Chapter 27

1.5K 135 24
                                    

- Są jakieś kanapki, Nancy? - zapytał Jasper, zaglądając do kuchni. Stałam obok oparta o ścianę w kompletnym stroju treningowym. Po chwili wyszła do nas kobieta przy kości z tacą pełną kanapek.

- Proszę bardzo, Jasper - powiedziała, stawiając tacę na blacie.

- Dziękujemy - rzuciłam uprzejmie.

Zjedliśmy po kilka kanapek i udaliśmy się do stajni. Po wyczyszczeniu i osiodłaniu swoich wierzchowców, wyszliśmy na ujeżdżalnię.

- Wiesz, że dałabym radę bez siodła? - rzuciłam, jadąc na siwej klaczy stępa po piachu, gdyż kilka minut wcześniej spierałam się z chłopakiem na temat konieczności jego założenia.

- Wiesz, że dopiero co doszłaś do zdrowia? - odpowiedział Jasper, idąc obok mnie. Jego wierzchowiec miał ciemne umaszczenie i był silny jak John.

- To nie ma znaczenia - zaoponowałam - tutaj nic mi nie grozi.

- Przezorny zawsze ubezpieczony, Margo - pouczył mnie, po czym dodał, związując włosy: - Jesteś zbyt porywcza.

Może faktycznie byłam.

Pomimo nalegań Jaspera, dużo galopowaliśmy, ganialiśmy się i skakaliśmy przez przeszkody. Miałam okazję jeździć w ośrodku na różnych koniach, ale Kometa, siwa klacz na której jechałam, była z nich najlepsza. Reagowała na każdy nawet delikatny sygnał, szła bardzo spokojnie, za to biegała naprawdę szybko. Gdy byłyśmy w galopie, Jasper był bliski przejścia do cwału by dorównać nam tempa. Czasami pozwalałam jej prowadzić, zamykałam oczy i mimo znacznie różniącego się od siebie chodu obu koni, wyobrażałam sobie, że pędze na Johnie przez las. Powstrzymywałam się by nie rozłożyć ramion i po prostu nie odlecieć w krainę zapomnienia.

- Margo! - zawołał Jasper z drugiego końca ujeżdżalni. - Wracamy?

W odpowiedzi skinęłam głową i łydkami pogoniłam Kometę do wyjścia. Gdy zrównałam się z chłopakiem, zaczęłam otwarcie się mu przyglądać. Niedługie włosy ściągnięte w mały frędzel z tyłu głowy bardzo mu pasowały, a ledwo dostrzegalny zarost dodawał mu męskości. W jego ciemno niebieskich oczach krył się spokój, w tamtej chwili miał kojące spojrzenie.

- Mówiłam ci już, jak bardzo przystojny jesteś? - zapytałam bez skrępowania.

Jasper uśmiechał się, przez co wokół jego oczu pojawiło się kilka zabawnych zmarszczek. Uwielbiałam jego uśmiech.

- Nie przypominam sobie - mruknął.

- Bo jesteś cholernie pociągający.

Odprowadziliśmy konie do boksów i rozmasowaliśmy ich rozgrzane mięśnie specjalną gumową szczotką. Na odchodne pogładziłam Kometę między oczami i dołączyłam do Jaspera, który czekał przy wejściu.

- To świetny koń - powiedziałam, kiedy brudni i zmęczeni szliśmy podziemnym korytarzem. - Jeden z moich ulubionych tutaj.

- Nigdy na niej nie jeździłem - wyznał Jasper, po czym rozsunął kurtkę. Ja zrobiłam to samo. - Zawsze dosiadam Zeusa.

- Tak bardzo przypomina mi Johna - oznajmiłam, a z końcem tego zdania mina mi zrzedła. Nie umknęło to Jasperowi, więc od razu zapytał:

- Coś nie tak?

Nie chciałam mówić, że chodzi o Joey'a, bo wiem, jaki stosunek miał do tego Jasper. Gdy o tym rozmawialiśmy, wzbudzał we mnie poczucie winy, choć miałam wątpliwości co do tego, czy słusznie. W końcu jednak postanowiłam nie kłamać, bo nie zamierzałam zrezygnować z żadnego z nich.

- Zastanawia mnie, co się dzieje teraz z Joey'm - wyznałam wreszcie, dziękując sobie w duchu za pewny siebie, nie zdradzający za wiele głos.

- To smok, poradzi sobie - podsumował krótko i już wiedziałam, że liczył na inną odpowiedź.

Nagle ogarnęła mnie fala histerii i ogromna chęć zalania się łzami. Przez głowę przemknęła mi myśl, że już nigdy więcej nie zobaczę tego majestatycznego stworzenia, a za nią lawina niosących spustoszenie argumentów na to, że byłam tylko nieznaczącą postacią w jego życiu. Zbyt mało czasu z nim spędziłam, by liczyć na jakąkolwiek więź między nami. Może nawet zbyt głupia byłam, tak bardzo ryzykując. Pomyślałam, że tylko fartem udało mi się przeżyć. Aż moje myśli niekontrolowanie zeszły na nieodpowiedni tor. "Nieodpowiedni" to mało powiedziane. Dałam się ponieść wcześniejszym sugestiom różnych osób i w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że w ogóle nie powinnam była ratować tego smoka. Gdy dotarło do mnie, jak daleko zawedrowały moje myśli, skarciłam się w duchu, bo przecież Joey już spłacił swój dług.

Przez ten czas Jasper milczał, jakby dawał mi czas na przemyślenia albo sam rozważał wszystkie za i przeciw. I gdy w moim oku czaiła się łza, zadarłam lekko nos i zwróciłam się do niego dziarskim tonem:

- Może i masz rację, ale to nie zmienia faktu, że za nim tęsknię.

Jasper spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ściągnął brwi i zabawnie marszcząc nos, uśmiechnął się szeroko. Jego mina nie mogła nie wywołać u mnie pozytywnych emocji. Objął mnie ramieniem, a ja, nie zatrzymując się, wtuliłam głowę w zagłębienie jego szyi.

- Muszę cię gdzieś zabrać - wyszeptał mi do ucha przez kurtynę moich włosów. - Nie wiem, dlaczego wcześniej tam nie poszliśmy.

- Ja tym bardziej - wybuczałam w jego obojczyk, a on przycisnął mnie jeszcze bardziej do siebie.

Po wejściu do akademika, zgodnie ruszyliśmy ku windzie. Przyglądałam się, jak Jasper wciska inny niż zwykle, ostatni z możliwych guzik. Stał nieruchomo z nieobecnym wzrokiem utkwionym gdzieś na drzwiach windy, które po niedługiej chwili oczekiwania otworzyły się.

Znaleźliśmy się w dużym, okrągłym pomieszczeniu, w którym połowę ściany zajmowały ciągnące się od miękkiego dywanu aż po sufit okna, tworząc przeszklony półokrąg. W środku ustawiono mnóstwo ław, foteli i kanap, a pod ścianami wysokie stoły z krzesłami barowymi. Wszystko w biało czarnych barwach. Wystrojem pomieszczenie bardzo przypominało świetlicę, która była z kolei urządzona w odcieniach zieleni. Od windy, niczym średnica okręgu, ciągnęła się goła drewniana podłoga.

- Tu zwykle zostawia się buty, żeby nie budzić dywanu - oznajmił Jasper, wskazując na białe panele, kontrastujące z czarnym, puchatym dywanem.

Powiedziawszy to, ruszył przed siebie, mijając wszystkie te wygodne siedziska. Dopiero gdy się z nim zrównałam, zobaczyłam osadzone pośród okien drzwi, do których prowadziła ścieżka. Blondyn pchnął je ramieniem i puścił mnie przodem. Wyszliśmy na jeszcze większy niż pomieszczenie, w którym przed chwilą byliśmy, taras. Taras widokowy. Rzuciłam się biegiem do barierki, a Jasper za mną. Złapałam za zimny metal i wychyliłam się, by spojrzeć w dół. Byliśmy bardzo wysoko. Odwróciłam się gwałtownie i wpadłam w ramiona chłopaka.

- Jasper, tu jest niesamowicie! - zawołałam, również go obejmując i zadzierając głowę ku górze, by móc na niego spojrzeć.

- Wiem - powiedział dumnie i pocałował mnie w czoło.

Staliśmy na skraju tarasu wtuleni w siebie. Czułam, jak wiatr rozwiewał moje włosy. Słyszałam bicie serca Jaspera.

- Przyjdziemy tu nocą, wtedy dużo się tu dzieje - wyszeptał w moje włosy.



Zastanawiam się, czy w opowiadaniu nie brakuje opisów, czy akcja nie toczy się zbyt szybko, czy nie ma zbyt wielu dialogów, bo tak mi się właśnie wydaje. Jednak nie chcę przesadzić, żeby nie było za nudno.
Liczę na waszą opinię!

Jeździec Wśród MordercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz