Rozdział XXXVII

551 56 12
                                    

Siedziałam w części medycznej, w małym pokoju, na niewielkim krześle. Głowę oparłam o ścianę, a ręce skrzyżowałam na piersi. Z każdą minutą robiłam się coraz bardziej senna, powieki mi opadały, ale walczyłam z tym i nadal uporczywie wpatrywałam się w łóżko przede mną. Było idealnie zaścielone białą pościelą, a obok niego stał komputer i droid medyczny.

Na łóżku zaś leżał Amtees w śpiączce.

Wyglądał jakby po prostu spał. Długie rzęsy niemal dotykały ładnych kości policzkowych, a usta miał ułożone w uśmiech. Oddychał miarowo. Wszystko wyglądało normalnie.

Jednak wszyscy wiedzieli, że nie była to normalna śpiączka, czy utrata przytomności. Do powszechnej świadomości przeniknął fakt, że choroba Amtees'a powiązana była ze Światłem Prawdy. Wujek Luke mówił, że gdyby nie niewinność chłopca, nie przeżył by przejścia przez zasłonę.

Amtees leżał w tym samym łóżku, w tym samym pokoju już trzeci tydzień, a większość osób twierdziła, że młody już nigdy z tego nie wyjdzie.

Jednak każdy, kto był wrażliwy na Moc, czyli ja, wujek, mama i Shaak, czuliśmy, że Amtees do nas wróci. Tliło się w nim ognisko Mocy, które najprawdopodobniej sam podtrzymywał, zachowując częściową świadomość w swoim obecnym stanie.

Wiedziałam, że się obudzi, gdy tylko znajdzie na to siłę.

Przychodziliśmy tutaj na zmianę: ja, wujek, mama, tata, Shaak, Max, Atria i generał Tosh. Nie chcieliśmy przeoczyć momentu, gdy młody się obudzi.

Jednak najczęściej przychodził Luke. Przesiadywał całe noce i po kilka godzin dziennie. Trzymał zawsze rękę na czole chłopca i nie spuszczał z niego wzroku.

Tego dnia siedziałam w sali już dwie godziny i niemal zasypiałam, bo byłam po intensywnych ćwiczeniach w X-wingach. Wszyscy byli zmęczeni, a wujek cały dzień medytował, więc to ja zdecydowałam się czuwać przy młodym.

Patrzyłam na niego spod przymrużonych powiek, na darmo wypatrując jakiejkolwiek oznaki życia.

Przetarłam twarz dłońmi, by trochę się przebudzić. Po chwili zadecydowałam o zmianie "warty", jak to ironicznie nazywałam i podniosłam komunikator do ust.

- Max? - powiedziałam po wybraniu numeru.

- Co tam? - usłyszałam w odpowiedzi.

- Zmień mnie przy Amtees'ie. Jestem padnięta, a nie chcę przespać momentu przebudzenia - wyjaśniłam.

- No okej - powiedział Max po głębokim westchnieniu. - Będę za dwie minuty.

Rozłączyłam się i wstałam. Podeszłam do łóżka Amtees'a i oparłam się rękoma o barierkę.

- No, młody - powiedziałam cicho. - Mógłbyś wreszcie otworzyć oczy. Serio. Nie bądź egoistą. I bez ciebie jest za dużo problemów.

Jak zwykle patrząc na Amtees'a przypomniał mi się Hayden i jego krzyk bólu. Zacisnęłam zęby i poczułam, że wilgotnieją mi oczy.

Na szczęście w tym samym momencie usłyszałam dźwięk otwierania drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam Max'a otrzepującego się ze śniegu. Chwyciłam kurtkę i szalik, zmierzając do wyjścia.

- Dzięki - powiedziałam do Max'a, kładąc dłoń na klamce. - Jakby coś się działo, powiadom mnie.

Chłopak skinął głową i usiadł na krześle, a ja otworzyłam drzwi i wyszłam. Zapięłam kurtkę i opatuliłam się szlakiem, po czym zaczęłam oddalać się w stronę wyjścia z części medycznej.

Star Wars - Córka legendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz