Rozdział XXXXI

433 57 9
                                    

Wbiegłam do hangaru. Szybko odnalazłam wzrokiem Gwiazdę i weszłam na jej pokład. Zamknęłam za sobą klapę i podążyłam do kokpitu. Tam zastałam Luke'a siedzącego przy sterach oraz Max'a i Amtees'a na tylnych siedzeniach. Zajęłam miejsce drugiego pilota i spojrzałam na wszystkich.

Max siedział nienaturalnie prosto, wciąż przeczesywał swoje gęste włosy ręką, a w oczach czaił mu się delikatny strach, czułam od niego napięcie. Znowu się martwił. Przygryzł wargę. Zapewne znowu myślał o Shaak i czekającym na nią niebezpieczeństwie w postaci walki z Sithami. Nagle wyczuł mój wzrok i popatrzył na mnie, uśmiechając się krzywo.

Amtees miał delikatnie zarumienione policzki, zmierzwione włosy i szeroki uśmiech. Oczy błyszczały mu z podekscytowania, którym aż kipiał. Chciał walczyć, chciał się zemścić. Bałam się, że jego "drobna nadpobudliwość nerwowa" może okazać się zgubna.

Wujek opierał się wygodnie o oparcie fotela i wpatrywał się w X-wingi niewidzącym wzrokiem. Był spięty, ale wiedział, co musi zrobić, w kieszeni trzymał rękę zaciśniętą na naszej świetlistej kuli.

- Meldować gotowość do startu - rozległ się w głośnikach głos mamy.

- Gwiazda Sapientia, gotowa do startu - powiedział wujek przyciskając klawisz komunikatora na panelu.

Po chwili usłyszeliśmy głos taty, zgłaszający gotowość Sokoła, a następnie Rush'a, Marka i Jenjij'a - trzech ludzi z batalionu generała Tosh'a, którzy mieli towarzyszyć nam w walce na Kamino.

- Oddział Kamino, możecie odlatywać - powiedziała mama, a ja usłyszałam w jej głosie smutek. - Niech Moc będzie z Wami.

- Niech Moc będzie z Tobą, Leia - powiedział tata ze swojego statku. - Uważaj na siebie.

- Już to przerabialiśmy, Han - odpowiedziała mu mama. - Nigdy na siebie nie uważamy - zaśmiała się smutno. - Po prostu wróć.

- A ty po prostu na mnie czekaj.

Zapadła chwila ciszy, nikt się nie odzywał, nawet na linii nie dało się usłyszeć meldunków. Poczułam drżenie emocji w powietrzu, przypływ zdenerwowania od każdego pojedynczego pilota, mechanika, żołnierza i lekarza. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że czeka ich wielka, ważna bitwa, ważąca losy Galaltyki. Każdy miał rodzinę, czy przyjaciół, dla których chciał przeżyć, dla których chciał pokoju.

Jednak każdy wiedział, że nie zawsze się zwycięża.

Że nie każdy przeżyje.

- Niech Moc będzie z nami - przerwał ciszę wujek, wypowiadając te słowa cicho, ale dobitnie.

- Niech Moc będzie z nami - powtórzyłam głośno i pewnie.

- Niech Moc będzie z nami - powiedział tata z ogromną determinacją.

- Niech Moc będzie z nami - niemal krzyknął Amtees swoim chłopięcym, cienkim głosem.

Nagle z głośników popłynęła lawina tych słów, słyszałam Shaak, gdy instyktownie powiedziała to równo z Max'em, słyszałam pewne męskie głosy i damskie, zdesperowane. Słyszałam dziecięce krzyki i szepty starszych osób. Słyszałam ryki innych ras i piski robotów. Każdy mówił to na swój sposób, tak, jak czuł. Dodawało to wszystkim sił i pewności siebie, wiary w wygraną, wiary w sprawiedliwość i naszą flotę. Wszystko to przeplecione było elektronicznymi dźwiękami kontrolek, bezpieczników i klawiszy, gdy statki były uruchamiane i przygotowywane do startu.

- Niech Moc będzie z nami - powiedziała jako ostatnia Atria, swoim pewnym, kobiecym mimo młodego wieku, głosem.

Pociągnęłam do siebie boczny ster i Gwiazda wzniosła się kilkadziesiąt metrów nad ziemię.

Star Wars - Córka legendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz