Czy człowiek może być bardziej niezdecydowany? Popadać ze skrajności w skrajność w tak krótkim czasie? Nie wiedziałam, co chcę zrobić. Zatrzymałam się jedynie na chwilę przy jeziorze, by zmyć z dłoni krew, zmyć pamięć po morderstwie; zagłuszyć sumienie. Choć nie do końca pewna, ruszyłam w stronę Joey'a. Już się nie bałam go tak nazywać, w ogóle jakkolwiek nazywać. Jeśli zechce, będę z nim, jeśli odleci, nie będę miała mu tego za złe. Jeśli mnie zje, też mu wybaczę.
Zsunęłam się po skalnej ścianie. W środku było jeszcze ciemniej niż na górze. Stałam tam chwilę, gapiąc się bezmyślnie na smoka w drugim końcu jaskini. Czy jeszcze żył? Leżał pod ścianą tak, jak wtedy, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Nie wiedziałam, co myśleć na temat tego, co się stało i co się wciąż działo. Dlatego też wyciszyłam umysł i ostrożnym krokiem zbliżałam się do Joey'ego. Wtedy zobaczyłam jak wielki gadzi pysk unosi się, a obojętne ślepia zaczynają mnie obserwować. Uczucia wzięły górę i padłam na kolana, raniąc się o kamienie. Słone łzy zaczęły mimowolnie spływać po rozgrzanych policzkach. Jak nigdy, targały mną emocje, które ciężko było opanować. Sekundy zamieniały się w minuty, które jakoś szybko uciekały, a ja wciąż klęczałam, czując ból w kolanach. Chciałam podejść bliżej, dotknąć go, poczuć pod palcami jego łuskowatą skórę, ciepło jego ciała. Nie wiedziałam jednak, na ile mogę sobie pozwolić. Podniosłam się na drżących nogach i zrobiłam kilka kroków w jego stronę, intuicyjnie pochylając głowę. Wdepnęłam w stojącą na dnie gawry wodę, która raz sięgała moich kostek, raz kolan. Nie zważając na to, szłam dalej w tym samym kierunku, aż nagle, kiedy chciałam unieść głowę i spojrzeć na smoka, skończył mi się grunt pod stopami i wpadłam do wody. Joey wzdrygnął się na tak gwałtowny ruch i podniósł się, prawdopodobnie po to, by zobaczyć, gdzie zniknęłam. Podpłynęłam kolejne metry w jego stronę, śmiejąc się ze stresu. Wtedy stało się moim zdaniem coś niesamowitego. Joey również wszedł do wody i poczułam, jak jej poziom się podnosi, a fala znosi mnie na skały. Smok wyciągnął skrzydła i szyję ku górze, jakby się rozciągając, a następnie zwrócił swój łeb w moją stronę. Powąchał mnie, po czym pchnął nosem tak, że odpłynęłam z metr do tyłu. Zapomniałam wtedy o krwi na rękach i poczułam się, jakbym najzwyczajniej w świecie brała kąpiel w jeziorze ze swoim pupilem. Podziwiałam jak obmywa swoje gojące się już rany i wtedy zrozumiałam, dlaczego to robię. Dla takich własnie chwil, które wydawały się być magiczne. Przez moment nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie śnię, ale wtedy dotarł do mnie chłód wody i poczułam ciężar mokrych ubrań.
- Na pewno jesteś głodny - zawołałam radośnie, a mój głos odbił się echem po jaskini.
Pełna entuzjazmu i nowej energii ruszyłam na moim wiernym wierzchowcu w stronę miasta. Lower Forest powoli się regenerowało. Łowcy opatrywali rannych, usuwali smocze cielska z ulic i budynków, zbierali broń. Ja jednak czułam się tak, jakby cała ta sytuacja mnie nie dotyczyła. Jakby to była tylko sceneria, a ja żyła w innym świecie. Galopując ulicami przedmieścia dostrzegłam rozerwanego konia. Na ten widok zakłuło mnie serce i ścisnął się żołądek. Poczułam się jeszcze gorzej na myśl tego, co zamierzałam zrobić. Miałam wrażenie, jakby moje człowieczeństwo się wyłączyło, a ja stałam się wyprana z emocji, kiedy ściągałam resztki uprzęży i przywiązywałam ciało do siodła. Tak jak uprzednio dzika, tak i teraz martwego konia zaciągnęłam do lasu. Gdy schowaliśmy się między drzewami, zatrzymaliśmy się na chwilę i pozwoliłam Johnowi odpocząć. Zeskoczyłam na ziemię i pogładziłam go między oczami.
- Jesteś dzielny - szeptałam do niego, głaszcząc go po szyi - wspaniały z ciebie koń.
Niedługo później ruszyliśmy stępa w stronę jaskini. Ustawiłam Johna bokiem do gawry i kiedy rozplątałam węzły, pozwoliłam mu odejść. Sama zaś siedząc na ziemi, w pocie czoła spychałam truchło nogami. Kiedy zad zaczął się zsuwać, reszta zjechała za nim. Siedząc na krawędzi obserwowałam jak z cienia wyłania się Joey i pochłania martwe zwierzę. Żołądek ścisnął mi się jeszcze bardziej, kiedy przez myśl przeszło mi, że równie dobrze to mógł być John. Odepchnęłam od siebie tę okropną wizję i dalej przyglądałam się smokowi, który po skończonym posiłku spojrzał na mnie, by po chwili powrócić w mrok. Wracając na Leśną, podziwiałam las, który oświetlały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Zaprowadziłam Johna do stajni i gumową szczotką rozmasowałam jego rozgrzane ciało. Tym razem postanowiłam wejść drzwiami, co nie zdarzało mi się często, jednak moje okno było zamknięte.
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasyNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...