Tak, jak zapowiedziała Rose, po pierwszej zjawili się jej rodzice - państwo Tina i Bob Bell. Przyznam, że tak otwartych osób, nie spotyka się często wśród Ludzi Ziemi.
Wieczorem udałyśmy się na ognisko integracyjne, które miało się odbyć także na obrzeżach, tylko z innej strony. Byli tam wszyscy ci, którzy przyjechali z Wingger oraz ich gospodarze.
- Margo! - zawołał Jasper, kiedy szukałyśmy dla siebie miejsca.
Odwróciłam się i zobaczyłam, jak wychodzi z Ianem z tłumu osób, a za nimi idzie dwóch chłopaków.
- Cześć - wyciągnął rękę w stronę Rose - jestem Jasper.
- Rose - przedstawiła się.
- Ian - mój kuzyn zrobił to samo.
- Rose - powtórzyła.
Wtedy podeszło tych dwóch nieznajomych, którzy byli z Jasperem i Ianem.
- Margo, to jest Schmidt, Schmidt Margo. Margo Matt, Matt Margo - przedstawił nas szybko Jasper, wskazując kolejno odpowiednie osoby. - Wy się już znacie - zwrócił się do Rose. - Zaraz, a gdzie Sue?
Szczerze mówiąc, to od wyjścia z pociągu wcale o niej nie myślałam, ale na szczęście zjawiła się niedługo później z nową koleżanką, Clary.
Jak na ognisko integracyjne przystało, był alkohol i tutejsza trawka. Oczywiście musiało zostać kilka do kilkunastu osób, które nie korzystały z używek i miały przeprowadzić ewentualną ewakuację całej grupy w razie niebezpieczeństwa ze strony smoków.
I pomyśleć, że przy takim zagrożeniu rodzice pozwalali tu dzieciom na więcej, niż Ludzie Ziemi.Zapoznałam sporo nowych osób, ale imion większości z nich nie pamiętam. Szybko namówiono mnie na tutejsze zioło i przyznam, że jego działanie różniło się od marihuany, którą zdążyłam niejednokrotnie spróbować w Nashville.
Nie mam pojęcia, co wypaliłam, ale to musiał być dobry towar.
Biegaliśmy z Ianem po okolicy, udając, że latamy. Skakaliśmy przez i wokół ogniska, wmawiając sobie, że jesteśmy szamanami. Mieliśmy też wielką ochotę popływać, w końcu byliśmy najpiękniejszymi w świecie rybami, ale nie udało nam się znaleźć żadnego zbiornika wodnego. Rzucaliśmy się więc po trawniku z rękami wzdłuż ciała, otwierając szeroko usta, jak ryba wyjęta z wody.
To było coś niesamowitego. Mogliśmy być, czymkolwiek byśmy sobie zamarzyli. Mogliśmy robić wszystko i widzieć wszystko to, co chcieliśmy zobaczyć. I było to tak realistyczne, jak nigdy bym się tego nie spodziewała.
Wkrótce siedzieliśmy przy ognisku z kiełbaskami nabitymi pionowo na patyki. Dla nas były to jednak szczury, złapane wcześniej na polu, dokładnie tak, jak w animowanym filmie "Shrek".
- Margo - zaczął z dziwnym akcentem Ian - ale ty nie jesz mięsa.
- Ani szczurów - dodałam z udawaną powagą.
- A to tak - rzucił uśmiechnięty.
Wtedy ta krótka rozmowa była dla mnie jak najbardziej zrozumiała.
- Margo! - zawołał ktoś za nami, kiedy ocenialiśmy, czyj szczur wygląda lepiej.
Odwróciłam się i zobaczyłam idącą w moją stronę Rose. Obserwowałam ją w milczeniu, jak podchodzi do nas i siada przy mnie na ławce.
- Cześć Bell - rzucił Ian, dalej przyglądając się naszym upieczonym szczurom.
- Jakoś nie mogłam na was trafić - powiedziała Rose, nie zwracając uwagi na powitanie Iana.
- Bo poszliśmy polatać - rzuciłam obojętnie, jakby to było codziennością.
- Bell - zwrócił się Ian do Rose - który jest lepszy? - zapytał, podnosząc oba patyki.
- One są spalone - powiedziała z rozbawieniem Rose, wskazując palcem na kiełbaski.
- Rose - zaczęłam poważnym tonem, pochylając się do niej - piłaś. - Powiedziałam, otwierając oczy tak szeroko, na ile dałam radę po paleniu.
- Margo - powiedziała tym samym tonem, co ja przed chwilą, także się pochylając - jarałaś. - Ona nie miała problemu z otwarciem oczu.
I zaczęłyśmy się śmiać. Głośno i niekontrolowanie. Zaraziłyśmy śmiechem też Iana, który odłożył już nasze szczury.
- Czekajcie - powiedziałam nagle - idę siku - po czym wstałam i poszłam w las.
Poza kręgiem światła, rzucanym przez ognisko i kilka wysokich pochodni wbitych w ziemię, las oświetlał nisko wiszący, niepełny księżyc. Blado szara ziemia poprzecinana była cieniami drzew.
Zapatrzona w lśniący księżyc, szłam w głąb lasu. Zapominając, dlaczego tu jestem. I kiedy w końcu się zatrzymałam, zauważyłam, że z każdej strony otaczają mnie smukłe, wysokie drzewa. Wzrokiem szukałam pomarańczowej poświaty, która roztaczała się nad ogniskiem, ale widziałam tylko las, który bez księżyca byłby pogrążony w całkowitej ciemności.Stałam tam, gapiąc się przed siebie. W ciszy. Wyłączyłam się. Nie wiedziałam, na co patrzę. Zapomniałam, gdzie jestem. Nie myślałam - miałam pustkę w głowie. Cisza na zewnątrz i wewnątrz.
Nagle coś brutalnie zaburzyło mój stan. Usłyszałam łopotanie skrzydeł i ryk, ale nie taki, jak na arenie w Wingger. Ten ryk przerażał, był pełen agresji. Wtedy ogromna czarna masa spadła w las jakieś sto metrów ode mnie, łamiąc z głośnym trzaskiem drzewa. Po chwili masa się rozdzieliła i zobaczyłam dwa potężne smoki. Echem po lesie poniósł się kolejny ryk i nieprzyjemny dźwięk rozdzierania grubej smoczej skóry. Rzucały się na siebie, miotały i szarpały, powalając kolejne konary. Były tak zajęte sobą, że nawet nie zwróciły na mnie uwagi. Wzbijały się w powietrze i ponownie się zniżały, zahaczając o korony drzew lub spadając na glebę.
W dziwnym stanie, kiedy odczuwałam słabnące działanie narkotyku i powracał rozsądek, szłam za walczącymi smokami, które wciąż się oddalały.
Nie wiem, jak długo szłam, gdzie byłam, ale smoków nie znalazłam. Mijałam co jakiś czas, połamane drzewa, porytą ziemię i plamy ciemnej krwi, ale to nic nie dało. One po prostu zniknęły.
Postanowiłam wyznaczyć kierunek, który byłby najbardziej odpowiedni. Zaczęłam się więc cofać, po drodze załatwiając potrzebę, z którą przyszłam do lasu. Wkrótce drzewa zaczęły się przerzedzać, a niebo przybrało granatową barwę. Oto i moje wybawienie - między zaroślami zobaczyłam duże okno domu stojącego na końcu ulicy. Czy Rose dla mnie otworzyła to okno? Było ono tylko przymknięte. Otworzyłam je szerzej i wśliznęłam się do środka. Nie zawracając sobie głowy kąpielą, zdjęłam tylko spodnie, skarpety i bluzę, a biustonosz wyciągnęłam przez rękaw, i wskoczyłam do łóżka.
CZYTASZ
Jeździec Wśród Morderców
FantasyNie ma przeznaczenia, przepowiedni ani wybrańców. Nie kierują nami bóstwa czy stare legendy. To my decydujemy o tym, kim chcemy być, podejmujemy własne decyzje, bo mamy rozum i wolną wolę. Sami kreujemy swoją drogę, wybieramy czy staniemy się tym, c...