Chapter 9

1.8K 184 40
                                    

Tej nocy nie spałam najlepiej. Wstałam, gdy pierwsze promienie słońca wpadły do mojego pokoju. Ponownie przeglądałam zapiski Emanuela. Na śniadaniu pojawiłam się pierwsza, gdy tylko otworzyli stołówkę. Siedziałam przy ławce i leniwie mieszałam owsiankę, gdy przy mnie pojawiła się czarnowłosa dziewczyna.

- Widzę, że też nie spałaś - zagaiła, siadając obok mnie. - Jestem Veronica.

- Margo, też nie mogłaś spać? - zapytałam ze słabym uśmiechem.

- Taa - mruknęła - ostatnio mam problemy ze snem.

- Spróbuj ziół - zaproponowałam beznamiętnie. Chciałam być uprzejma i w jakimś stopniu pomocna. - Może to być melisa... z tych łagodniejszych. Możesz też spróbować technik oddechowych, są naprawdę pomocne.

- Dzięki, będę pamiętać, a ty czemu jesteś w takim stanie? - zapytała chyba szczerze zaciekawiona i ugryzła kanapkę.

- Emm... ja po prostu... za dużo rozmyślałam o pewnych sprawach, które mnie dręczą - odpowiedziałam w końcu.

- Jakieś długotrwałe problemy czy tylko chwilowa sytuacja? - dopytywała, zachowując stosowny dystans.

- Hm... chyba chwilowa sytuacja, mam nadzieję - na moje usta wpełzł krzywy uśmiech.

- Całe szczęście - skomentowała z nutką troski w głosie.

Rozmowa pochłonęła większość naszego czasu spędzonego w stołówce, stopniowo pojawiały się kolejne głodne duszyczki. I gdy nadeszła pora odejść od stołu, zauważyłam, że towarzystwo Veroniki sprawiło, iż czułam się lepiej niż przed wspólnym śniadaniem. Przy wyjściu na korytarz rozeszłyśmy się każda w swoją stronę, Veronica wróciła do akademika, a ja ponownie udałam się do biblioteki, na odchodne dziękując mojej nowej koleżance za towarzystwo. W niedługim czasie wypożyczyłam kilka książek i słowników do łaciny, ponieważ postanowiłam dowiedzieć się, co znaczą nieprzetłumaczone notatki. Odniosłam książki do pokoju i spokojnym krokiem udałam się na zajęcia teoretyczne.

- Ostatnia sprawa to jutrzejszy wyjazd - mówił wykładowca, kiedy zajęcia chyliły się ku końcowi - zbiórka jest o dziesiątej rano w sali głównej. Miasto, do którego się udamy, nazywa się Lower Forest. Na podstawie pisanych przez was wcześniej listów dotyczących waszej osoby i oczekiwań w stosunku do gospodarza, dobrano dla każdego odpowiedni dom. Wyjazd trwa dwa tygodnie. To chyba wszystko - podsumował nauczyciel. - Możecie się rozejść.

- Byłem tam - szepnął mi do ucha Jasper, kiedy opuszczaliśmy salę. - Lower Forest jest nie dużym miastem, gdzie jazda konna nadal zalicza się jako środek transportu. Mają tam zajebiste lasy, niesamowite tereny... - mówił podekscytowany, gdy szliśmy na obiad.

- Sam zabiłem tam jednego smoka, który zaatakował nas, gdy byliśmy na polowaniu - był tym taki zafascynowany. Mówił tak, jakby oczami wyobraźni rozdzierał ostrzem smoczą krtań. Zmęczony walką, ale usatysfakcjonowany, dumny ze swojego czynu. Ja byłabym jednym z nich i z pasją opowiadała o zadawanych przeze mnie ranach. Poprawka - do niedawna kimś takim byłam i chciałam być, ale ten na pozór zwykły ryk, był wołaniem o pomoc, nie dla siebie, pojedynczej jednostki, tylko dla całego gatunku.
A może to ja, jak Emanuel, powinnam być posądzona o zaburzenia psychiczne, bo ryk był tylko rykiem. Codziennym, zawsze tym samym. Z powodu bólu, do którego można już było przywyknąć.

- Margo? - w moje myśli wdarł się głos Jaspera. Spojrzałam na niego tępo. W zupełnej ciszy, która panowała w mojej głowie, przyglądałam się mu. Nigdy nie patrzyłam na niego w ten sposób. Był przystojny. Czupryna złotych włosów, ciemne niebieskie oczy, wydatne kości policzkowe, choć nie tak bardzo jak u Iana, gładka twarz pozbawiona zarostu. Oczy wpatrzone we mnie. Pojawiła się kolejna twarz - blada i szczupła. Jasper poruszał ustami, mówił coś, ale mój wzrok uciekł, gdzieś na sufit. Chyba się przewróciłam, spadłam z ławki...

- Stęskniłaś się? - zapytał nieco rozbawiony doktor.

Znowu leżałam w szpitalnym łóżku, w tym samym, co ostatnio. Doktor stał przy szafce, mieszając coś w szklance.

- Wszystko w porządku? - odwrócił się do mnie, opierając o blat.

- Tak sądzę - powiedziałam niepwenie i podniosłam się do pozycji siedzącej. Tym razem nic mnie nie bolało.

- Zemdlałaś na stołówce. Jasper mówi, że miałaś otwarte oczy. Spałaś w nocy?

- Tak - odpowiedziałam szybko, ale po chwili namysłu postanowiłam powiedzieć prawdę. - Albo nie... nie bardzo.

- Stresujesz się czymś? - rzucił kolejne pytanie, nie zwracając uwagi na moją poprzednią, niezdecydowaną odpowiedź.

- Nie, raczej nie. - odpowiedziałam, tym razem nie kłamiąc, a może własnie oszukując samą siebie. Doktor zmarszczył brwi.

- Po ostatnim urazie, pod wpływem stresu i braku snu miałaś prawo zemdleć.

- Muszę wyjść, ale jeśli zdecydujesz się wrócić do pokoju, to po prostu wyjdziesz. Nie odniosłaś żadnych obrażeń - powiedział spokojnym głosem i kiedy kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem, wyszedł, zabierając po drodze szklankę.

Leżałam jeszcze koło godziny, zbierając siły, a doktor nadal nie wrócił. Wyszłam więc ze skrzydła szpitalnego i udałam się do pokoju. Kończyła się pora kolacji i ostatnie osoby opuszczały stołówkę. Po drodze nie spotkałam nikogo znajomego. Ledwie zdążyłam zamknąć drzwi, a do mojego pokoju wszedł Jasper. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.

- Czemu wchodzisz bez pukania?

Jasper wydał się zbity z pantałyku, zamknął za sobą drzwi i zapytał:

- A czemu nie?

- A gdybym się przebierała? - rzuciłam pierwszy argument jaki mi przyszedł do głowy.

- To bym cię zobaczył rozebraną - rzucił swobodnie i wzruszył ramionami. Minął mnie i usiadł na parapecie, a ja wyjęłam z lodówki sok. Usiadłam na krześle przy biurku, kiedy zaczął mówić.

- Co się dzieje? - zapytał nagle poważniejąc. - Może nie powinnaś jechać... jesteś dość słaba.

- Pojadę - powiedziałam, unikając odpowiedzi na pierwsze pytanie. Upiłam łyk soku i patrzyłam tępo w podłogę.

- Margo, widzę, że coś jest nie tak. Sue i Ian też. Chodzisz ciągle z głową w chmurach. Nie wysypiasz się, mdlejesz. Daj sobie pomóc.

- Nie ma takiej potrzeby, to tylko jednorazowa akcja, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się słabo, a mój wzrok mimowolnie powrócił do dywanu. Kątem oka widziałam, jak na mnie patrzy. - Chyba muszę się spakować - powiedziałam w końcu i powoli wstałam. On zrobił to samo. Odstawiłam sok na lodówkę i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i stanęłam z boku pod ścianą, czekając, aż opuści mój pokój. Wzrok ciągle miałam utkwiony w podłodze, dopiero gdy znalazł się bliżej mnie, spojrzałam na niego zmęczonymi oczami. Myślałam, że wyjdzie, ale on zatrzasnął drzwi i oparł się o nie barkiem. Odwróciłam wzrok w jego stronę.

- Mam sobie pójść? - zapytał, patrząc mi w oczy.

- Tak - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Dobra - rzucił.

I w jednej chwili dosięgnął mnie ramieniem, i przyciągnął do siebie. Oparty plecami o drzwi, obejmował mnie w talii. Wzmocnił uścisk, przyciskając mnie do siebie jeszcze bardziej. Musnął moje usta. Złapał moją dolną wargę i przejechał po niej językiem. Z każdym kolejnym pocałunkiem był coraz bardziej namiętny, a ja każdy oddawałam. Po dłuższej chwili oderwałam się od jego ust. Puścił mnie, pocałował przelotnie i wyszedł.

Jeździec Wśród MordercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz