Śniłam o lataniu. Grawitacja jakby w ogóle mnie nie dotyczyła. Pływałam między białymi obłokami po błękitnym niebie. Promienie słońca łaskotały moją skórę, a w dole widziałam oceany zieleni. Później dostrzegłam coś jeszcze, jakby rosnąca ręka zbliżała się w moją stronę, przerosła drzewa, zdeptała lasy i kiedy uświadomiłam sobie, co się dzieje, było już za późno. Dłoń dosięgnęła mojej nogi i szarpnęła ku ziemi, brutalnie zrzucając mnie na glebę. Rozbolała mnie głowa.
- Margo? - mój umysł przeszył męski głos, wdarł się w mój sen. Otworzyłam oczy. Byłam w skrzydle szpitalnym. Wszystko było białe - ściany, posłane łóżka, drzwi i wszystkie znajdujące się tam meble. Po chwili zobaczyłam również doktora, stojącego obok mojego łóżka.
- Słucham? - zwróciłam się do niego, bo chyba coś do mnie mówił.
- Jak się czujesz? - zapytał łagodnie.
- Boli mnie głowa - odpowiedziałam po chwili - i trochę plecy. Co się właściwie stało?
- A ile pamiętasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Arenę... walkę - zaczęłam się zastanawiać, próbując przypomnieć sobie bieg wydarzeń - silny smoczy ogon, który powalił mnie na ziemię?
- Mhm... - mruknął, jakby przytakując - masz uszkodzoną czaszkę, ale na szczęście nie jest pęknięta.
- Więc ile tu zostanę?
- Łowcy szybko się regenerują, forma dostosowania się naszych organizmów do środowiska w Lynnland - pocieszył mnie i uśmiechnął się tak, jak wtedy, gdy go poznałam - prawdopodobnie zostaniesz tu trzy, może cztery dni.
- A ile już jestem?
- Kilkanaście godzin - spojrzał na zegarek na nadgarstku - dochodzi szósta.
Przy próbie podniesienia się do pozycji siedzącej, moją głowę i kręgosłup przeszył ból. Na powrót opadłam na materac, zaciskając oczy.
- Nie podnoś się na razie, jesteś osłabiona, bo twój organizm przeznacza mnóstwo energii na przyspieszoną regenerację - wytłumaczył mi spokojnie, a ja kiwnęłam lekko głową - Jasper i Ian byli tutaj wieczorem i Susanne o ciebie pytała, ale odesłałem ich wszystkich, ponieważ potrzebowałaś wypocząć. Oczywiście poinformowałem ich, że to nic poważnego.
Hemingway wyszedł załatwiać swoje sprawy, a ja leżałam bezczynnie w łóżku, gapiąc się w sufit. Próbowałam zasnąć, ale bezskutecznie. Nawet o zmianę pozycji było ciężko, z powodu bólu kręgosłupa. Jakoś przed ósmą rano usłyszałam kroki, a po chwili tak dobrze mi znany głos.
- Doktor mówi, że się obudziłaś, więc nie udawaj, że śpisz - zanim jeszcze otworzyłam oczy, wiedziałam, kto do mnie przyszedł.
- Cześć - mruknęłam zadowolona, miło było zobaczyć kuzyna.
- Cześć siostrzyczko - przywitał mnie ciepło i pocałował w czoło.
- Powiesz mi, co się wczoraj dokładnie stało - poprosiłam zaspanym głosem.
Ian westchnął cicho, przyglądając mi się troskliwie. Przysiadł na krawędzi łóżka i ujął w rękach moją dłoń.
- Od czego tu zacząć... - uśmiechnął się i w zastanowieniu zwrócił wzrok ku górze - a co pamiętasz?
- Upadek - odpowiedziałam krótko.
- Okej... a pamiętasz, że po upadku resztkami sił wypuściłaś kolejną strzałę?
- Ee - zastanowiłam się chwilę, marszcząc czoło i odpowiedziałam: - tak, chyba tak, potem był ryk... upadło coś ciężkiego...
- Celny strzał, Margo. Wbiłaś się w smoczy pysk, tym samym ratując mnie od jego paszczy. Wtedy mogłem się podnieść i rzucić w niego kilka sztyletów, i chwila moment, a smok padł na ziemię kilka metrów od ciebie... - powiedział Ian, a w między czasie uśmiech spełzł mu z twarzy.
- A innym jak poszło? - zapytałam, by odejść od tematu mojej krzywdy.
- Jasper i Sue wymiatali! - rzucił trochę ożywiony. - Ona jest taka drobna, a tak mocno rzuca sztyletem, że byłem pod wrażeniem. No i oczywiście mistrzowskie strzały z łuku Jaspera.
- To świetnie - uśmiechnęłam się słabo na myśl tego duetu.
- Za to ty byłaś najlepsza - rzucił Ian - bo wiesz, zwykle jak ktoś mdleje to już nie wstaje. Strasznie ciężko się ciebie pozbyć - dodał rozbawiony i zaśmialiśmy się oboje.
Nagle powróciły myśli z areny. Od dziecka marzyłam by stać się łowcą, fascynowało mnie zabijanie smoków. Tak wychowywane są dzieci łowców. Zabijanie to coś dobrego, smoki są złe, zabij albo zgiń. Tymczasem moje podejście do tej sprawy trochę się zmieniło. W głowie ponownie usłyszałam ten przepełniony bólem i rozpaczą ryk. Smoki atakują, bo szukają pożywienia w osadach, bo się tylko bronią, bo nauczono je, że człowiek jest zły. Jednak gdybym z kimkolwiek podzieliła się moimi przemyśleniami, uznaliby mnie za dziwadło lub chorą psychicznie. I w takiej sytuacji sama nic nie zdołam zrobić, bo nawet największe życiowe ofermy wśród Łowców zacięcie dążą do tego, by zabić jak najwięcej tych stworzeń.
- Jak się czujesz? - dotarł do mnie głos Iana, ale stłumiony, jakby mój kuzyn stał za ścianą, chociaż siedział na łóżku obok mnie.
- Nie najlepiej, ale za trzy czy cztery dni powinnam już dojść do siebie. - Powtórzyłam słowa doktora. Mój kuzyn już o nic więcej nie pytał. Widział, że jestem wykończona, więc siedział ze mną w milczeniu, aż udało mi się w końcu zasnąć.
Wyszłam już po dwóch dniach, ponieważ lekarz stwierdził, że w pełni wyzdrowiałam. Przez ten czas odwiedzał mnie Ian, Jasper i Susanne, ale moje myśli ciągle krążyły wokół jednej sprawy. Jak być dobrą uczennicą i utrzymać nie najgorszą reputację, a jednocześnie sprzeciwić się bestialskiej tradycji?
Na pierwszych zajęciach teoretycznych, po wyjściu ze skrzydła szpitalnego, Powell opowiadał o tradycjach i kulturze Łowców. Dowiedziałam się również o dwutygodniowym wyjeździe do miejscowości, położonej ponad trzydzieści kilometrów od ośrodka Wingger. Mamy nauczyć się tam życia wśród Łowców, gdzie nie strzegą nas strażnicy, a miasto nie jest otoczone żadnym płotem czy murem. W Lynnland nikt się z nami nie cacka, nie przysługują nam żadne dodatkowe ulgi, tylko od razu rzucają nas na głęboką wodę. Kiedyś byłoby to szczytem marzeń, teraz zastanawiałam się nad wymówką, żeby tylko nie uczestniczyć w wyjeździe.
***
- Jak to nie chcesz jechać? - zapytał zaskoczony Jasper, pewnego popołudnia, kiedy byliśmy sami w stajni. - Przecież na ostatnich zajęciach świetnie ci poszło.
- Z wyjątkiem pobytu w skrzydle szpitalnym - rzuciłam niby pretensjonalnie, gdy zakładałam siodło.
- Chyba nie powiesz mi, że się tym przejęłaś - powiedział Jasper, kończąc dopiero czyszczenie swojego wierzchowca.
- To chyba coś jakby trauma - skłamałam, podciągając popręg - mam teraz taki... opór.
- To będziemy więcej ćwiczyć - powiedział, patrząc na mnie znad siodła, które przed chwilą założył - to na pewno minie...
- Nie - rzuciłam trochę zbyt ostro. - To nie tak... - nie wiedziałam, jakim argumentem się posłużyć.
- Margo, co się stało? - jego głos był poważny, przejął się moją wewnętrzną zmianą, choć pewnie nie do końca był jej świadomy.
- Pojadę - odpowiedziałam zrezygnowana, musiałam się poddać.
- Margo - zawołał, kryjąc radość - je cię nie rozumiem, ale to świetnie!
- Kobieta zmienną jest - dodałam z przekornym uśmieszkiem. Wyprowadziłam siwą klacz z boksu i przystanęłam, czekając na Jaspera. Po chwili oboje szliśmy już na ujeżdżalnie.
Zapraszam do komentowania i zachęcam do konstruktywnej krytyki. Do następnego!
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasyNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...