Tej nocy nie spałam najlepiej. Wstałam, gdy pierwsze promienie słońca wpadły do mojego pokoju. Ponownie przeglądałam zapiski Emanuela. Na śniadaniu pojawiłam się pierwsza, gdy tylko otworzyli stołówkę. Siedziałam przy ławce i leniwie mieszałam owsiankę, gdy przy mnie pojawiła się czarnowłosa dziewczyna.
- Widzę, że też nie spałaś - zagaiła, siadając obok mnie. - Jestem Veronica.
- Margo, też nie mogłaś spać? - zapytałam ze słabym uśmiechem.
- Taa - mruknęła - ostatnio mam problemy ze snem.
- Spróbuj ziół - zaproponowałam beznamiętnie. Chciałam być uprzejma i w jakimś stopniu pomocna. - Może to być melisa... z tych łagodniejszych. Możesz też spróbować technik oddechowych, są naprawdę pomocne.
- Dzięki, będę pamiętać, a ty czemu jesteś w takim stanie? - zapytała chyba szczerze zaciekawiona i ugryzła kanapkę.
- Emm... ja po prostu... za dużo rozmyślałam o pewnych sprawach, które mnie dręczą - odpowiedziałam w końcu.
- Jakieś długotrwałe problemy czy tylko chwilowa sytuacja? - dopytywała, zachowując stosowny dystans.
- Hm... chyba chwilowa sytuacja, mam nadzieję - na moje usta wpełzł krzywy uśmiech.
- Całe szczęście - skomentowała z nutką troski w głosie.
Rozmowa pochłonęła większość naszego czasu spędzonego w stołówce, stopniowo pojawiały się kolejne głodne duszyczki. I gdy nadeszła pora odejść od stołu, zauważyłam, że towarzystwo Veroniki sprawiło, iż czułam się lepiej niż przed wspólnym śniadaniem. Przy wyjściu na korytarz rozeszłyśmy się każda w swoją stronę, Veronica wróciła do akademika, a ja ponownie udałam się do biblioteki, na odchodne dziękując mojej nowej koleżance za towarzystwo. W niedługim czasie wypożyczyłam kilka książek i słowników do łaciny, ponieważ postanowiłam dowiedzieć się, co znaczą nieprzetłumaczone notatki. Odniosłam książki do pokoju i spokojnym krokiem udałam się na zajęcia teoretyczne.
- Ostatnia sprawa to jutrzejszy wyjazd - mówił wykładowca, kiedy zajęcia chyliły się ku końcowi - zbiórka jest o dziesiątej rano w sali głównej. Miasto, do którego się udamy, nazywa się Lower Forest. Na podstawie pisanych przez was wcześniej listów dotyczących waszej osoby i oczekiwań w stosunku do gospodarza, dobrano dla każdego odpowiedni dom. Wyjazd trwa dwa tygodnie. To chyba wszystko - podsumował nauczyciel. - Możecie się rozejść.
- Byłem tam - szepnął mi do ucha Jasper, kiedy opuszczaliśmy salę. - Lower Forest jest nie dużym miastem, gdzie jazda konna nadal zalicza się jako środek transportu. Mają tam zajebiste lasy, niesamowite tereny... - mówił podekscytowany, gdy szliśmy na obiad.
- Sam zabiłem tam jednego smoka, który zaatakował nas, gdy byliśmy na polowaniu - był tym taki zafascynowany. Mówił tak, jakby oczami wyobraźni rozdzierał ostrzem smoczą krtań. Zmęczony walką, ale usatysfakcjonowany, dumny ze swojego czynu. Ja byłabym jednym z nich i z pasją opowiadała o zadawanych przeze mnie ranach. Poprawka - do niedawna kimś takim byłam i chciałam być, ale ten na pozór zwykły ryk, był wołaniem o pomoc, nie dla siebie, pojedynczej jednostki, tylko dla całego gatunku.
A może to ja, jak Emanuel, powinnam być posądzona o zaburzenia psychiczne, bo ryk był tylko rykiem. Codziennym, zawsze tym samym. Z powodu bólu, do którego można już było przywyknąć.- Margo? - w moje myśli wdarł się głos Jaspera. Spojrzałam na niego tępo. W zupełnej ciszy, która panowała w mojej głowie, przyglądałam się mu. Nigdy nie patrzyłam na niego w ten sposób. Był przystojny. Czupryna złotych włosów, ciemne niebieskie oczy, wydatne kości policzkowe, choć nie tak bardzo jak u Iana, gładka twarz pozbawiona zarostu. Oczy wpatrzone we mnie. Pojawiła się kolejna twarz - blada i szczupła. Jasper poruszał ustami, mówił coś, ale mój wzrok uciekł, gdzieś na sufit. Chyba się przewróciłam, spadłam z ławki...
- Stęskniłaś się? - zapytał nieco rozbawiony doktor.
Znowu leżałam w szpitalnym łóżku, w tym samym, co ostatnio. Doktor stał przy szafce, mieszając coś w szklance.
- Wszystko w porządku? - odwrócił się do mnie, opierając o blat.
- Tak sądzę - powiedziałam niepwenie i podniosłam się do pozycji siedzącej. Tym razem nic mnie nie bolało.
- Zemdlałaś na stołówce. Jasper mówi, że miałaś otwarte oczy. Spałaś w nocy?
- Tak - odpowiedziałam szybko, ale po chwili namysłu postanowiłam powiedzieć prawdę. - Albo nie... nie bardzo.
- Stresujesz się czymś? - rzucił kolejne pytanie, nie zwracając uwagi na moją poprzednią, niezdecydowaną odpowiedź.
- Nie, raczej nie. - odpowiedziałam, tym razem nie kłamiąc, a może własnie oszukując samą siebie. Doktor zmarszczył brwi.
- Po ostatnim urazie, pod wpływem stresu i braku snu miałaś prawo zemdleć.
- Muszę wyjść, ale jeśli zdecydujesz się wrócić do pokoju, to po prostu wyjdziesz. Nie odniosłaś żadnych obrażeń - powiedział spokojnym głosem i kiedy kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem, wyszedł, zabierając po drodze szklankę.
Leżałam jeszcze koło godziny, zbierając siły, a doktor nadal nie wrócił. Wyszłam więc ze skrzydła szpitalnego i udałam się do pokoju. Kończyła się pora kolacji i ostatnie osoby opuszczały stołówkę. Po drodze nie spotkałam nikogo znajomego. Ledwie zdążyłam zamknąć drzwi, a do mojego pokoju wszedł Jasper. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.
- Czemu wchodzisz bez pukania?
Jasper wydał się zbity z pantałyku, zamknął za sobą drzwi i zapytał:
- A czemu nie?
- A gdybym się przebierała? - rzuciłam pierwszy argument jaki mi przyszedł do głowy.
- To bym cię zobaczył rozebraną - rzucił swobodnie i wzruszył ramionami. Minął mnie i usiadł na parapecie, a ja wyjęłam z lodówki sok. Usiadłam na krześle przy biurku, kiedy zaczął mówić.
- Co się dzieje? - zapytał nagle poważniejąc. - Może nie powinnaś jechać... jesteś dość słaba.
- Pojadę - powiedziałam, unikając odpowiedzi na pierwsze pytanie. Upiłam łyk soku i patrzyłam tępo w podłogę.
- Margo, widzę, że coś jest nie tak. Sue i Ian też. Chodzisz ciągle z głową w chmurach. Nie wysypiasz się, mdlejesz. Daj sobie pomóc.
- Nie ma takiej potrzeby, to tylko jednorazowa akcja, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się słabo, a mój wzrok mimowolnie powrócił do dywanu. Kątem oka widziałam, jak na mnie patrzy. - Chyba muszę się spakować - powiedziałam w końcu i powoli wstałam. On zrobił to samo. Odstawiłam sok na lodówkę i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i stanęłam z boku pod ścianą, czekając, aż opuści mój pokój. Wzrok ciągle miałam utkwiony w podłodze, dopiero gdy znalazł się bliżej mnie, spojrzałam na niego zmęczonymi oczami. Myślałam, że wyjdzie, ale on zatrzasnął drzwi i oparł się o nie barkiem. Odwróciłam wzrok w jego stronę.
- Mam sobie pójść? - zapytał, patrząc mi w oczy.
- Tak - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Dobra - rzucił.
I w jednej chwili dosięgnął mnie ramieniem, i przyciągnął do siebie. Oparty plecami o drzwi, obejmował mnie w talii. Wzmocnił uścisk, przyciskając mnie do siebie jeszcze bardziej. Musnął moje usta. Złapał moją dolną wargę i przejechał po niej językiem. Z każdym kolejnym pocałunkiem był coraz bardziej namiętny, a ja każdy oddawałam. Po dłuższej chwili oderwałam się od jego ust. Puścił mnie, pocałował przelotnie i wyszedł.
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasiNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...