Rozdział XV - Bitwa o Coursant cz.3

776 93 17
                                    

Ocknęłam się.

Siedziałam na fotelu drugiego pilota, głowę miałam mocno przechyloną na lewą stronę, a na prawej skroni poczułam zimny opatrunek.

Zamrugałam kilka razy, by uzyskać ostrość.

Wyprostowałam się, przytrzymując opatrunek dłonią.

- Co jest? - zapytałam Haydena słabszym, niż zamierzałam, głosem

- Straciłaś przytomność.

- Ach tak... - w moim umyśle zaczęły się pojawiać strzępki wydarzeń, aż ułożyły się w całość - O jeny, a ty tak sam sterujesz kiedy ja jestem na statku! - krzyknęłam i rzuciwszy opatrunek na podłogę pognałam do kabiny strzelniczej ignorując krzyki Hay'a.

Usiadłami i założyłam słuchawki.

- Już jestem - powiedziałam - cel?

- Masz poważne oparzenia. Co z tobą nie tak, że chcesz strzelać? - odezwał się Hay

- Zamknij się - warknęłam - wiem jak o siebie zadbać.

- Pad, ale my się bronimy ostatkiem sił... Wielu już poległo... Nie dajemy rady...

- To tym bardziej muszę walczyć!

Poczułam w gardle gulę a w oczach piekące łzy. Jednak ja nie należę do słabych. Z furią zaczęłam ostrzeliwywać myśliwce Imperium. Kiedy jedenasty okręt wybuchł, Hay kazał mi przyjść do kokpitu, bo tata się z nami skontaktował.

- O, jesteś koleżanko - powiedział Hay, gdy weszłam

- O co chodzi? - rzuciłam sucho, nadal stojąc

- Młoda, podziwiam cię i w ogóle - w komunikatorze odezwał się głęboki głos taty - i ja też jestem wściekły, ale nie dajemy już rady. Musimy się wycofać.

- Nie! - krzyknęłam bez namysłu

- Mi też to się nie podoba - mówił tata dalej - ale to jest rozkaz. Nie możemy narażać ludzi.

- Tato, to moja planeta, będę o nią walczyła do końca. Tam są moi znajomi, mój cały świat...

- Rozumiem, młoda, ale nie ma sensu za nią umierać. Imperium zwyciężyło. Ale wygrana bitwa nie oznacza wygranej wojny, pamiętaj.

- Nie możemy, tyle ludzi...

- Akcja ewakuacyjna została przeprowadzona. Kurs na Kashyyyk. Bez dyskusji.

Tego tonu w głosie taty jeszcze nigdy nie słyszałam. Wtedy nie wiedziałam, że usłyszę go jeszcze dużo razy.

- Idę do kabiny - powiedziałam - osłaniać, zanim wejdziemy w nadświetlną.

Hayden pokazał usiesiony kciuk, nie siląc się nawet na uśmiech.

W kabinie ze spokojem usiadłam i uważnie strzelałam. Robiłam wszystko machinalnie. Ból prawej skroni był tępy i trochę łagodził smutek i zrezygnowanie, jakie mnie ogarnęły.

Star Wars - Córka legendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz