Rozdział XXIII - Kantyna

747 77 22
                                    

Dni przemijały, a ja nadal tkwiłam na Drongarze. Rana na mojej twarzy zmieniła się w cienki strup przebiegający od połowy czoła, przez prawą brew i oko, do połowy policzka. Nie bolała już, tylko dodawała sił i przypominała o triumfie nad Ciemną Stroną.

Na początku dziwiłam się, że jeszcze mnie nie znaleziono, że rodzice nie poruszyli wszystkich układów, by mnie znaleźć. Jednak później, po upływie dłuższego czasu, zrozumiałam, że gotowi są przyjąć moje zaginięcie w imię wyższego dobra.

Poza tym, Zewnętrzne Rubieże nie były dobrze zbadane, więc ciężko było w tym rejonie kogokolwiek szukać.

Każdego dnia trenowałam i rozmawiałam z dziadkiem. Czas przy nim leciał szybko i mimo iż trafiłam na tę planetę zupełnie sama, on zastąpił mi wszystkich bliskich.

Jednak pewnego dnia, gdy rano wstałam, nie zobaczyłam przy X-wingu znanego, migotliwego i błękitnego ducha Anakina Skywalkera.

Ba, nie zobaczyłam nawet samego X-winga.

Na miejscu, gdzie wcześniej był statek, stał tylko R2-D2, popiskując żałośnie.

Zerwałam się na równe nogi podbiegłam do niego. Byłam wściekła. Rozejrzałam się, co było bez sensu, bo X-winga nie da się przecież ukryć w krzakach. Odruchowo złapałam się za pas i przesunęłam po nim dłonią. Westchnęłam z ulgą, gdy poczułam, że blaster i miecz świetlny nadal są na swoim miejscu.

Po chwili zastanowienia stwierdziłam, że nadeszła pora, aby wybrać się do miasteczka i albo poszukać pilota, albo zwędzić od kogoś statek.

Pomyślałam o rodzicach i ich prawdopodobnej reakcji na moją chęć kradzieży statku. Mama zapewne pokręciła by głową z dezaprobatą, a tata roześmiał by się i poklepał mnie po ramieniu.

Uśmiechnęłam się do swoich myśli i odwróciłam wzrok w stronę góry.

Była raczej szeroka, więc obejście jej nie wchodziło w grę, bo zajęło by mi cały dzień. Nie była jednak specjalnie wysoka. Można było się wspiąć...

Albo skorzystać z tego, że jestem Jedi.

- Artoo - zwróciłam się do robota - niestety nie mogę cię zabrać. Schowaj się gdzieś i poczekaj tu na mnie.

Robot zapiszczał głośno ze złością, wyraźnie protestując.

- Nie - powiedziałam stanowczo, a R2, popiskując cicho odjechał w stronę najbliższych drzew.

Odwróciłam się ponownie w stronę góry i zamknęłam oczy. Odetchnęłam głęboko i pozwoliłam Mocy przepływać. Po chwili skupienia poczułam ją umyśle i ciele, miałam wrażenie, że to ona płynie w moich żyłach.

Wtedy ugięłam nogi i odbiłam się od ziemi.

Lot trwał dłuższą chwilę, a później łagodnie wylądowałam na szczycie góry. Stanęłam i chciałam przyjąć pozę godną Jedi, kiedy zachwiałam się, straciłam równowagę i runęłam w dół.

Toczyłam się pewnien czas, a podnóża góry padłam na plecy. Czułam pulsowanie w każdej części ciała, jednak potrzeba i złość zwyciężyły. Podniosłam się więc powoli i krzywiąc się z bólu, stanęłam na nogi. Na szczęście w pobliżu nie było zbyt wielu zabudowań i nikt nie zwrócił na mnie uwagi.

I dobrze. Co za wstyd, być Jedi, córką Hana Solo i Lei Organy, wnuczką Wybrańca i stoczyć się z góry jak jakaś łamaga.

Otrzepałam się z piasku i ruszyłam w miasteczko.

Wyglądało całkiem przytulnie. Mijałam dziesiątki małych, kolorowych domków. Po ulicach biegały dzieci, śmiejąc się głośno, a z okien obserwowali ich starcy. Dorośli siedzieli przed drzwiami, dyskutując na różne tematy. Nikt na mnie nie patrzył, nie zadawał pytań. Widocznie Drongar był tolerancyjną wobec wszelkich ras planetą, na swojej drodze spotykałam zarówno ludzi jak i Rodianinów czy Twi'leków, a także inne, słabo znane mi rasy. Szłam spokojnie, nie czując zbyt dużego zagrożenia pierwszy raz od rozpoczęcia wojny.

Wreszcie moim oczom ukazał się rozległy, ale nie wysoki, szary budynek. Od mojej strony było szerokie wejście, a z każdej innej widoczne były duże hangary. Przed wejściem stało dużo małych statków i sporo ludzi.

To był mój cel. Kantyna.

Bez chwili zawahania weszłam do środka.

Od razu usłyszałam głośną, ale dość przyjemną dla ucha muzykę. Mieszała się ona z gwarem rozmów i brzękiem szkła. Było tu pół ciemno, gdyż światło wpadało tylko przez niewielkie okna pod sufitem. Zapach był nieprzyjemny, czuć było woń różnorodnych trunków, potu, jedzenia i odór tych bardziej ohydnych ras.

Z paru miejsc kilka osób łypnęło na mnie nieprzychylnym spojrzeniem. Spojrzałam szybko w dół, chcąc się upewnić, że nie widać miecza świetlnego. Nie mogłam się przecież ujawnić.

Ruszyłam więc powoli dalej, rozglądając się na wszystkie strony, w poszukiwaniu kogoś, kto wyglądałby w miarę w porządku.

Minęłam bar, kilku zagubionych Gungan, grupę Kalamarianinów i patrzącego na mnie groźnie Trandoshanina, kiedy moją uwagę przykuła siedząca samotnie przy stole w kącie postać.

Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że jest to człowiek, mężczyzna, ubrany w ciemno szarą bluzę z szerokim kapturem zasłaniającym twarz. Spod niego zaś wystawały długie, brązowe włosy. Siedział niedbale oparty o krzesło, a dłoń trzymał na blasterze leżącym na stole.

- Potrzebuję pilota - powiedziałam bez ogródek, kiedy usiadłam na przeciw niego.

- To źle trafiłaś - odpowiedział twardym, dziwnie znajomym głosem.

- Masz statek? - nie dawałam za wygraną.

- Mam, i co z tego? - mężczyzna poruszył głową tak, że włosy odsunęły się na bok i mogłam zobaczyć jego brodę, pokrytą kilkudniowym zarostem.

- Nie potrzebuję dalekiego kursu - kontynuowałam, pochyliwszy się ku niemu - Kashyyyk.

Mężczyzna, jakby zaintrygowany, podniósł dłoń i odsunął ciemne włosy z połowy twarzy. Zobaczyłam wpatrzone we mnie szare oko. Po chwili wyciągnął rękę w moją stronę, jakby chciał dotknąć mojego policzka.

- Łapy przy sobie - warknęłam, odsuwając się do tyłu - przewieziesz mnie, czy nie?

- Jesteś z Rebelii? - zapytał, przyglądając mi się z ciekawością.

- Nie powinno cię to interesować - wycedziłam przez zęby, rozglądając się na boki - oczekuję odpowiedzi na moje pytanie: przewieziesz mnie?

On jednak nadal wpatrywał się we mnie intensywnie, a chwilę później przechylił głowę na bok, jakby nad czymś się zastanawiał. Spojrzał mi jeszcze raz w oczy.

- Padme - powiedział w końcu.

Zaskoczona, poderwałam się z miejsca i stanęłam tuż obok niego. Wyjęłam blaster zza pasa.

- Skąd wiesz kim jestem? - syknęłam, celując w niego.

- Chcąc nie chcąc, trochę razem przeżyliśmy - powiedział beztroskim tonem, po czym zdjął kaptur z głowy i odgarnął włosy do tyłu.

Zmrużyłam oczy i spojrzałam na niego. Czoło, nos, policzki i brodę pokryte miał brudem, a w niektórych miejscach zakrzepłą krwią na tyle, że ciężko było rozpoznać jakiekolwiek rysy twarzy. Zaintrygowały mnie jednak jego oczy - zimne i stalowo szare. Wpatrywałam się w niego jeszcze chwilę, kiedy delikatnie się uśmiechnął, podnosząc tylko jeden kącik ust. Zaskoczona opuściłam blaster.

- Hayden... - powiedziałam z niedowierzaniem.
______________________________________
Zawsze chciałam opisać jakąś galaktyczną spelunę xd marzenia się spełniają ;P
Wena wróciła do xmetalove! Jej! Wiem, że poprzedni rozdział był naprawdę słaby, ale cóż... zdarza się, przepraszam. Jednak wczoraj usiadłam, puściłam sobie moje kochane AC/DC, zrobiłam kakao i Wena wróciła. Wena dla pisarzy jest trochę jak Moc dla Jedi, nie uważacie?
Dzięki za wszystkie miłe komentarze i cenne uwagi. Liczę na więcej!
Zapraszam (po raz kolejny xd) do "Designed for emotion". Początki są trudne, więc proszę o wsparcie :)
Mam jeszcze pytanko... co myślicie o tym, bym rozpoczęła pisanie mojej kontunuacji sagi po Przebudzeniu Mocy? Co prawda bez Hana Solo odległa Galaktyka jest dla mnie bardziej jak czarna dziura, ale może jednak? Dajcie znać, w najbliższym czasie będę miała aż za dużo wolnego czasu, więc mogę spróbować.
Pojutrze mam operację ;-; trzymajcie za mnie kciuki!
Jesteś = komentujesz!

Star Wars - Córka legendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz