Statek delikatnie się zatrząsł, gdy wylądowaliśmy, po czym zapadł się w śnieg na około 2 metry.
Planeta pokryta śniegiem. Tylko nie to.
Lubiłam ciepło, słońce i roślinność. Wolałabym już być na pustyni niż tutaj.
Westchnęłam. Jeżeli nie znajdą nas imperialni, jestem skłonna tu zostać.
Razem z Haydenem wstaliśmy z foteli i poszliśmy do korytarza, w którym położone były kombinezony i ciepłe ubrania.
- Niezłe - powiedział Hay, podnosząc jeden z kombinezonów i parsknął śmiechem, a ja mu zawtórowałam.
Były szerokie i białe. Od środka podszyte jakimś miękkim materiałem, a na zewnątrz śliskie. Zapinane były z tyłu, na wielkie, czerwone guziki. Dobrze, że na to musieliśmy założyć jeszcze kurtki. Inaczej wszyscy wyglądalibyśmy jak banda klaunów.
Wzięłam ten mniejszy i wciągnęłam na siebie, nie zdejmując ubrań. Niemal w nim tonęłam. Głowa ledwo wystawała mi znad kołnierza, a nogawki i rękawy były o conajmniej dwadzieścia centymetrów za długie. Nawet kiedy Hayden zapiął mi guziki, nadal czułam o wiele za dużo luzu.
Za to jego kombinezon leżał na nim dobrze, choć też był trochę za duży. Spojrzałam na niego z zazdrością, a on roześmiał się, jakby nie mógł się powstrzymać. Zgromiłam go wzrokiem, ale chwilę później również się roześmiałam. Wyobrażałam sobie, jak komicznie musiałam wyglądać w tym stroju.
Zarzuciliśmy na wierzch kurtki i zawiązaliśmy szaliki, a na nogi założyliśmy wysokie, ciepłe buty. Hayden otworzył wejście i wyszliśmy na zewnątrz.
Odrazu w twarz uderzył mnie podmuch lodowatego wiatru. Pociągnęłam szalik na nos i zakryłam twarz kapturem. Obeszliśmy Gwiazdę, grzęznąc co chwila w śniegu. Myślałam, że jesteśmy pierwsi, ale myliłam się. Na miejscu była już ekipa techników, budujących naprędce lądowisko dla X-wingów.
Rozejrzałam się. Po prawej stronie, przez padający gęsto śnieg, dostrzegłam zarys gór. Nigdzie nie mogłam dopatrzeć się zabudowań. Z mojej wiedzy wynikało, że Mirial to zaludniona planeta...
- Gdzie są tubylcy? - zapytałam Haydena, przekrzykując wiatr.
- Przecież Mirialczycy uciekli na początku wojny - odpowiedział, lekko zdziwiony. - Nie słyszałaś o tym? - pokręciłam energicznie głową. - Taka szlachetna Jedi, a niedoedukowana? - powiedział z ironią.
Ledwie wypowiedział te słowa, kiedy podbiegł do nas mały chłopiec. Spod dużego kaptura wystawały mu blond włosy i ciekawskie, niebieskie oczy. Po tym wesołym spojrzeniu poznałam Amtees'a.
- Pani sierżant Solo! - zasalutował. - Sierżancie Freely! Proszeni jesteście na statek ewakuacyjny.
Spojrzeliśmy na siebie z Haydenem, zaniepokojeni.
- Stało się coś złego? - zapytałam niepewnie.
- Nie - odpowiedział radośnie chłopiec. - Zdaje się, że generał Skywalker się odezwał - dodał konspiracyjnym szeptem.
- No to prowadź!
Amtees uśmiechnął się szeroko, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Ponownie zapadaliśmy się w śniegu co najmiej po kolana. Osobiście miałam dość już po pierwszych kilku metrach i słyszałam, jak Hayden przeklina pod nosem. Zadziwiające, z jaką pewnością i uporem parł przed siebie nasz przewodnik.
Po dłuższej chwili marszu, dotarliśmy do długiego i szerokiego statku. Amtees szybko wstukał kod na klawiaturze po lewej stronie drzwi, które po chwili się otworzyły. Weszliśmy do środka i odrazu poczułam przyjemne ciepło pomieszczenia. Poszliśmy przed siebie, aż trafiliśmy do niewielkiej, szarej sali z dużym wyświetlaczem hologramów po środku.
Za nim zaś stali mama, tata, generał Tosh, Max i kilka wyższych rangą osób.
Ledwo przesunęłam wzrokiem po ich twarzach, gdyż moją uwagę zwróciła hologramowa postać.
- Wujek? - powiedziałam cicho, po czym doskoczyłam do urządzenia łapiąc za jego krawędź. - Puście to od początku.
Mama bez słowa włączyła wiadomość raz jeszcze.
Obraz zafalował, a następnie wyostrzył się. Wyraźnie już widziałam, że to wujek Luke. Odezwał się zdeformowamym przez hologram głosem.
- Odkryłem bazę Nowego Imperium. Utapau. Jednak ważniejsze jest to, co w niej znalazłem. Notatki dotyczące nowego, ogromnego i potężnego niszczyciela. Ma... naprawdę odrażającą moc. Błękitny ogień - wujek rozejrzał się, po czym kontynuował, jednak o wiele szybciej, jakby zobaczył coś niepokojącego. - Ukryli jej dane techniczne. Musieli je gdzieś mieć, ale nie chceli popełnić sterego błędu. Są najprawdopodobniej na Kamino. Tysiące straży, szturmowców. Wyślijcie tam kogoś. Musimy mieć te plany. I jeszcze jedno. Ktokolwiek tam poleci, niech zabierze coś... Małego. Wiernego. Łatwowiernego... Czystego... Niewinnego... Leia, ty wiesz - w tym momencie obraz zafalował, zaszumiał i zniknął.
Podniosłam wzrok i popatrzyłam na rodziców, nic nie rozumiejąc. Coś małego? Wiernego? O czym on mówił?
- Musimy kogoś tam wysłać - westchnęła mama. - Ale kto to zrobi? Pakować się prosto w paszczę lwa... I jeszcze ta baza na Utapau.
- Gdybyście dali mi mówić, powiedziałabym wam, bo tam byłam - powiedziałam, a rodzice spojrzeli na mnie zdziwieni. - No nieważne. Trzeba lecieć na Kamino. Ja to zrobię.
- Nie wiem czy się martwić, czy cieszyć - uśmiechnął się tata. - Ale jestem dumny, że chcesz to zrobić, młoda.
- Dzięki - powiedziałam radośnie.
- W każdym razie nie polecisz sama - powiedziała mama spokojnie. Zdziwiłam się, że tak to przyjęli. W końcu ich młodsze, i teraz już jedyne, dziecko chce lecieć na bardzo niebezpieczną misję. A oni nie reagują.
Byli przyzwyczajeni do ryzyka.
- Ja polecę - odezwał się Hayden. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, a on puścił do mnie oko.
- Ktoś jeszcze? - mama rozejrzała się po sali. - Dwie osoby to za mało, by stworzyć załogę.
- Ja - powiedział Max, a jego ojciec tylko z powagą kiwnął głową. - Zabierzemy jeszcze R2-D2 i C-3PO.
- W porządku - mama pokiwała potakująco głową. - Lecicie jak najszybciej.
Wydawało się, że wszystko ustalone i mamy się rozejść, kiedy odezwał się ktoś, o kim każdy zapomniał.
- A ja mogę z nimi? - zapytał Amtees.
Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego i przez dłuższą chwilę panowała cisza.
- Nie, no co ty - powiedziała wreszcie mama łagodnie. - Przecież to niebezpieczne, jesteś za mały. Masz dopiero dziesięć lat.
- To mało, ma pani rację - powiedział chłopiec poważnie. - Ale myślę, że mogę się przydać. Generał Skywalker mówił przecież o czymś małym i wiernym, prawda?
- Łatwowiernym i niewinnym... - dokończyłam cicho i spojrzałam na mamę. To miało sens, ten chłopiec naprawdę mógł nam pomóc.
Sądziłam, że mama uśmiechnie się pobłażliwie a tata parsknie śmiechem, ale, o dziwo, tylko spojrzeli na siebie poważnie.
- Leia, nie możemy... - zaczął tata.
- Musimy - przerwała mu mama stanowczo. - Słyszałeś, co mówił Luke. I doskonale wiesz, o co chodzi.
Tata otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak ostatecznie przewrócił tylko oczami.
- Możesz lecieć Amtees - powiedziała mama. - Wyruszacie...
- Jutro - przerwałam jej. - Nie spałam od doby.
Mama zaakceptowała to kiwnięciem głowy, a ja odwróciłam się, by wyjść. Jednak spojrzałam wcześniej przez chwilę na Amtees'a i poczułam coś w Mocy. Zdaje się, że mały miał w sobie jej niezłe pokłady. Jak wujek mógł tego nie zauważyć? A może nie chciał zauważyć?
Odrzuciłam wszystkie myśli i ruszyłam w stronę Gwiazdy, by na jej pokładzie ledwo zdjąwszy grube ubrania, położyć się na łóżku polowym i momentalnie zasnąć.
______________________________________
Dzięki za osiem tysięcy wejść i stałe miejsce w pierwszej dziesiątce!! Jesteście wspaniali. :)

CZYTASZ
Star Wars - Córka legendy
FanficPadme jest córką legendarnych Hana Solo i Lei Organy. Prowadzi normalne, spokojne życie z rodziną na Coursant, gdy nagle w jej głowie odzywa się tajemniczy głos... Dziewczyna nie wierzy w moc. Słyszała opowieści wujka Luke'a, ale - jak niegdyś jej o...