Po około półtoragodzinnym locie w nadprzestrzeni, dotarliśmy do Mirial.
W tym czasie wujek opatrzył sobie rękę czystym bandażem, każdy z nas obmył swoje rany, przebrał się i wysuszył. Niestety, Amtees nie odzyskał przytomności.
Gdy biała, zimowa planeta ukazała się na ciemnym tle kosmosu, byłam już bardzo, naprawdę bardzo zmęczona.
Obejrzałam się w prawo i napotkałam spojrzenie zielonych oczu Max'a. Wokół jego tęczówek pojawiły się czerwone naczynka, a powieki wciąż mu opadały. Widać po nim było, że jest tak samo zmęczony jak ja.
Oprócz nas nikogo w kokpicie nie było. Artoo naprawiał kilka drobnych usterek, Threepio fachowo opiekował się Amtees'em, a wujek nieustannie czuwał przy chłopcu. Przez cały czas lotu nie odstępował go na krok.
Przetarłam oczy i pochyliłam się nad panelem sterowania.
- Silniki na niższą moc, wyłączyć dolne osłony, podwozie... - mówiłam monotonnym głosem, a Max obok mnie równie monotonnie wykonywał polecenia.
Po paru minutach poczułam wstrząs i sciszenie ryku silników.
Wylądowaliśmy.
Bez słowa wstałam i podążyłam a stronę wyjścia. Przy klapie spotkała się cała załoga, a Threepio niósł Amtees'a. Szybko ubraliśmy kombinezony, a na nieprzytomnego zarzuciliśmy folię termiczną. Artoo otworzył drzwi.
Przed statkiem czekali na nas mama, tata, Atria i generał Tosh.
Nie zwrócili uwagi na rany, bandaże i wory pod oczami. Po ich oczach widziałam, że wystarczy im, że żyjemy, że wróciliśmy.
Mama rzuciła się wujkowi na szyję, generał objął Max'a a tata podszedł do mnie. Dopiero po chwili, gdy wreszcie przytulona do białej, nieśmiertelnej koszuli Hana Solo, poczułam się bezpiecznie, zobaczyłam kątem oka Atrię.
Stała prosto, jak to miała w zwyczaju, jej blond włosy były idealnie spięte w równy kok, a ubrania nieskazitelnie czyste, tylko oczy miała czerwone i pełne łez. Nie rozpłakała się, jedynie przetarła twarz wierzchem dłoni.
Popatrzyłam na tatę, a kiedy on spojrzał na mnie, kiwnęłam głową w stronę Atrii.
- Idź do niej - powiedział. - Z wszystkich tutaj, to dla was dwóch Hayden był najważniejszy.
Skinęłam głową i odeszłam w stronę dziewczyny.
Gdy przed nią stanęłam, uśmiechnęła się smutno.
- A żyje chociaż? - zapytała tylko.
- Żyje - powiedziałam. - Jestem tego pewna.
- Wiesz, to straszne - szepnęła, a jedna łza spłynęła jej po policzku. - Bo straciłam już Yashto. No a teraz Hay. Tak jakby... nie mam już rodziny.
- Hayden żyje - powiedziałam przez zaciśnięte gardło. - I masz nas. Mnie, Hana, Leię, Luke'a, Max'a, Shaak... Mogłabym dalej wymieniać, wiesz o tym.
- Wiem - powiedziała i kolejna łza kapnęła na śnieg. - Dziękuję.
Zrobiła w moją stronę krok i przytuliła mnie, wtulając twarz w moje ramię. Odwzajemniłam uścisk. Po chwili poczułam, że Atrią wstrząsa płacz. Łzy zebrały mi się w gardle. Wiedziałam, że nie powinnam płakać, więc przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy, przytulając Atrię mocniej.
- Odbijemy go - szepnęłam.
- Wiedziałam to od kiedy przylecieliście - odpowiedziała i odsunęła się, pociągając nosem. - Teraz mogę walczyć - stwierdziła i wytarła oczy. - Popłakałam sobie, więc jestem oczyszczona i dwa razy silniejsza - uśmiechnęła się całkiem szczerze, po czym z powagą spojrzała mi w oczy. - Wymieniliście go na Luke'a, tak?
![](https://img.wattpad.com/cover/53473729-288-k799343.jpg)
CZYTASZ
Star Wars - Córka legendy
FanficPadme jest córką legendarnych Hana Solo i Lei Organy. Prowadzi normalne, spokojne życie z rodziną na Coursant, gdy nagle w jej głowie odzywa się tajemniczy głos... Dziewczyna nie wierzy w moc. Słyszała opowieści wujka Luke'a, ale - jak niegdyś jej o...