Chapter 30

951 118 24
                                    

Wysłali po mnie helikopter. Był tam tylko Powell, pilot i strażnik, który siedział uzbrojony przy oknie i wypatrywał ewentualnego zagrożenia. I byłam też ja. Milcząca, z nieobecnym wzrokiem. Bałam się, ale moje serce wybijało swój standardowy rytm, oddech był spokojny. Cała zdrętwiałam, czułam się jakbym miała za chwilę zrzucić skórę. Straciłam poczucie czasu, nie mam pojęcia, ile trwał nasz lot ani jak długo czekałam u Gemmy. Wciąż miałam na sobie jej sweter. Pozwoliła mi go zatrzymać nawet po tym, jak przy pożegnaniu poprosiłam: "Nie miej do mnie żalu za to, co nastąpi". Po czym podziękowałam jej grzecznie, a ona w odpowiedzi uścisnęła mnie matczynie i wyraziła wiarę w dobroć moich intencji. Nie miała pojęcia, co zamierzałam zrobić, ale wierzyła, że postępuje właściwie. Bynajmniej moje słowa w żaden sposób jej nie zaskoczyły.

Gdy dotarliśmy do Winnger, zaczynało się rozjaśniać. Niebo przybrało granatową barwę, a gwiazdy powoli traciły swój blask. W zupełnej ciszy pokonaliśmy drogę do ośrodka. Zostałam sama z Powellem, który prawdopodobnie prowadził mnie do swojego gabinetu. Pilot nawet nie opuścił helikoptera, a strażnik odłączył się od nas jeszcze przed wejściem do tunelu. Minęliśmy stołówkę i udaliśmy się do części edukacyjnej. Przyglądałam się mojemu opiekunowi, widziałam na jego twarzy oznaki zmęczenia i stresu. Chyba nie miał ochoty dłużej czekać na wyjaśnienia, ponieważ zatrzymał się przy drzwiach przypadkowej sali wykładowej i otworzył je przede mną. Zajęłam pierwsze miejsce od brzegu, a Powell rozsiadł się na siedzisku o jednym dalej od mojego. Wyciągnął przed siebie nogi, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Był wykończony, a ja miałam go dobić jeszcze bardziej.

- Smok, który mnie złapał nie był przypadkowy - zaczęłam bez owijania w bawełnę, ale Powell nie reagował i słuchał w skupieniu tego, co miałam do powiedzenia. Zebrałam szybko myśli, by móc zwięźle i zrozumiale przedstawić mu sytuację. - Na wyjeździe do Lower Forest wydarzyło się coś przełomowego. Mianowicie... znalazłam się w lesie w tym samym czasie, co dwa walczące ze sobą smoki. Po powrocie do moich gospodarzy - słusznie bądź nie - postanowiłam je odnaleźć. - Patrzyłam przed siebie nieobecnym wzrokiem, oczami wyobraźni przemierzając las na Johnie. Powell dalej nie wykazywał zainteresowania i wyglądał jakby zasnął, ale ja wiedziałam, że był skupiony na tym, co mówiłam i starał się mnie zrozumieć. Po chwili przerwy, kontynuowałam - znalazłam oba. Pierwszy był już martwy, a drugi... powinien być, ale chcąc nie chcąc, temu zapobiegłam. Pomogłam mu odżyć, karmiąc go i doglądając dopóty, dopóki nie wrócił do zdrowia. Zadziwiający jest fakt, że przez ten czas nie wykazywał wobec mnie agresji. W końcu, choć była to trudna decyzja, postanowiłam go dosiąść i udało mi się. Spędzałam na jego grzbiecie większość wolnego czasu, a on był mi wierny, jak pies. - Na potwierdzenie swoich słów przytoczyłam historię swojego nieszczęśliwego wypadku nad wodospadem, przedstawiając opiekunowi prawdziwy przebieg zdarzeń. - Tego wieczoru, podczas ataku, znalazł się wśród innych smoków i uchwycił mnie, gdy spadałam. W ten sposób trafiłam do Doylen.

Przez jakiś czas on wciąż milczał i zaczęłam podejrzewać, że może faktycznie zmęczenie wzięło górę, kiedy nagle się wyprostował i przetarł oczy wierzchem dłoni. Spojrzał na mnie, jakby próbując doszukać się prawdy w moich oczach.

- Twoja historia jest zadziwiająca i aż trudno mi w nią uwierzyć - zaczął spokojnie, a moje serce wariowało, przyspieszając tętno. Wydawało mi się, że nawet Powell zdoła je usłyszeć, jeśli zaraz nie kontynuuje. - Jednak wszystko do siebie pasuje i choć było to dla mnie nie do pomyślenia, to teraz wydaje się całkiem realistyczne - poczułam ulgę, kiedy mówił o sytuacji w ten sposób. - Odkryłaś już twórczość Crow'a?

Nie musiałam ukrywać, że zaskoczyło mnie to pytanie. Otworzyłam szeroko oczy, a we mnie zapłonęła niewielka nadzieja na zrozumienie i wsparcie z jego strony.

- Słyszał pan o nim? Nie sądzę, żeby o nim uczono - zapytałam z zainteresowaniem, jakbyśmy prowadzili rozmowę przy filiżance herbaty na temat wyjątkowo dobrej książki. Spojrzał na mnie i uśmiechnął nieznacznie, przymykając na chwilę oczy.

- Obserwowałem cię przez jakiś czas. Widziałem, że coś jest nie tak - choć jego słowa na to nie wskazywały, to zdawał się doceniać to, czego dokonałam. - Wychowałem się tutaj i jestem po części tradycjonalistą, ale szanuję zdanie innych w każdej dziedzinie, nawet jeśli łamiesz główne normy społeczne Łowców. Tak, czytałem o nim i przyznam, że mimo odmiennych poglądów, wydawał się dla mnie bardzo ciekawą postacią. - Nawet nie przypuszczałam, że Powell będzie w tej kwestii tak wyrozumiały. - Teraz jednak, pojawia się pytanie, jak postąpić dalej? Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji, prawda?

- Aż za bardzo - powiedziałam z żalem, przenosząc wzrok na podłogę.

- Czy poza Ianem, Jasperem i Rose ktoś jeszcze o tym wie?

- Nie.

- Czy możesz powiedzieć mi, jak oni na to zareagowałi?

Zaczęłam więc, tłumaczyć mojemu opiekunowi, jak przyjęło tę informację każde z nich. Opowiedziałam o tym, jak zawiedziona była Rose, ale mimo wszystko była wyrozumiała i starała się mnie wspierać, choć wiedziałam, że było to dla niej trudne, ponieważ była doskonałym łowcą; o tym, jak dumny był ze mnie mój kuzyn, bo zawsze wiedział, że jestem odmieńcem; i o reakcji Jaspera, który mocno się tym przejął i wyraził swoje obawy z tym związane, ale ostatecznie pogodził się z sytuacją. Powell zapytał mnie, co mną kierowało. Ciężko było mi znaleźć sensowną odpowiedź, ponieważ robiłam to wszystko pod wpływem impulsu. Tak też mu odpowiedziałam, wyjaśniając przy okazji, jak bardzo zaczęłam współczuć tym stworzeniom. Przyznałam, że smoki także zabijały i przyczyniały się do wielu tragedii, ale nie robiły tego z zawiści.

Powell wyraźnie zainteresował się moimi osiągnięciami, kiedy wspomniałam o przetłumaczonych przeze mnie notatkach Crow'a oraz swoich własnych obserwacjach. Pominęłam tylko tę część na temat antidotów i ziół zwiększających odporność. Nikomu nie mogłam zaufać na tyle, by wiedział o sile i wytrzymałości Joey'a, do której znacznie się przyczyniłam.

- Mogę je panu jedynie pokazać - oznajmiłam stanowczo, poproszona o udostępnienie notatek Powellowi - nie chcę ich kopiować ani tym bardziej oddawać - wyjaśniłam krótko. Nie mogłam pozwolić, by do moich zbiorów miały dostęp osoby postronne. Mimo że mój opiekun zachowywał się jak najbardziej właściwie, to wzbudził we mnie nieuzasadnioną podejrzliwość. Musiałam to tak rozegrać, by żadne z moich nieprzemyślanych zachowań nie przyczyniło się do krzywdy Joey'a.

- Dobrze, zatem możemy się umówić, że weźmiesz je ze sobą jutro na wykłady, a ja przejrzę je szybko po zajęciach - zaproponował, podnosząc się z krzesła.

Przystałam na tę propozycję, po czym Powell podziękował mi za szczerą rozmowę i oboje udaliśmy się do swoich pokoi. Ja jednak nie zamierzałam iść spać i udałam się do pokoju 420. Zapukałam dwukrotnie w krótkich odstępach czasu, po chwili drzwi się otworzyły.


Chętnie poznam waszą opinię na temat historii, jestem otwarta na wasze komentarze, krytykę również. Rozdział dodawałam dłużej, niż planowałam, ponieważ Wattpad usunął część mojego rozdziału :(
Do następnego!

Jeździec Wśród MordercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz