznego naparu. Rozważałam pójście pieszo, ale Joey nie był jedynym zwierzęciem poznanym w Lower Forest, za którym tęskniłam.
Gdy głuche skrzypnięcie starych, drewnianych drzwi stajennych oznajmiło moje przyjście, kilka końskich łbów wyłoniło się z boksów. Jeden z nich należał do Johna, który zacznął radośnie parskać na mój widok. Ruszyłam więc spokojnym krokiem w jego stronę, a parskanie zmieniło się w entuzjastyczne rżenie. Gdy dotarłam pod odpowiednie drzwi, pogładziłam konia między oczami. John trącał mnie pyskiem, domagając się dalszych pieszczot. Wziąwszy potrzebne rzeczy z siodlarni, zabrałam się za czyszczenie konia; najpierw szczotką ryżową a następnie miękką włosianą. Kiedy wreszcie skończyłam, założyłam mu kantar z doczepionymi wodzami i wyprowadziłam go ze stajni, zostawiając szczotki w boksie.
Słońce zawieszone wysoko na niebie nikneło pod koronami drzew. Przecinaliśmy w galopie las, nie miałam potrzeby się spieszyć, postanowiłam zakręcić się w znajomych nam miejscach, zostawiając tam swój zapach. Najpierw okrążyłam jaskinie - niedoszły grobowiec Joey'a - by następnie ruszyć na skraj urwiska, gdzie zaczęła się moja przygoda z lataniem.
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasyNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...