Chapter 18

1.5K 182 11
                                    

O dwunastej miał się odbyć krótki wstęp, a już dwa kwadranse później według planu mieliśmy znaleźć się na wierzchowcach. Nie byłabym sobą, gdybym nie odwiedziła przedtem Joey'ego. Tamtego dnia wyjątkowo późno, bo po szóstej, wyjechałam na Johnie do miasta. Znalazłam, ten co kiedyś, otwarty sklep rybny. Tym razem nie kradłam, kupiłam siatkę homarów i razem z Johnem ruszyliśmy do lasu. Będąc na miejscu, zeskoczyłam z grzbietu Johna i poklepałam go po szyi.

- Jesteś wolny - rzuciłam i klepnęłam go w zad.

John zarżał i pobiegł w powrotną drogę. Odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął między drzewami i podeszłam do krawędzi podziemnej jaskini. Zrzuciłam torbę pełną homarów na ziemię i zsunęłam się po skalnej ścianie. Wylądowałam tuż przed Joey'm, który leżał blisko wejścia. Podniósł łeb i jak zawsze uważnie mnie obserwował.

- Cześć Joey - powiedziałam, podchodząc bliżej.

- Masz ochotę... - moja ręką dotknęła jego szyi, a jasno zielone ślepia wciąż były we mnie wpatrzone - stąd wyjść? - sunęłam dłonią po twardej skórze w stronę karku.

- Polatać? - spojrzałam w jego oczy.

Opuściłam rękę i odwróciłam się od niego. Z trudem zaczęłam wspinać po skalnej ścianie. Wtedy Joey wreszcie się podniósł i ruszył do wyjścia. Jemu szło to zdecydowanie lepiej - jednym zgrabnym ruchem wskoczył na szczyt skały. Jego długi ogon sunął się leniwie w górę, kiedy postanowiłam się go złapać. Tym sposobem szybko znalazłam się obok Joey'ego i w porę zdążyłam zabrać torbę z homarami.

- Chodź - rzuciłam i ruszyłam w stronę przeciwną do Lower Forest.

Joey pokornie ruszył za mną. Nie miałam pojęcia, że dojdziemy do takiego miejsca; po kilkunastu minutach drogi znaleźliśmy na skraju urwiska, widok zapierał dech w piersiach. Joey stanął na krawędzi, a ja obok niego.

- Chcę zobaczyć, jak latasz, Joey - mówiąc to, wyjęłam z torby homara, co natychmiast zwróciło jego uwagę. Chciałam go zrzucić w dół, żeby zobaczyć jak Joey za nim leci, niestety gdy tylko homar znalazł się w powietrzu, smok zgrabnym ruchem złapał homara w paszczę.

- Spróbujmy jeszcze raz.

Tym razem rzuciłam trochę dalej, dzięki czemu byłam świadkiem, jak Joey rozkłada ogromne skrzydła i wybija się z krawędzi urwiska, by po chwili pikować w dół za skorupiakiem, którego szybko dopadł. Zawrócił i skierował się w moją stronę. Pomyślałam, że zaraz wyląduje, gdy leciał centralnie na mnie, postanowiłam się odsunąć. Wtedy wyciągnął do przodu tylne łapy, jak jastrząb, chcący uchwycić ofiarę. W ciągu kilku krótkich sekund znalazłam się w powietrzu, czułam ostre szpony wbijające się w moje plecy. Objęłam jego łapę, żeby zmniejszyć nacisk pazurów Joey'a na moją skórę. Zdecydowanie mi ulżyło. Już nie wisiałam bezwładnie w jego szponach, tylko kurczowo się ich trzymałam. Dopiero wtedy spojrzałam w dół i zaczęłam się rozglądać. To nie było to samo, co widok z samolotu. Było o wiele lepiej. Nawet nie umiem ubrać tego w słowa, ale ta sytuacja jeszcze bardziej zachęciła mnie do tego, by spróbować latać na Joey'm.

Nagle znaleźliśmy się nad jeziorem niedaleko Lower Forest. Smok zaczął się zniżać, a ja wiedziałam już, co mnie czeka. W momencie, gdy o tym pomyślałam, Joey zwolnił uścisk, ja wpadłam w wodę z wysokości kilku metrów. Szybko wypłynęłam na powierzchnię. On sam z impetem uderzył w taflę wody zaraz po mnie. Zaczęłam płynąć do brzegu, ale okazał się on bardzo daleko i już w połowie drogi zaczęło mi brakować siły. Wtedy z pomocą przyszedł Joey, a właściwie przypłynął. Chwyciłam jego szyję i wgramoliłam się na kark. Objęłam go rękami i nogami, i spokojnie czekałam, aż dotrzemy do brzegu. Kiedy Joey zaczął się wynurzać, zgrabnie ześliznęłam się do wody. Dla mnie nie było tak płytko, jak dla Joey'ego. Mogłabym się tam cała schować pod wodą.

- Pozwolisz się dosiąść? - zawołałam, leżąc na trawie, kawałek dalej położył się Joey.

Leżeliśmy tam jeszcze jakiś czas. W końcu z wielką niechęcią musiałam wstać i zostawić Joey'a, który dalej leżał na brzegu jeziora i wygrzewał się w słońcu. Tego dnia było bardzo gorąco.

Powrót na Leśną trwał dłużej niż się spodziewałam, ale dobra Rose poczekała na mnie i spóźniłyśmy się obie.

Kiedy już wyruszyliśmy w las, Rose zadbała o to, abyśmy znalazły się same.

- Wróciłaś na piechotę?

- Czemu tak myślisz? - zapytałam z nadzieją, że uda mi się z tego wykręcić.

- Boks Johna był otwarty, a ty zjawiłaś się długo po nim - serio musisz być taka spostrzegawcza? Odwróciłam od niej wzrok.

Chociaż dobrze, że nie zastała mnie mokrej po kąpieli w jeziorze.

- Przepraszam Rose... - zaczęłam, to zawsze działa - mieszkam teraz w twoim domu, a zachowuję się gorzej niż u siebie. To pewnie wygląda tak, jakbym nie szanowała ciebie ani twoich rodziców... ciągle znikam, nic tobie nie mówiąc...

Przez krótką chwilę milczenia gapiłam się bezmyślnie w łeb mojego wierzchowca, czując na sobie wzrok Rose.

- Margo... - zaczęła z powagą, a ja poczułam się tak, jakby w tej chwili chciała mnie wyrzucić z domu, przyznając rację temu, co powiedziałam. - Takie teksty zachowaj dla starych, ja nie jestem lepsza, daj spokój, dalej możesz robić to, co robisz. Byłam po prostu ciekawa, pytając cie o to.

Na jej twarzy rozciągnął się szczery uśmiech, a ja wiedziałam, że jest najlepszą osobą, na jaką mogłam trafić w Lower Forest.

Jak zawsze na polowaniu trzymałam się z dala od grupy i od zwierząt, na które powinnam polować.

Wieczorem przygotowywałam się mentalnie do jutrzejszego dnia. Wiedziałam, że powinnam zabrać coś, co pozwoli mi utrzymać się na Joey'm. Lina nie brzmiała obiecująco. Dopiero gdy zaczynałam pogrążać się we śnie, przyszło mi na myśl, żeby wykorzystać popręgi.

***

Nigdy nie wstałam z większym entuzjazmem niż tamtego ranka. Założyłam strój treningowy i z gracją zawodowca wyskoczyłam przez okno. Biegiem wpadłam do siodlarni, odpięłam popręgi od trzech siodeł i odszukałam kilka skórzanych pasów podobnych do przystuły. Chwilę później na oklep cwałowałam przez las na Johnie, zaciskając palce na jego bujnej grzywie. Czułam się jakbym chciała wyprzedzić słońce, które właśnie wschodziło.

- Joey! - krzyczałam, będąc blisko jaskini. - Joey chodź!

Przeszłam do galopu i zatoczyłam okręg wokół podziemnej jaskini, by po chwili zobaczyć, jak Joey leniwie wychodzi z dziury w ziemi. Ruszyłam znowu cwałem w stronę urwiska. Usłyszałam za sobą trzaskające łamane konary, głuchy świst powietrza i już po chwili na niebie poprzez korony drzew mogłam zobaczyć czarnego smoka, który leciał na spotkanie ze mną.

- Dalej John! - krzyczałam.

Szybko dotarliśmy na miejsce. Zeskoczyłam z Johna i pogładziłam go między oczami.

- Świetnie się spisałeś - powiedziałam - możesz wracać - mówiąc to, klepnęłam go w zad. John stanął dęba, rżąc i wymachując kopytami, a już po chwili mknął między drzewami.

Odwróciłam się w stronę urwiska. Joey już tam był i bacznie mnie obserwował.

- Cześć Joey - rzuciłam, podchodząc do niego z popręgami.

Wyciągnął do mnie łeb, więc kostkami wolnej dłoni potarłam go po czubku pyska. Otworzyłam dłoń i zjechałam nią na szyję. Sunęłam dłonią po smoczej skórze, aż dotarłam do karku. Wtedy zaczęłam przymierzać popręgi. Przy pomocy pasów, które zabrałam, udało mi się złączyć ze sobą dwa popręgi, którymi oplotłam szyję Joey'a. Zapięłam je ciasno i pod ciągłym nadzorem Joey'ego, wdrapałam się na jego grzbiet. Nogi miałam ugięte w kolanach, jak na koniu. Chwyciłam popręgi i ścisnęłam Joey'ego łydkami. Po chwili znaleźliśmy się na skraju urwiska, na razie wołałam nie patrzeć w dół.

Odzywajcie się trochę, komentujcie, głosujcie! To naprawdę bardzo motywuje ;)

Jeździec Wśród MordercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz